Trzeba wielkiej pokory i wiary, aby świętować Boże Narodzenie! Trzeba, dosłownie, upaść na twarz, aby wypowiedzieć tajemnicę: "A Słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami".
Dla naszych Czytelników mniszki klaryski kapucynki z Przasnysza otwierają swe klasztorne kroniki, a zwłaszcza zapiski matki Marii Szczęsnej Maszewskiej (1888–1977). Tam natrafiamy na opis Adwentu i Bożego Narodzenia sprzed 100 lat. Matka Maria Szczęsna Maszewska, kapucynka, wstąpiła do klasztoru w 1907 roku.
Pokuta i pokora
Wtedy Adwent miał charakter raczej pokutny. Kapucynki z Przasnysza praktykowały surowe posty, a sam czas Adwentu wydłużano nawet do 40 dni. Nazywano ten czas Postem św. Marcina, bo rozpoczynano go już 11 listopada.
Przez 40 dni siostry codziennie dziewięć razy klękały na ziemię, całowały ją i mówiły: "A Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami". Matka Maria Szczęsna opowiadała, że czasem idąc długim klasztornym korytarzem, "za jednym zamachem" można było zebrać tych pokłonów dziewięć. Natomiast już w czasie nowenny do Dzieciątka Jezus, takich pokłonów siostry zbierały 9 x 9, czyli 81 w ciągu dnia. Z czasem kolana sióstr tak się wygimnastykowały, że klaryski nie czuły przy ciągłym klękaniu zmęczenia.
Od 17 grudnia, gdy w chórze zakonnym śpiewano wielkie antyfony Adwentu i pieśń Maryi "Magnificat", siostry długo uderzały w dzwon, aby mieszkańcy Przasnysza wiedzieli, że u sióstr trwa adwentowa liturgia. Tę modlitwę mówiło się powoli, wysokim tonem i w podniosłym nastroju.
Twarzą na ziemi
Już rankiem 24 grudnia siostry uroczyście odczytywały fragment "Martyrologium" z uroczystości Bożego Narodzenia. Do tej czynności zwykle była wybierana jedna ze starszych sióstr. Ceremonia ta robiła szczególne wrażenie, bo siostra, która przewodziła modlitwie brewiarzowej, szła uroczyście przez chór zakonny, niosąc na piersiach otwartą księgę.
Poprzedzały ją dwie nowicjuszki, które niosły zapalone świece. Siostra stawała przy pulpicie przed ołtarzykiem i czytała werset. Cała ceremonia była bardzo wzruszająca, gdy po długim wyliczaniu wszystkich rodzajów rachub czasu u rożnych współczesnych cywilizowanych i znanych wówczas narodów, co trwało dobrych kilka minut, następowało nareszcie uroczyste, wysokim tonem i wzruszonym głosem ogłoszenie przyjścia na świat Zbawiciela. A tekst był następujący:
Martyrologium Romanum in die 24 decembris: »Dnia ósmego przed kalendami styczniowymi; od stworzenia świata, kiedy na początku Bóg stworzył niebo i ziemię roku 5199; od potopu roku 2957; od narodzenia Abrahama roku 2015; od Mojżesza i od wyjścia Izraelitów z Egiptu roku 1509; od namaszczenia Dawida na króla roku 1302; tygodnia 65 według Danielowego proroctwa za 194 Olimpiady; od zbudowania miasta Rzymu roku 752; panowania cesarza Oktawiana Augusta roku 42; kiedy pokój powszechny był na ziemi, w szóstej epoce świata. Jezus Chrystus, wieczny Bóg i Syn Ojca wiecznego, chcąc najłaskawszym przyjściem swoim świat poświęcić, z Ducha Świętego poczęty i po upływie dziewięciu miesięcy od poczęcia swojego, w Betlejem judzkim rodzi się z Maryi Dziewicy, stając się człowiekiem: NARODZENIE PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA WEDŁUG CIAŁA«.
Po tych słowach wszystkie mniszki kapucynki padały krzyżem na ziemię w niemej adoracji, czcząc w ten sposób tajemnicę Wcielenia.
Wieczerza wigilijna rozpoczynała się już o 14.00, bo do pasterki, która odprawiała się o północy, obowiązywał ścisły post eucharystyczny, czyli sześć godzin na czczo.
Przy Wigilii usługiwały zawsze: matka opatka Izabella i s. Ludwika, wikaria. Wszystko to ogromnie podnosiło nastrój i robiło wielkie, niezapomniane wrażenie. Na stole wigilijnym z pewnością nie pojawiało się 12 potraw, ale były: barszcz czerwony z fasolą, kapusta z grzybami, ziemniaki, kluski z makiem czy łazanki z makiem, śledź.
Gdy kondycja gospodarcza kraju i klasztoru była lepsza, na stole pojawiała się ryba i kompot z suszonych owoców. Po I wojnie światowej było biedniej.
Przed wieczerzą matka przełożona Izabella Lebenstein brała w rękę opłatek i składała wszystkim siostrom wspólne życzenia świąteczne. Były one wypowiadane prosto, ale serdecznie, mniej więcej w tych słowach: "Moje Drogie Siostry, życzę Wam, abyście wiernie zachowywały to, co nam przekazał nasz ojciec fundator [Honorat Koźmiński], gdyż to, co w nas wpoił, oddaje wiernie prawdziwego serafickiego ducha w służbie Jezusowi Chrystusowi".
Po Wigilii, o ile każda siostra spełniła wszystko, co należało do jej obowiązków, siostry szły wcześniej na spoczynek, aby o godz. 22 wstać i rozpocząć liturgiczny obchód nocy Bożego Narodzenia.
Zaiste Święta Noc
Najpierw procesja z figurką Dzieciątka Jezus, ze śpiewem kolęd i z dzwonkami trzykrotnie obchodziła górne korytarze klasztoru, a następnie dolny chór, gdzie był urządzony żłobek. Potem odmawiano długie modlitwy brewiarzowe, aż do pasterki. Jak wspomina matka Szczęsna Maszewska, procesje z figurką Dzieciątka Jezus i dzwonkami oraz śpiewem kolęd tworzyły bardzo podniosły i uroczysty nastrój. I chociaż rokrocznie były podobnie przeżywane, wrażenie pozostawało zawsze to samo: czegoś wielkiego, wzniosłego, a jednak tak miłego i swojskiego, prawdziwie: święta Bożego Narodzenia i święta rodzinne.
Trwałą pamiątką tej bożonarodzeniowej procesji jest figura Dzieciątka Jezus z Matką Najświętszą i św. Anną, potocznie zwana przez siostry Babinką, która znajduje się na klasztornym korytarzu. Po trzykrotnym obejściu (nigdy mniej) górnych korytarzy klasztoru procesja sióstr kierowała się do dolnego chóru, do żłóbka,gdzie matka przełożona składała Dzieciątko Jezus.
Żłobek to była szopa zrobiona z drewna i pomalowana wewnątrz na brązowo. Wszystko było w niej urządzone tak jak w prawdziwej stajence. A więc na ściance drabinka, za którą było zatknięte siano, przy niej stojące figurki z drewna – wół i osioł – na środku przygotowany pusty żłobek z garścią siana, nakryty korporałem, niby pieluszką.
Po obu stronach żłobka dwie figury: klęcząca Matka Boża i św. Józef. Na zewnątrz szopa obstawiona była wianuszkiem pastuszków rożnej wielkości i kształtu, biegnących z darami do Dzieciątka. Dwie choinki po bokach dopełniały wystrój żłobka.
Zwyczajem w Przasnyszu było, że ludzie najpierw przychodzili do sióstr na pasterkę. W klasztorze pobernardyńskim był tylko jeden ksiądz diecezjalny, który zarządzał kościołem, a pasterkę odprawiał o drugiej w nocy. U Fary pasterka była o piątej albo o szóstej rano. Tak więc ludzie od kapucynek szli do klasztoru, a potem, już rano, do Fary.
Późnym wieczorem ludzie gromadzili się przed kościołem sióstr kapucynek, gdy jeszcze był zamknięty. Gdy jednak usłyszeli śpiewane przez siostry kolędy na klasztornych korytarzach, zaczynało się dobijanie do drzwi, aby im otworzyć: Bo "u Matek już się Dzieciątko narodziło, a u nas jeszcze nie". Wtedy s. Jadwiga, zakrystianka, rada nierada, musiała otwierać kościół i wpuszczać cały tłum do środka. Po odmówieniu jutrzni (obecna godzina czytań) zaczynała się Ppasterka, podczas której tylko sami ludzie śpiewali kolędy przez cały czas nabożeństwa.
Po skończonej pasterce kapelan o. Fortunat Jajko wygłaszał okolicznościowe kazanie, a siostry w chórze zaczynały modlitwę brewiarzową, czyli laudesy, potem deprekacje, czyli publiczne wzajemne przeprosiny, jak to i obecnie się czyni. Wreszcie ciągnięto kartki z darami od Dzieciątka Jezus, jak i teraz się to czyni. Późno w nocy udawały się kapucynki z powrotem na spoczynek. Poranna pobudka była później, bo podczas rannej Mszy św. siostry do Komunii nie przystępowały, gdyż uczyniły to już w nocy, na pasterce.
Święta, czyli dobra rozmowa
Cały dzień Bożego Narodzenia siostry mogły między sobą rozmawiać przy skromnym menu, oczywiście bezmięsnym (siostry wówczas w ogóle nie jadały mięsa), a wieczorem była duża rekreacja, czyli rozmowa świąteczna, na której zbierały się wszystkie siostry. Matka Maria Celestyna opowiadała wówczas młodszym siostrom coś z przeszłości zgromadzenia. Siostry słuchały tych opowieści z zapartym tchem. W oktawie Bożego Narodzenia, w dzień św. Jana Ewangelisty, o. Fortunat podawał siostrom do picia poświęcone wino z kielicha, mówiąc każdej formułę: "Pij miłość św. Jana".
Na Nowy Rok, jak jest i teraz, jedna z sióstr brała figurkę Dzieciątka Jezus ze żłobka w chórze zakonnym i wraz z pozostałymi siostrami, procesjonalnie, ze śpiewem kolęd i z zapalonymi świecami zanosiła ją do refektarza, czyli klasztornej stołówki. U progu drzwi refektarza przełożona witała Dzieciątko na klęczkach, następnie brała je i uroczyście zanosiła na ołtarzyk, odpowiednio przystrojony na tę chwilę. Następowała rekreacja, czyli świąteczna rozmowa.
W dzień Trzech Króli była ostatnia rekreacja i wolność rozmawiania w ciągu dnia. Po Objawieniu Pańskim rozpoczynał się w klasztorze czas milczenia.
oprac. s. Donata Koska