Te historie trzeba opowiedzieć, ale z przestrogą, aby nic podobnego się już nigdy nie powtórzyło...
Helena Sędzicka od 63 lat mieszka w Ciechanowie, ale jej korzenie to Wileńszczyzna, ukochane i utracone kresy: dom, z którego wygnano jej rodzinę, wspomnienie o ojcu, który zmarł w łagrze i przeraźliwa myśl o kołchozie, w którym powiedziano jej, że miała "pracować na wieczność". Oto jedna z historii, która symbolicznie wpisuje się w datę "17 września 1939 roku". Wciąż jest żywa i boli, ale jak zaznacza pani Helena, powoli leczy ją wiara i potrzeba przebaczenia.
Urodziła się w 1937 roku w Smorgoniach, na Wileńszczyźnie. Dziś jest to Białoruś i województwo grodzieńskie. Pani Helena pamięta, że nieopodal ich domu przepływała rzeka Wilejka. Jej rodzice pochodzili z dawnego zaścianka Szutowicze, gdzie wśród mieszkańców dominowało ich nazwisko - Szutowicz. Ich sąsiadami byli Polacy, Żydzi i Białorusini. I choć przed wojną zdarzały się prowokacje i ataki band, to żyło się spokojnie.
Potem przyszła wojna. - Nie wiedzieć dlaczego, bo byłam wtedy małym dzieckiem, ale w pamięci utkwiły mi bombardowania i oddziały przechodzących przez naszą ziemię: Niemców, Rosjan, potem znowu: Niemców i Rosjan. Gdy przyszli ci ostatni, wszystko niszczyli - wspomina. Opowiada też, jak w czasie wojny, w ich miejscowości Niemcy sprowadzili grupę Żydów do jednej ze stodół i ich tam żywcem spalili. W 1944 roku weszła Armia Czerwona i warunki życia znacznie się pogorszyły. Zaczęto przesiedlać ludzi: do Smorgoni sprowadzono wielu Rosjan. - Gdy przyszli Sowieci, trzeba było oddać wszystko do kołchozu. Rodzice mieli niewielkie gospodarstwo rolne i cegielnię: ziemię więc zabrali, a cegielnię zburzyli. Zostawili tylko dom, ale dokwaterowali nam rosyjską rodzinę ze Smoleńska, zaś ojca "jako kułaka i element polityczny" skazali na 10 lat łagru na Syberii. Nigdy go już nie zobaczyliśmy, choć mama robiła wszystko, aby do niego dotrzeć i przekazać mu paczkę. Wybrała się nawet w drogę na wschód, jechała na dachu pociągu, aby za wszelką cenę do niego dotrzeć, ale się nie udało. Zostałam więc sama z mamą, bo moja młodsza siostra zmarła w czasie wojny na szkarlatynę - opowiada pani Helena.
Wojna niby się skończyła, granice się zmieniły, ale bardzo wielu nie mogło wrócić do Polski. Dlaczego? Przede wszystkim ze względów rodzinnych: wciąż czekali na swych bliskich, którzy zostali wywiezieni do łagru. Wierzyli, że ponieważ ci ich bliscy zostali "za nic" skazani do łagru, to wkrótce wrócą. Inni wreszcie zostali, bo nie mogli opuścić swych chorych i nie nadających się do podróży rodziców czy dziadków. Została również Anna Szutowicz z córką Heleną. A potem przyszło wysiedlenie do południowego Kazachstanu i długa tułaczka...