Ks. Cezary Siemiński, proboszcz parafii Obryte i kustosz nowego sanktuarium św. Rocha w Sadykrzu, opowiada o działaniu łaski Bożej przez wstawiennictwo XIV-wiecznego świętego i historii jego wizerunku.
Gdy sroży się epidemia koronawirusa, warto iść za duchową wskazówką Kościoła, zwracając się o pomoc do św. Rocha - szczególnego patrona w czasach zarazy. Od niedawna ma on swoje sanktuarium w diecezji płockiej.
Ilona Krawczyk-Krajczyńska: Czy w tych czasach potrzebujemy jeszcze świętych?
ks. Cezary Siemiński: Tym bardziej w tych czasach, bo choć człowiek jest przekonany o swojej wielkości i myśli, że sam sobie ze wszystkim poradzi, to tak przecież nie jest. Trwająca epidemia uczy nas wszystkich pokory. Potrzeba się modlić, aby w tym czasie wielu ludzi odnalazło drogę do Pana Boga. W Sadykrzu czynimy to przez wstawiennictwo św. Rocha, który od tak dawna doznaje tu czci.
Ludzie wiedzieli, że w tym kościołku co roku jest odpust, ale na tym się kończyło. Wydaje się, że pożar kościoła sprzed kilkunastu laty wlał nową falę życia duchowego w serca parafian. Gdy przyszedłem do parafii w Obrytem 6 lat po poświęceniu odbudowanego kościoła, zobaczyłem, jak się to wszystko zmienia. Wydaje mi się, że ludzie częściej zwracają się do Boga za pośrednictwem św. Rocha. A teraz z naszej strony powinna być jeszcze większa wdzięczność, bo sanktuarium staje się dla nas znakiem ratunku, szczególnie w czasie zarazy. Mamy świadectwa ludzi uzdrowionych z nowotworów, niepłodności, z chorób serca. Lista jest długa. Święty Roch działa. To nasz cudotwórca, lekarz chorych na duszy i ciele. A w ciszy tej naszej modlitwy działa łaska Boża.
Jak to się dzieje, że po tylu latach odkrywamy na nowo XIV-wiecznego świętego?
Ten "stary" św. Roch staje się nam wyjątkowo bliski. On przychodzi do nas jako człowiek, który żył w trudnych czasach, w czasach epidemii, kiedy te ludzkie emocje też były rozchwiane, gdy ludzie umierali i nie radzili sobie z rzeczywistością. Teraz doświadczamy podobnych emocji. Ten święty daje o sobie mocno znać. Wcześniej nieco zaniedbany i zapomniany, dziś powraca otoczony czcią. A do Sadykrza powrócił w sposób wyjątkowy - w swoim wizerunku.
Ten obraz nie był tu od początku. Jaka jest więc jego historia?
Kiedy po pożarze i odbudowie zaczęto doposażać kościół, największym wyzwaniem okazało się znalezienie wizerunku patrona do głównego ołtarza. Stary wizerunek został strawiony przez pożar. Ten obraz trafił do nas z kościoła farnego w Makowie Mazowieckim. Tam podczas prac renowacyjnych ołtarza Matki Bożej Różańcowej w bocznej kaplicy znaleziono zniszczony i zapomniany przez lata obraz św. Rocha. Ówczesny proboszcz ks. prał. Józef Śliwka poddał go renowacji, jednak duży obraz nie pasował do aktualnego wystroju ołtarza i wnętrza kaplicy. Przez pewien czas stał oparty o ścianę w tej właśnie kaplicy różańcowej. I gdy odbudowywano kościołek w Sadykrzu, za wiedzą biskupa płockiego ks. Śliwka przekazał go tam w depozycie. Podkreślam: przekazał w depozycie, a więc pozostaje on nadal własnością parafii św. Józefa w Makowie Mazowieckim. Tak się często zdarza, że niektóre zabytki sakralne, nie zmieniając swojej przynależności prawnej, są deponowane w innym kościele czy muzeum diecezjalnym. Tak właśnie jest z obrazem św. Rocha z Makowa Mazowieckiego, który trafił do Sadykrza jako depozyt.
Przypadek czy plan Bożej Opatrzności na "czas zarazy"?
Tu nie ma przypadków. Cieszę się i jestem wdzięczny parafianom z Makowa Mazowieckiego za to, że obraz z ich kościoła jest czczony w Sadykrzu. Myślę, że oni też mogą czuć wdzięczność i radość, widząc, jak ten wizerunek otaczany jest tu szacunkiem, wielką estymą i niezwykłą miłością. Jestem przekonany, że św. Roch nie opuszcza także tych, od których "wyszedł". Da im łaskę i siłę, tak jak tylko on potrafi.