- Często szukam tych odpowiedzi, których potrzebowała s. Faustyna. I wielokrotnie takie odpowiedzi otrzymałem - mówi Michał Góral, kamerzysta i scenarzysta, autor książki "Zapatrzeni", w rozmowie z Agnieszką Małecką.
Michał Góral przeprowadził wywiady z aktorami, z którymi pracował
Agnieszka Małecka /GN
Dlaczego chciał Pan zapytać aktorów o wiarę?
Może dlatego, że mało kto ich o to pyta. Z wieloma z nich rozmawiałem i wiedziałem, że jest w nich pierwiastek duchowy. Jednak przede wszystkim chciałem ich zapytać, jak rozumieją zdanie św. Pawła z hymnu o miłości w 1. Liście do Koryntian: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz”.
Teresa Budzisz-Krzyżanowska po dwóch latach od wydania książki powiedziała mi, że teraz dostrzega, jak ono jest głębokie. To jest pytanie dla mnie samego bardzo istotne, bo dotyczy tego, kim my jesteśmy, do czego zostaliśmy powołani, a często tego nie widzimy. Dla mnie oznacza, że jestem stworzony jako ktoś więcej; kto ma w sobie więcej możliwości, dobra, tylko muszę je wydobywać, pracować nad tym całe życie, aż kiedyś może zrozumiem całą pełnię. Chciałem więc porozmawiać o czymś, co nie jest ich blichtrem aktorskim, bo najczęściej o to się pyta.
Odziera Pan ich z tej bezpiecznej otoczki...
Tak sądzę. Niektórzy zmagali się najpierw z tym, czy się spotkać, a potem z autoryzacją. Nie znaczy to, że nie chcieli, ale zastanawiali się, czy to, co mają do powiedzenia, nie jest zbyt osobiste. A poprzez to, że są lub kiedyś byli bardziej popularni, mogą dać świadectwo wyznawanych wartości. Ktoś może zobaczyć, że wybitny artysta również zmaga się ze swoją wiarą.
Czy Pan odnalazł w tych rozmowach odpowiedzi na jakieś swoje pytania?
Chyba to, że nie warto za wszelką cenę walczyć o karierę. Śp. Jerzy Turek powiedział mi, że cały czas pędził, bo bał się, że następna propozycja może nie przyjść, jeśli odmówi. Jednak po śmierci jednego z synów wycofał się na dwa lata. Jerzy o tym wcześniej nie mówił, chował to w sobie. To był dla niego tak wielki cios, że nie mógł grać. I zrozumiał, że ile by nie zagrał ról, to nie ma to żadnego znaczenia, bo ten czas zabiera rodzinie, dzieciom. Po stracie syna wiedział, że już tak nie zrobi, niezależnie od lęku o karierę. Potem starał się poświęcać wiele czasu wnuczce.
Dlaczego wraca Pan do płockiego sanktuarium?
Na początku spodobało mi się właśnie to, że jest to miejsce skromne i ciche, o którym wie niewiele osób, a ja lubię takie odkrycia. Z jednej strony więc lubię kameralność tego miejsca, bo w dużych sanktuariach panuje inny rodzaj skupienia. Z drugiej strony jednak zaczyna brakować właśnie takiego dużego sanktuarium, bo z tego, co wiem, przyjeżdża tu coraz więcej pielgrzymów. Myślę, że tak, jak sprawy św. Faustyny szły małymi krokami, tak może Płock zyska powoli miejsce kultu, które będzie bardziej rozpoznawalne.
am