Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Leśne pogotowie

Po rozmowie z małżeństwem Walickich sam św. Franciszek pewnie miałby ochotę zamieszkać w doglądanym przez nich Sowim Dworze w okolicach Płońska...

Etolog i terrarysta – bo powiedzieć: „miłośnicy zwierząt” to trochę mało. Ich Sowi Dwór to jedyny taki ośrodek w naszym regionie. Obecnie ma dziewięciu „kuracjuszy”: trzy bociany, dwa jeże, puszczyka, jerzyka, gołębia grzywacza i zająca. Do tego należy doliczyć domową gromadkę: dwa psy, papugę i sześć kotów. Każdy dzień zaczyna się wcześnie – nie od kawy, a od karmienia zwierząt.

Na początku byli pełni obaw, czy uda się pogodzić dotychczasowe życie w Warszawie, gdzie prowadzą Fundację „NeuroPozytywni” wspierającą osoby z chorobami mózgu, z przeprowadzką do Jarocina w gminie Baboszewo, gdzie postanowili osiąść na dobre. Zwierzęta zawsze były w ich życiu obecne, ale czy przekraczając bramę zakupionego siedliska, spodziewali się, że przyjdzie im prowadzić dla nich ośrodek rehabilitacji? Pensjonariusze poniekąd wprosili się sami i przypieczętowali tylko podjęcie decyzji.

– Dziś już nie pamiętam, czy pierwszy był jeż wybudzony zbyt wcześnie ze snu, czy młodziutki zajączek zagoniony przez psy do rowu. Ten pierwszy spędził u nas całą zimę. Drugi, po odkarmieniu smokiem i odchowaniu, usamodzielniony wrócił do naturalnego środowiska. Po nich pojawiły się ptaki, podloty poturbowane przez koty lub pisklęta. Potrzebowały opieki, czasem leczenia, aby mogły wrócić na łąki. Późną jesienią 2018 r. u naszych drzwi pojawił się bardzo stary jeż. Bezzębny, wychudzony, nie poradziłby sobie z chłodem i ze zdobyciem pożywienia. Biorąc go do domu, wiedzieliśmy, że przyjmujemy rezydenta, któremu zapewnimy godną starość. Buniak, bo tak go nazwaliśmy, czuł, że chcemy mu pomóc. Uwielbiał zasypiać po karmieniu, a jadł już tylko ze smoka, wtulony pod mój łokieć. Był z nami jeszcze 8 miesięcy... – zamyśla się pani Izabela, która ukończyła m.in. etologię, zwaną potocznie psychologią zwierząt.

To właśnie losy Buniaka zmobilizowały małżeństwo do prawnego uregulowania pobytu zwierząt w ich siedlisku. Nie potrafiliby odmówić pomocy kolejnym zwierzętom. Dlatego przeszli wszelkie procedury, które od marca umożliwiają im oficjalne prowadzenie Sowiego Dworu. Od kwietnia trafiły do nich 23 zwierzaki: siedem z nich już wróciło na wolność, a jeśli wszystko ułoży się pomyślnie, siedem kolejnych zrobi to w najbliższym czasie. Z założenia zwierzęta trafiają tu tylko na okres rekonwalescencji, by w pełnym zdrowiu powrócić do naturalnego środowiska. Ich pobyt w ośrodku zaczyna się od wnikliwej obserwacji i konsultacji weterynaryjno-specjalistycznych. Dopóki trwa leczenie, obowiązuje je kwarantanna. Kiedy dziki pacjent wraca do zdrowia, przenoszony jest do woliery lub klatki. W przypadku maluchów jest to też etap stopniowego usamodzielniania. Ostatnim jest pobyt na wybiegu, z którego samodzielne i zdrowe zwierzę wypuszczane jest na wolność.

– Są dwa krytyczne momenty w naszej pracy. Pierwszy – po przyjęciu, kiedy jest zagrożenie życia. Drugi – kiedy trzeba uniknąć oswojenia, doprowadzić do „zdziczenia”. O ile w przypadku dorosłych jest to dość proste, bo zwierzak bez problemu wraca do natury, o tyle z maluchami bywa trudno. Czasem rzeczywiście ciężko uniknąć oswojenia – dodaje Iza Czarnecka-Walicka. Czy żałują, że dali się wciągnąć w te zwierzęce „podchody”, zbieranie zieleniny, szykowanie ryb, kurzych szyjek, sprzątanie, wstawanie na karmienie...? Ani trochę. Spełniają się w niesieniu pomocy. Za nagrodę wystarcza im możliwość obcowania z przyrodą w najczystszej postaci. Kto raz spojrzy w oczy uratowanemu zwierzęciu, ten zrozumie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy