Nowy Numer 16/2024 Archiwum

"Dobrze, że jesteś!"

Historie opowiadane przez wolontariuszy hospicyjnych pokazują, że pomoc chorym i zwykłe bycie przy nich to sprawdzian człowieczeństwa.

Przed naszym spotkaniem byłam u jednej pani, która leży u nas w hospicjum. Przez 15 minut milczała, ale gdy powiedziałam, że muszę wyjść, ona mówi do mnie: "Zaczekaj, zaczekaj". Właściwie nie było rozmowy, ale miałam wrażenie, że pani szuka pretekstu, jakiegoś zadania dla mnie, tylko po to, żebym została. Wzięłam więc mandarynkę i zaczęłam ją dla niej obierać. Pomyślałam wtedy, że wystarczy jej moja obecność - mówi Anna, która niedawno dołączyła do grona wolontariuszy w Hospicjum Miejskim pw. św. Urszuli Ledóchowskiej w Płocku.

Spotykamy się w damskich gronie, chociaż w płockim hospicjum wolontariuszami są także mężczyźni. Większość osób jest czynnych zawodowo, ma też swoich bliskich. A jednak hospicjum stało się ważną częścią ich życia. Dlaczego? - Jest jak rodzina - mówi z delikatnym uśmiechem 80-letnia, najstarsza w tym środowisku pani Jadwiga. W tym roku jako wolontariuszka świętuje swój jubileusz - 20 lat. Dzisiaj, z racji wieku, już nie wykonuje czynności pielęgnacyjnych, ale od lat z kilkoma wolontariuszami przygotowuje oprawę Mszy św. w hospicjum. Także tę, która zostanie odprawiona w poniedziałek, 11 lutego, we wspomnienie Matki Bożej z Lourdes.

Lęk mija

- Przyprowadziła mnie koleżanka. Hospicjum było jeszcze na Sienkiewicza. Kuchnia była tak maleńka, że mieściła się w niej tylko jedna osoba. Sądziłam, że będę się bała chorych. Dlaczego tu zostałam? Przyszłam któregoś dnia z silnym bólem głowy. Poszłam po tabletkę do pokoju pielęgniarek i ktoś krzyknął: "Jadzia!". Męski głos. Poszłam do tej małej kuchni wziąć wody, a naprzeciwko niej była sala. Znów ktoś krzyknął moje imię i uniósł rękę znad łóżka. Na początku nie rozpoznałam kto, bo chory w pościeli wygląda bardziej anonimowo. Podeszłam, a to był mój kolega, z którym kiedyś tańczyłam w zespole Druha Milkego. Rozpłakaliśmy się, a on powiedział: "Dobrze, że jesteś! Dzisiaj mnie nakarmisz” - opowiada pani Jadwiga, do której wszyscy mówią tu "Jadzia".

- Kiedyś w tym hospicjum prawie rok leżała moja ciocia. Nie było z nią kontaktu. Tak jak inni członkowie rodziny, odwiedzałam ją. Wtedy, w naturalny sposób, widziało się także innych chorych. Ciocia była tu otoczona dobrą opieką, i kiedy zmarła, pomyślałam, że powinnam też trochę dać coś z siebie. Pierwszy raz jednak odczuwałam przerażenie - wspomina Elżbieta.

Dwie wolontariuszki Krystyna i Maria trafiły tu z ramienia diecezjalnej Szkoły Nowej Ewangelizacji w Roku Miłosierdzia. - Miałyśmy posługę modlitwy za chorych. Przyszłyśmy z nią kilka razy do tego hospicjum i można powiedzieć, że ja zakochałam się w tym miejscu. Chciałam być takim wolontariuszem jak inni, bo uczynki względem duszy są ważne, ale względem ciała także - opowiada Krystyna.

Bez zapłaty

Krystyna, Maria, Anna, Elżbieta, Katarzyna, Joanna, Jadwiga… padają tylko imiona wolontariuszek. Bez nazwisk. To znaczące. Wydaje się, że chociaż wolontariusze nie są anonimowi, to nie chcą być tu na pierwszym miejscu. W ogóle, taki wolontariat nie jest po to, by "poprawić sobie nastrój" czy podbudować własne ego.

- Jeśli mówimy, że wolontariat jest służeniem bez zapłaty, to nie możemy na nią liczyć w żadnym wymiarze, nie tylko finansowym. Nie liczmy, że na coś sobie zapracujemy. Wolontariat nie jest dla ratowania siebie. Ważna jest zdrowa motywacja, dla której tu przychodzimy - wyjaśnia Joanna, która przychodzi do hospicjum już 10 lat.

