Wśród garstki ocalałych z wojennego pogromu sochocińskich Żydów był Baruch Szpigelman, który przeżył dzięki dawnym polskim sąsiadom.
Było to kolejne spotkanie w Muzeum Żydów Mazowieckich, w cyklu "Choćby jedno życie, choćby kromka chleba". O losach Barucha - jednego z pięciorga potomków Chaima Szpigelmana w Muzeum Żydów Mazowieckich opowiadali Szymon i Zbigniew Lejkowscy z Sochocina.
Spośród około pięciuset sochocińskich Żydów z II wojny światowej ocalało prawdopodobnie dziesięciu. Jak wyjaśniał w czasie spotkania Szymon Lejkowski, liczba pięćset wzięła się z szacunków miejscowego ówczesnego proboszcza, który obserwował wojenny exodus polskich Żydów, mieszkających w Sochocinie. Spora część rodzin trafiła do obozu w Pomiechówku. Jednym z nielicznych ocalonych był Baruch Szpigelman, żołnierz kampanii wrześniowej 1939 r. W nocy pojawił się raz przed swym dawnym domem rodzinnym w Sochocinie, gdzie od 1942 r. mieszkały dwie rodziny, m.in. Lejkowscy. - Mama wspominała, że nie można było zostawić sąsiada, który przyszedł pewnej nocy, w obdartym mundurze polskiego żołnierza - opowiadał Zbigniew Lejkowski podczas spotkania w dawnej płockiej bożnicy.
Stefania Lejkowska z domu Czyżewska udzieliła schronienia znanemu jeszcze z dzieciństwa Baruchowi. Ukrywała go na strychu domu kilka miesięcy. Bracia Lejkowscy przyznają dziś, że czasem z niedowierzaniem patrzą na czyn swojej matki, tak wielkie było niebezpieczeństwo. Bardzo blisko znajdował się posterunek policji niemieckiej; raz w tygodniu do Sochocina przyjeżdżało gestapo. - Czasami zdaje się nam, że nasza mama była szalona i nie zdawała sobie do końca sprawy z niebezpieczeństwa - mówili goście spotkania.
Kres tej sytuacji położył zatarg pani Stefanii z sąsiadem. W tym czasie też Baruch Szpigelman zaczął coraz ciężej znosić ukrycie; w czasie snu często krzyczał. W pani Lejkowskiej zaczęła rosnąć obawa, że sąsiad może te krzyki usłyszeć i zrobić donos. - Po awanturze z sąsiadem mama poczuła się zagrożona. W nocy wysłała Barucha do Warszawy, do drugiej siostry, Sabiny, którą znał, bo chodził z nią do szkoły podstawowej. Ona z kolei odesłała swoje małe dzieci do Sochocina. Siostra mamy miała piwniczkę, a nad jej wejściem stał duży stół z szerokim obrusem. W tej piwniczce ukrywał się Baruch. Niebezpieczeństwo było duże, bo do jej domu przychodzili Niemcy. W którymś momencie Baruchowi znów zaczął się pogarszać stan psychiczny. Sabina któregoś dnia zlękła się i poprosiła rodzinę męża, by go przyjęła. Później schemat zaczął się powtarzać. On się pilnował do 3 miesięcy, a później znów zaczynały się krzyki. Trzeba było zmieniać mu miejsce kryjówki. Przyjęła go trzecia siostra Czyżewska, Maria Kowalska. W sumie tych zmian kryjówek było nawet 7 lub10. To wszystko było cały czas w kręgu rodzin sióstr Czyżewskich - ciągnął jedne z synów Stefanii.
Koniec wojny zastał go w okolicach Siedlec. Baruch Szpigelman miał fałszywe papiery z polskim imieniem Bolesław, dlatego lubi nazywać się ”Bolkiem”. Wkrótce wyjechał do Izraela i stamtąd słał kartki do rodziny pani Stefanii Lejkowskiej. Przychodziły do roku 1964. Bracia Lejkowscy wspominają, że ich matka prosiła nawet, by Baruch przestał przesyłać wiadomości, bo z powodu tych listów rodzina miała nieprzyjemności.
- W połowie lat 90-tych rozpocząłem pracę nad genealogią rodziny i dopiero wtedy zacząłem tak naprawdę odkrywać nasze związki polsko- żydowskie. Żałowałem, że wcześniej nie poświęcałem tym opowieściom takiej uwagi, ale chyba do pewnych tematów trzeba dojrzeć - przyznał Szymon Lejkowski.
Spotkanie było też okazją do opowieści o Sochocinie, przed wojną wielokulturowym, w którym społeczność żydowska była dobrze zasymilowana. Jak wyjaśniał Szymon Lejkowski, w odróżnieniu do wielkich miast, w takich małych miejscowościach relacje polsko - żydowskie były zgodne, a jakieś zatargi mogły wynikać bardziej z ludzkiego charakteru. - W małych miastach trzeba było żyć łokieć w łokieć z sąsiadem - mówił. Sama rodzina Chaima Szpigelmana przed wojną trudniła się handlem zbożem, węglem i działalnością bankową: pożyczali rolnikom pieniądze na przednówku. - Wielu mieszkańców Sochocina podkreśla zgodnie, że Szpigelmanowie to byli ludzie bardzo życzliwi - zaznaczyła prowadząca spotkanie Barbara Rydzewska.
Cykl "Choćby jedno życie - choćby kromka chleba" jest realizowany w Muzeum Żydów Mazowieckich od niemal dwóch lat. - To cykl niełatwy, bo każda nasza historia i opowieść o „Sprawiedliwych”, i tych znanych, upamiętnionych w Yad Vashem i tych nieznanych, to jakby szukanie iskierki w popiele - przyznała Barbara Rydzewska.
am