O marszu przez dżunglę z Ewangelią w plecaku, wielkiej powodzi na plebanii i radości z małych rzeczy opowiada ks. Paweł Stanios, duszpasterz z diecezji płockiej, który od 2013 r. pracuje na misjach w Peru.
Agnieszka Małecka: Czytając Księdza blog, ma się wrażenie, że tymi doświadczeniami rocznego pobytu w Peru można byłoby obdzielić kilka osób. Kiedy był moment poczucia „rzucenia na wielkie wody”?
Ks. Paweł Stanios: Myślę, że już od małego miałem duszę „włóczęgi”, a powołanie misyjne wzrastało z biegiem czasu. Najpierw było powołanie kapłańskie, a potem zrodziło się we mnie pragnienie wyjazdu na misje. Kontakt z siostrami Misjonarkami Miłości Matki Teresy z Kalkuty oraz z misjonarzami pogłębiał moje pragnienie ”wypłynięcia na głębię”. Przed przyjęciem święceń kapłańskich rozmawiałem z bp. Piotrem Liberą, że w przyszłości chciałbym wyjechać i poczuć misyjny szlak w swoim życiu. I tak się stało.
Na tym bogatym szlaku misyjnym znalazła się wioska, w której nie było żadnego księdza od 20 lat. Czy w takich chwilach najbardziej doświadcza się sensu misji?
Ta wioska to wyprawa mojego życia. 12 godzin marszu przez dżunglę z plecakiem, brak wody i jedzenia, brak sił. Po dojściu do niej myślałem tylko o tym, żeby położyć się spać, a przecież ludzie już tak dawno nie widzieli u siebie księdza. Po krótkiej katechezie ochrzciłem tam dwójkę małych dzieci. To prawda, że miałem poczucie, iż na własnych, obolałych nogach przyniosłem tutaj słowa Ewangelii, sakrament chrztu świętego, modlitwę. Przyniosłem tym ludziom miłość Pana Boga. To niesamowite doświadczenie miejsca, gdzie brakuje cywilizacji. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni, że wszędzie są księża. Na misjach ich brakuje.
Mała dziewczynka zapytała, czy jest Ksiądz przyjacielem Boga... Czego mogą nauczyć misjonarza z Polski swoimi zachowaniami, słowami młodzi i starzy Peruwiańczycy?
Kultura i mentalność ludzi z Iquitos jest zupełnie inna niż w Polsce. Przede wszystkim od tutejszych ludzi mogę się uczyć cierpliwości, aby w życiu nie spieszyć się, bo na wszystko wystarczy czasu. Cierpliwość to podstawowa cnota każdego misjonarza. Dzieci, młodzież, a także dorośli uczą mnie również otwartości i serdeczności w stosunku innych ludzi. Prosta wiara w Pana Boga bardzo często pozytywnie mnie zaskakuje i to jest ich świadectwo wiary.
Parafia św. Antoniego z Padwy w Iquitos – czym zaskakuje, jakie wyzwania niesie?
Minęło 5 miesięcy, odkąd jestem proboszczem w tej parafii i dopiero poznaję tutejszych parafian, jak funkcjonuje wspólnota w ciągu roku. Bardzo pozytywnie zaskakują mnie mieszkańcy, którzy udzielają się w życiu parafii i zawsze gotowi są mi pomóc. Nawet podczas powodzi (woda wdarła się do kościoła i domu parafialnego) mogłem liczyć na ich pomoc, bez nich byłoby ciężko posprzątać jej skutki. Zaskakuje mnie pomysłowość Peruwiańczyków i ich otwartość na drugiego człowieka. Wyzwań jest wiele i pomysłów w mojej głowie mnóstwo, ale potrzebuję dużo czasu, aby powoli wprowadzać plany w czyn. Podstawową sprawą jest solidna katecheza dzieci, młodzieży i dorosłych, którzy przygotowują się do przyjęcia różnych sakramentów świętych.
Patrząc jedynie na zdjęcia z misji – piękne widoki, gromada uśmiechniętych dzieci wokół księdza misjonarza – można czasem zapomnieć, że misje to nie idylla...
Czasami uśmiech na twarzy dziecka to jedyne, co posiada... Smutne, ale prawdziwe. Bieda, kryzys rodziny, brak edukacji, przemoc domowa – współczesne problemy dotykają również Iquitos. Zachwyt nad przyrodą, nowym miejscem minął mi po 6 miesiącach pobytu tutaj. Później rozpoczęła się posługa misyjna i tak jest do dziś. Każdy dzień jest inny i trzeba umieć zachwycać się i cieszyć małymi rzeczami.
Na blogu przewijają się często słowa „wdzięczność” i „zaufanie”. Misje nadają im pełne znaczenie?
Tak, wdzięczny jestem Bogu za każdy dzień mojej posługi misyjnej, za każdą spotkaną osobę. I każdego dnia uczę się zaufania do ludności miejscowej, choć to czasami bywa trudne, bo na każdym kroku chcą cię oszukać, nie wszyscy oczywiście, ale większość. Wdzięczny jestem także ludziom, moim parafianom, że pomagają mi w prowadzeniu parafii, łodzi Piotrowej. To jest bardzo ważne, że nie jestem sam na tym pokładzie.
Pracuje Ksiądz w Iquitos, gdzie od paru dobrych lat obecni są księża z diecezji płockiej. Czy ma to jakieś znaczenie? Czy to pomaga?
Owszem, w Iquitos pracuje razem ze mną 5 księży z diecezji płockiej. Uważam, że jest to dobry pomysł, aby tworzyć takie wspólnoty misyjne kapłanów z konkretnej diecezji. Ja przez pół roku mieszkałem na parafii u księdza z naszej diecezji i dzięki temu mogłem zapoznać się z tym, jak wygląda praca duszpasterska kapłana w Iquitos. To był bardzo dobry czas aklimatyzacji.
Gdzie zaczynają się tak naprawdę misje? W danym kraju, gdzie się jest posłanym, czy w sercu człowieka?
Myślę, że każdy człowiek żyjący na ziemi ma jakąś misję do spełnienia, do wykonania. Moje misje na początku rodziły się w moim sercu, a potem wyjechałem do Peru, kraju, w którym brakuje kapłanów. Prawdą jest, że każdy z nas jest tylko pielgrzymem tu, na ziemi. I można sobie postawić pytania: "Dokąd idziesz, człowieku? Co jest Twoim celem?". Każdy z nas poprzez chrzest wezwany jest do głoszenia miłości Pana Boga, nieważne, w jakim miejscu się znajduje. Każdy z nas ma swoją drogę do nieba. Tą drogą nie można iść bez Jezusa.
Ks. Paweł zaprasza na swój blog: pablostanios.blogspot.com.
Agnieszka Małecka