Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Zwyczajna, niezwykła

Była jedną z pierwszych sióstr służek. Cicha i dyskretna, uduchowiona i normalna. Poddana carskim represjom nikogo nie zdradziła – zmarła jak męczennica. Czy teraz trafi na ołtarze?

Siostry służki, których początki są związane z bł. o. Honoratem Koźmińskim i Zakroczymiem, żyją nadzieją, że m. Eulalia Markowicz – ich trzecia z kolei przełożona generalna, będzie ogłoszona błogosławioną. Oddała życie jako męczennica za wiarę, wolność sumienia i ojczyznę. W 1896 i 1897 r. aktywnie uczestniczyła w działalności misyjnej na rzecz unitów. Za udział w konspiracji została aresztowana i uwięziona w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Podczas śledztwa połączonego z torturami nie załamała się i nikogo nie zdradziła.

Po latach o. Honorat wręczając jednemu z kapucynów zakonną piuskę, którą kiedyś zrobiła Eulalia Markowicz, powiedział: „Szanuj pan, bo to praca świętej męczennicy”. O niej też pisał: „Wielu z prawosławnych zostawało w tajemnicy katolikami i za pośrednictwem jezuitów otrzymywali z Rzymu potrzebne dyspensy. Zdarzyło się, że pewna pobożna pani, zaopatrzona w podobną dyspensę, została zatrzymana na granicy i zrewidowana. Wiedząc, że mogłaby narazić popa na zesłanie na Syberię, połknęła papier. Została zamknięta w cytadeli, poddana długim przesłuchaniom i torturom. Niemniej zachowała milczenie. Wreszcie umarła w więzieniu”.

– Zbieramy dokumenty historyczne o m. Eulalii, rozpoczynamy również kampanię edukacyjną, aby o tej bohaterskiej służce wielu mogło usłyszeć i poznać jej niezwykłą historię – mówi m. Mirosława Grunt, przełożona generalna zgromadzenia.

Blisko ludzi, blisko Boga

Pochodziła z Warszawy, gdzie urodziła się w 1848 r. Gdy miała 14 lat, straciła rodziców, którzy byli ofiarami carskiego terroru. Była osobą wykształconą, znającą języki obce, zwłaszcza francuski i rosyjski. Przez wiele lat pracowała jako nauczycielka w rodzinach ziemiańskich w okolicach Warszawy. To właśnie kontakt z ludem wiejskim bardzo zbliżył młodą warszawiankę do realiów mazowieckiej wsi. Wtedy też spotkała się z o. Honoratem Koźmińskim, który był internowany w zakroczymskim klasztorze kapucynów. Eulalia była jedną z jego penitentek. W 1884 r. wstąpiła do zgromadzenia sióstr służek. Jako jedna z pierwszych sióstr bezhabitowych genialnie zrozumiała duchowy wymiar naśladowania ukrytego życia Jezusa i Maryi.

Dobrze wykształcona, rozważna i spokojna od razu została jedną z najbliższych współpracownic matki Pauliny Lisieckiej, a wkrótce zastąpiła ją w tej funkcji. Siostry prowadziły wtedy w Zakroczymiu gospodę, gdzie była jadłodajnia z możliwością noclegu, a także sklep, w którym rozprowadzały gazety i książki religijne oraz dewocjonalia. Drewniana gospoda służyła zwłaszcza tym, którzy przyjeżdżali do Zakroczymia, aby się wyspowiadać u kapucynów, a zwłaszcza u o. Honorata. Było więc to miejsce gościnne i formacyjne zarazem, a w rzeczywistości – pierwszy zakonspirowany dom generalny sióstr służek. Był to również swoisty węzeł komunikacyjny, położony na trakcie pocztowym do Warszawy, do innych części kraju i za granicę.

Ponieważ Eulalia Markowicz znała języki obce, nawiązywała kontakty z różnymi osobami zatrzymującymi się w gospodzie. Także wojskowi rosyjscy z Twierdzy Modlin przyjeżdżali tam, aby z nią porozmawiać w ich języku. Policja carska nie zwracała więc aż tak bacznej uwagi na działalność gospody. Jak zapisano we wspomnieniach i dokumentach zgromadzenia, siostry bardzo sobie ceniły inteligencję, spryt życiowy i autentyczną pobożność swej przełożonej. „Gdy już wszystkie siostry udały się na spoczynek, m. Eulalia w oratorium, w którym były zamieszczone stacje męki Pańskiej, długo klęczała i modliła się. Uwielbiałam Matkę, bo była to postać anielska, pełna miłości Boga i bliźniego. Budowałam się również jej zaparciem się siebie i stosowaniem we wszystkim do ogółu sióstr” – opisywała jedna z sióstr. Jej poprzedniczka na urzędzie, m. Paulina Lisiecka, z wielkim uznaniem tak o niej pisała: „Jak kochała dusze, jak każdą ceniła, jak drżała o starszą czy młodszą sobie powierzoną, niech będzie przykładem zdarzenie, że gdy nie wiadomo skąd doszła ją wiadomość, że jedna siostra chwieje się w powołaniu i ma zamiar opuścić zgromadzenie, to kilkanaście mil drogi przejechała na trzęsącym wózku, aby ją ratować”.

Za jej czasów siostry mieszkały pojedynczo lub przy rodzinach, nie tworzyły wspólnot zakonnych w klasycznym rozumieniu. Taki sposób życia, ukrytego i apostolskiego miał jej zdaniem ogromną rolę w odnowie religijnej społeczeństwa. Siostry te były nazywane zjednoczonymi. Były też domy wspólne, w których mieszkały nie więcej niż trzy zakonnice. Czym się zajmowały? Prowadząc szwalnie, warsztaty tkackie czy introligatorskie, pralnie, gospody, sklepy, gospodarstwa rolne, herbaciarnie – kontynuowały działalność apostolską. Za jej rządów (1889–1895) powiększyła się liczba sióstr i przybyło domów wspólnych.

Bez urazy

Przyszedł jednak okres próby, bo powstał w zgromadzeniu spór wywołany przez zwolenniczki bardziej zakonnego stylu życia. Został w niego wciągnięty również sam o. H. Koźmiński. I choć rok wcześniej m. Eulalia została jednogłośnie wybrana na przełożoną całego zgromadzenia, w 1895 r. zrzekła się urzędu i za zgodą o. Honorata z Zakroczymia udała się do Warszawy, aby wraz z jezuitami zaangażować się w misję na rzecz unitów podlaskich. Jej odejście i przesilenie, do jakiego doszło w zgromadzeniu, doprowadziło do kryzysu w młodej rodzinie zakonnej.

Matka Eulalia usunęła się w cień. Jej poprzedniczka, m. Lisiecka, spotkała się z nią po tych wydarzeniach w Częstochowie. Zatrzymała się tam na dwa dni. „Prędko mijały chwile, nie przeczuwając, że to już ostatnie widzenie się nasze na tej ziemi. Gdy odprowadziłam matkę na kolej, czekając na przyjście pociągu, długo jeszcze rozmawiałyśmy o losach zgromadzenia. (…) Matka długą chwilę była zamyślona, a przy ostatnim pożegnaniu powiedziała te pamiętne słowa: »pamiętajcie, że co na buncie zbudowane, nie ostoi się, skończy się buntem«. Zapomnieć nie mogę tych słów uroczystych, wypowiedzianych z takim przejęciem i namaszczeniem, a tak słodko, z taką czułością, bez najmniejszej urazy, bez cienia jakiejś pretensji, że ją tak niesłusznie wyrzucono. To też nie dziw, że Pan Jezus tę wielką duszę, za jej cierpienia, obdarzył jeszcze koroną męczeństwa” – pisała m. Lisiecka.

W maju 1897 r. m. Eulalia nielegalnie przekroczyła granicę Królestwa Polskiego i udała się do Krakowa. Tam odprawiła rekolekcje i załatwiła potrzebne dla unitów dyspensy z Rzymu. Już w Krakowie była śledzona, zatrzymano ją na granicy z powodu „wątpliwej prawomyślności politycznej” i podejrzenia o działalność na rzecz unitów. Osadzono ją w X Pawilonie Cytadeli. Przez dwa miesiące co drugi dzień była badana przez policję. Śledztwo potwierdziło, że przewoziła korespondencję dla prawosławnego księdza, który przeszedł na katolicyzm. Znalezione przy niej szaty liturgiczne i modlitewnik były przeznaczone dla misjonarza wśród unitów, za co groziły surowe konsekwencje.

„Jakiego to trzeba było męstwa, jaka moc boska była z nią, że w takim niebezpieczeństwie tak dzielnie sprawy Bożej broniła” – pisała m. Lisiecka. Zmarła 3 sierpnia 1897 r., jeszcze przed zapadnięciem wyroku. Jeden z żandarmów miał tak powiedzieć: „Jeszcze takiej mądrej w Cytadeli nie było. To niezwykła kobieta, zawsze zastać ją można było modlącą się. Uprzejmie i swobodnie rozmawiała, ale gdy przychodziło do badania, milczała jak ten stół”.

Eulalia Markowicz została pochowana na warszawskich Powązkach, jednak z czasem pamięć o jej grobie się zatarła. Dopiero kilkanaście lat temu, dzięki determinacji s. Aliny Frączkowska z Płocka, miejsce pochówku bohaterskiej służki zostało na nowo wskazane.•

Korzystałem z Archiwum Domu Generalnego Sióstr Służek NMP Niepokalanej w Mariówce.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy