Ksiądz prof. Wojciech Góralski, odznaczony 27 stycznia medalem "Zasłużony dla Płocka", opowiada o swoim rodzinnym mieście i o więziach łączących powołanie z prawdą i ludźmi.
Ks. Włodzimierz Piętka: Wymowne jest wyróżnienie, które Rada Miasta Płocka przyznała Księdzu Profesorowi, doceniając "dorobek naukowy, dydaktyczny i praktyczny". Ale dla Księdza osobiście, który wkład dla Płocka jest najważniejszy i najbliższy sercu?
Ks. prof. Wojciech Góralski: Wszystkie te wymiary mojej działalności były dla mnie ważne i starałem się je godzić. Oczywiście najwięcej czasu zajmowała mi i nadal zajmuje praca naukowa, bardzo też lubiłem dydaktykę. Do dziś jestem pracownikiem badawczym, czyli naukowym UKSW, muszę więc i chcę wykazywać się publikacjami. Ale też, i przede wszystkim, czuję się duszpasterzem.
Gdy chodzi o fundacje, o których Ksiądz Redaktor był łaskaw wspomnieć tuż przed tą rozmową, to uznałem, że należy podzielić się czymś więcej niż tylko dobrami niematerialnymi, dlatego przeznaczyłem część moich funduszy na powstanie dwóch fundacji: "Pro Futuro" i "Cokolwiek uczyniliście". W ten sposób chciałem pierwszym z tych dzieł wspierać młode talenty, zwłaszcza niezamożnych kleryków i uczniów Małachowianki, a także pomóc Archiwum Diecezjalnemu, Bibliotece WSD oraz stołówce przy Katolickim Stowarzyszeniu Pomocy im. św. Brata Alberta; ta druga fundacja promuje wartości społeczne i patriotyczne.
Urodził się Ksiądz Profesor w Poznaniu, ale to jednak Płock stał się miastem życia i pracy…
Tak, mieszkam tu od 1948 roku, a więc 74 lata, z przerwą na studia w Lublinie i w Rzymie. I choć proponowano mi, abym w związku z pełnionymi funkcjami na uczelniach, zamieszkał blisko miejsca pracy, to jednak zawsze czułem się związany z tym miastem, i chciałem przede wszystkim wiązać moje życie i działalność z Płockiem i diecezją płocką.
Tu chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 3 i do Liceum im. S. Małachowskiego. Tu są szczególnie bliskie mi kościoły, a zwłaszcza płocka fara, gdzie byłem ministrantem i gdzie zrodziło się – za sprawą ówczesnego wikariusza, niezapomnianego ks. Edwarda Zarzyckiego – moje pragnienie zostania kapłanem. Bardzo bliski jest mi też dawny kościół szkolny pw. św. Dominika na "Górkach", gdzie rektorem i znakomitym prefektem Małachowianki był ks. Roman Fronczak. To właśnie on, mój późniejszy seminaryjny spowiednik, pomógł mi odkryć kapłańskie powołanie. Dobrze pamiętam, jak podczas jednej z lutowych katechez w 1955 roku, prowadzonych w zimnej i ciemnej zakrystii "Górek", mówił o kapłaństwie… Odkąd mieszkam w seminarium duchownym, czuję się bardzo związany ze świątynią św. Jana Chrzciciela, gdzie pomagam duszpasterzom, a także z sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Bardzo lubię spacery po Tumach i nadwiślańskich bulwarach. Często, w wolnych chwilach przechadzam się tam lub jeżdżę rowerem.
Jest Ksiądz Profesor naukowcem i duchownym. Jak można połączyć ze sobą dwa dość odległe dziś światy: naukowy i ten kapłański?
Te dwa światy tylko na pozór są od siebie odległe… Po prostu, skoro władza diecezjalna skierowała mnie, kapłana, na dalsze studia specjalistyczne w zakresie prawa kanonicznego, które notabene bardzo kocham, to te dwie sfery udało się doskonale łączyć ze sobą. Czując się przede wszystkim księdzem, a więc duszpasterzem, uprawiam jednocześnie naukę. Te dwa obszary aktywności wzajemnie się wspierają i uzupełniają. A pracując na różnych uczelniach, zawsze spotykałem życzliwych ludzi, z którymi dobrze się współpracowało. Wiele się od nich uczyłem, m.in. wrażliwości na prawdę, tolerancji, dobrej dyskusji, solidnego uprawiania nauki. Wykładałem nie tylko na uczelniach kościelnych, ale też świeckich: w Warszawie, Białymstoku czy Płocku, a to wymagało trwania w postawie kapłańskiej i jednocześnie umiejętnego współdziałania z kolegami i koleżankami na niwie naukowo-dydaktycznej. Przy okazji poznałem wiele środowisk i nieskończoną liczbę solidnych naukowców, w szczególności w obszarze prawa wyznaniowego, które uprawiają zarówno księża, jak i profesorowie świeccy.
Czy w takiej postawie, w której jest naukowa kompetencja, wzajemne poszanowanie, życzliwość i współpraca nie wyraża się też duch konkordatu, nad którego ratyfikacją niemal 30 lat temu tak bardzo napracował się Ksiądz Profesor?
Niewątpliwie tak. Duch konkordatu nie pozostał bez wpływu. Dla mnie to było cenne doświadczenie i przywilej bycia świadkiem i uczestnikiem tamtego dialogu między stroną kościelną i państwową w 1993 roku. Było to niezwykłe doświadczenie, z którego wiele skorzystałem. A przy okazji chcę podkreślić, że w konkordacie, wbrew temu, co się niekiedy słyszy (choć coraz rzadziej), Kościół nie uzyskał żadnego przywileju. Obydwie strony uznały wzajemnie swoje kompetencje, w myśl słów Chrystusa: "Oddajcie więc cesarzowi, co cesarskie, a Bogu to, co Boskie" oraz dostrzegły możliwość współpracy dla dobra wspólnego. Przez to, co uczyniłem na polu naukowym, chciałem praktycznie wyrazić, że ten konkordatowy duch może się doskonale realizować na różnych poziomach życia i ludzkiej aktywności.
Trudno mi się nie odnieść do ostatniego wyroku Sądu Okręgowego w Płocku w sprawie obrazy uczuć religijnych? Jest to orzeczenie bolesne i niepokojące dla ludzi wierzących. Jak na nie patrzy Ksiądz Profesor jako prawnik, kanonista i duchowny?
Chciałbym zwrócić uwagę na dwa ważne orzeczenia sądowe związane z tą sprawą. Dotyczą one art. 196 Kodeksu Karnego, o obrazie uczuć religijnych. Otóż 6 października 2015 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że wymieniony artykuł KK przewidujący penalizację, czyli karalność obrazy uczuć religijnych jest zgodny z Konstytucją. Co więcej, nieco wcześniej, bo 29 października 2012 r. Sąd Najwyższy orzekł, że to przestępstwo ma miejsce nie tylko wtedy, gdy jest działaniem w zamiarze bezpośrednim - z intencją dokonania obrazy uczuć religijnych, lecz także, gdy jest działaniem w zamiarze tzw. ewentualnym (gdy sprawca wprawdzie nie zamierza dokonać obrazy uczuć religijnych, lecz powinien wziąć pod uwagę, że inni mogą – ewentualnie – mieć podstawy, by takie działanie uznać za obrazę).
Dziwi mnie więc i zastanawia, dlaczego Sąd Okręgowy w Płocku, w swym prawomocnym orzeczeniu nie wziął tego pod uwagę.