Kto dziś pamięta o Wandzie Grabowskiej, kobiecie niezwykłej w swych poświęceniu i wierze?
Kim była? – Jak sama powtarzała „niegodną” matką księdza Lecha Grabowskiego. Do jej życia trudne wojenne czasy dopisały heroiczną historię, którą dziś trzeba by przypominać nie tylko w płockiej Caritas, czy sanktuarium Bożego Miłosierdzia, ale wielu innym, dla podniesienia ducha i wlania otuchy. Była kobietą niepodległej Polski, zachwyconą hartem ducha bohaterskiego Płocka z 1920 r.. Mogłaby zostać patronką charytatywnych dzieł płockiego Kościoła, zawsze bohaterska i niezłomna, nawet w piekle płockiej katowni Gestapo i Ravensbrück.
Urodziła się w 1882 r. w Michałowicach, na Kresach. Twardą, mocną, wymagająca od siebie i innych, wielką patriotką była jej matka Zofia Sieraczyńska. Gdy po latach, uwolniona już z obozu w Ravensbrück, opisywała doznane tam upokorzenia i cierpienie, wyznała: "Jestem wdzięczna mojej matce za jej system wychowania. Nie uznawała bowiem nigdy słowa »nie mogę«, wszystko czego chwila czy okoliczności wymagały, jest dowodem, że właśnie »mogę« i dziękowałam Bogu, że mogę w Nim i z Nim przecierpieć".
W 1920 r. wraz z mężem i dziećmi zamieszkała w Płocku. Dlaczego akurat wybrali to miasto? Podobno przeczytała w którymś z pism o bohaterskiej obronie miasta w walce z bolszewikami, w której ważną rolę odegrała Marcelina Rościszowska, dyrektorka gimnazjum żeńskiego im. Reginy Żółkiewskiej, i wtedy zdecydowała: "Ta kobieta będzie wychowywała moje dzieci".
To było przedziwne, że obok pracy w domu nad wychowaniem czworga dzieci, znajdowała jeszcze czas na pracę społeczną i akcje charytatywne. Powtarzała: "Nikt nie jest aż tak zapracowany, by nie znalazł chwili na dobry uczynek, i nikt nie jest aż tak ubogi, by nie mógł pomóc jeszcze biedniejszemu". Była jedną z inicjatorek i pierwszą prezeską powstałego w 1922 r. w Płocku Katolickiego Związku Polek. Na polu pracy społecznej miała bogate doświadczenie i podejmowane różne inicjatywy.
W działalności charytatywnej i w Katolickim Związku Polek, a potem Katolickim Stowarzyszeniu Kobiet diecezji płockiej, wreszcie w Stowarzyszeniu Pań Miłosierdzia współpracowała z ks. prał. Adamem Pęskim, a potem z bp. Leonem Wetmańskim. Była więc Wanda Grabowska u początków katolickiego ruchu kobiecego i zorganizowanej działalności charytatywnej w diecezji płockiej.
Gdy zaczęła się wojna, na polu pomocy charytatywnej w Płocku pozostało praktycznie tylko Stowarzyszenie Pań Miłosierdzia i Wanda Grabowska. Po wywiezieniu biskupów i księży do Działdowa trzeba było jeszcze bardziej zejść do konspiracji i nawiązać kontakt z podziemiem wojskowym. Wandzie Grabowskiej została przydzielona łączniczka – służka, s. Feliksa Gajowniczek. Już po wojnie tak pisała W. Grabowska w liście z Maczkowa: "Dziś s. Feliksa dostała w paczce biały różaniec – radość nie do opisania. Jest ona najpiękniejszym »kimś«, bo służy cały dzień bez przerwy, z uśmiechem na ustach i radością w sercu służy bliźniemu: pierze, gotuje, szoruje podłogi… służy wszystkim i pomaga tam, gdzie zajdzie potrzeba".
O tym niezwykle trudnym okresie pisała: "Gdy każdy dzień był czynem, gdy niosło się moc i wiarę, i otuchę i pomoc, gdy w ciągu jednego dnia przeżywało się rozpacz po stracie jeszcze jednego z najwartościowszych ludzi, a później wiarę, że Bogu i Sprawie ofiary najszlachetniejsze są potrzebne", i w innym miejscu pisała do ks. Figielskiego: "Wczoraj wieczorem spędziłam czas z rodziną najnieszczęśliwszą. Powinnam była dać z siebie dużo, a byłam już tylko słupem. Takie morze nieszczęścia naokoło, a człowiek czasem jest tak bezradny".
Więcej o niezwykłej historii życia Wandy Grabowskiej w najnowszym papierowym wydaniu "Gościa Płockiego" na 6 listopada.