Rotacja w tym gronie jest spora, ale stałych wolontariuszy wcale nie jest tak mało, bo około 15 osób. Przychodzi także młodzież. To uczniowie z Akademickiego Liceum Ogólnokształcącego przy PWSZ w Płocku, którzy pojawiają się tu z inicjatywy i pod opieką wolontariuszki Katarzyny, z wykształcenia pielęgniarki i katechetki.

- Wrażliwość młodych ludzi jest inna i szczególnie trudne jest dla nich zmierzenia się z sytuacją, gdy chory umiera. Ostatnio było tak, że moje wolontariuszki opiekowały się pacjentem tygodniami, grały z nim w karty. A teraz już go nie ma. To dla nich trudne. Czasem więc ktoś przychodzi 3-4 miesiące i rezygnuje. Ale nawet takie doświadczenie jest ważne - zauważa opiekunka młodzieżowej grupy wolontariuszy, którzy uczestniczą w tym całkowicie bezinteresownie, to znaczy bez obietnicy lepszej oceny na świadectwie, czy jakichkolwiek szkolnych przywilejów.

W historii tego hospicjum są wolontariusze, którzy przeszli już na tamtą stronę życia. - Mieliśmy takiego wolontariusza Mariana, który wykonywał tylko naprawy techniczne. Był niezastąpiony - mówi ze wzruszeniem Joanna. Co robi wolontariusz? - To może być pomoc przy toalecie, nakarmienie chorego, czynności porządkowe, przygotowanie posiłku, układanie pościeli. Ale te czynności robi z własnej woli. To znaczy wolontariusz może to zrobić, ale nie musi. On może tylko i wyłącznie przychodzić, i rozmawiać. Albo może tylko robić zakupy. Może też po prostu pomodlić się przy chorym - wyjaśnia Joanna.

Tu każdy może znaleźć swoją niszę, jakieś czynności i prace, które potrafi i może tym służyć. Ktoś na przykład "robi paznokcie”" ktoś goli chorych. Tu każdy gest jest ważny.

Miejsce nawrócenia

Nikt nie ukrywa, że to bardzo trudny odcinek pracy wolontariackiej. Że trzeba się zmierzyć z własnymi lękami, naturalnymi oporami, a czasem nawet z niezrozumieniem innych. Wolontariuszki wspominają, że sami chorzy potrafią zapytać: "ile pani za to dostaje?" Ale słuchając ich historii, można uwierzyć, że hospicjum to naprawdę życie, jak głosi hasło społecznej kampanii hospicyjnej.

Dla niektórych pacjentów, szczególnie tych, których życie było trudne, pokręcone, toczące się dosłownie na marginesie społeczeństwa, pobyt w hospicjum bywa czasem odzyskania godności. Wystarczy łóżko, czysta pościel, zainteresowanie drugiego człowieka, dla którego jest się "panem", "panią".

Wolontariusze, wbrew pozorom, nie popadają w zbytni sentymentalizm. Przyznają, że chorzy nie zawsze odchodzą pogodzeni z ludźmi, z Bogiem. Nie zawsze jest różowo. Ale dzieją się tu także małe cuda. - Ja bym się nie bała powiedzieć, że hospicjum to jest takie miejsce, gdzie na własne oczy widziałam najwięcej nawróceń. Cierpienie, które dotyka wszystkich ludzi, czasem może być dla kogoś błogosławieństwem. Bo to jest ten czas spotkania i pojednania się z Panem Bogiem - uważa Katarzyna.

- Hospicjum czy szpital może się stać "bramą do nieba" i ostatnią szansą na nawrócenie i powrót do Boga. Cierpienie ma sens, gdy człowiek sięga po wiarę i woła o Boga - przekonuje ks. Krzysztof Szuliński, kapelan Miejskiego Hospicjum w Płocku.


Wolontariusze także modlą się za swoich podopiecznych. W każdą niedzielę w tych murach, przy ul. Piłsudskiego 37, odprawiane są Msze św. w intencji chorych, leżących na oddziale i przebywających w hospicjach domowych. Już 11 lutego będą też kolejny raz obchodzić Światowy Dzień Chorego. Liturgii o godz. 18 będzie przewodniczył ks. Jarosław Tomaszewski. Będzie tam na pewno najstarsza wolontariuszka Jadwiga, która mówi z uśmiechem: - Ja kocham ludzi chorych i ich rodziny.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy