Ks. Tomasz Opaliński, proboszcz parafii Janowo i krajowy moderator Domowego Kościoła, o beczce miodu i łyżce dziegciu na Światowym Spotkaniu Rodzin i o nadziei, która się stamtąd podnosi.
Agnieszka Małecka: Z jakimi obrazem kongresu wrócił Ksiądz do Polski?
Ks. Tomasz Opaliński: To, co mnie urzekło, to fakt, że był to kongres rodzin dla rodzin. To nie były tylko dyskusje i panele dla dorosłych, ale program dla wszystkich pokoleń. Sam pomysł pokazania bogactwa Kościoła - mam na myśli szczególnie kościoły stacyjne w Dublinie - był bardzo piękny, chociaż mam wrażenie, że był to nie do końca wykorzystany potencjał. W materiałach, które otrzymaliśmy w pakiecie pielgrzyma, więcej było informacji o historii danego miejsca, niż tego, co było związane z tematem kościoła stacyjnego. Podczas kongresu widać było także młody, radosny Kościół. Trzeba jednak dodać do tej beczki miodu łyżkę dziegciu. Rzeczywiście, można było odnieść wrażenie bardzo fajnego, żywiołowego, radosnego "eventu" (zresztą sami wolontariusze tam mówili: "Enjoy this event!"). Na wieczornym, sobotnim koncercie to nie dziwiło, chociaż miałem wrażenie, że było to zrobione według klucza: "ściągnijmy największe gwiazdy, mniejsza o to, co śpiewają". Jednak w niedzielę uderzył mnie fakt, że o ile w Polsce na wielu pielgrzymkach papieskich godzinę przez Mszą św. było przygotowanie modlitewne, tutaj znów mieliśmy koncert przygotowujący do "eventu". Potem przyjechał papież Franciszek. Była ogromna radość. Ale w tym wszystkim zabrakło mi wzbudzenia świadomości, że ludzie uczestniczą we Mszy św.
Spotkanie chrześcijańskich rodzin z całego świata to niepowtarzalna okazja do słuchania świadectw. Co one wnosiły?
Przeczytałem w programie, że na Croke Park będzie świadectwo rodzin z Iraku, Indii, Kanady. Pomyślałem: "Będą mocne...". Ale słuchając ich, byłem trochę rozczarowany. Najmocniejsze było świadectwo o przebaczeniu, a jedyny moment, gdzie usłyszałem o Panu Bogu, to słowa, że „rodzina jest darem Bożym”. Podczas panelu, który moderował kard. Schönborn z udziałem arcybiskupa anglikańskiego, prawosławnego księdza i rabina, najbardziej wymowne było świadectwo rabina, który mówił o przekazywaniu tradycji religijnej w rodzinie.
Właściwie jedynie ksiądz prawosławny zwrócił uwagę, że małżeństwo jest sakramentem. Już na kongresie zauważyłem, że jego hasło: "Gospel of the family - joy for the world" rzeczywiście w tym jednym zdaniu streszcza bogatą ofertę tego spotkania. Rodzina stała się Ewangelią, Dobrą Nowiną. I dobrze, ale to za mało. Bóg pojawiał się tylko w niektórych świadectwach. Akcent położony był na rodzinę w wymiarze horyzontalnym, mnie zabrakło wymiaru wertykalnego, sakramentalnego.
Sporo tego dziegciu. Dlaczego kongres w Irlandii skręcał w stronę "eventu"?
Ciekawą rzecz przypomniał mi ks. Bartek Parys, który zajmuje się w tym kraju Domowym Kościołem. Okazuje się, że ks. Blachnicki już 1984 r., gdy był w Irlandii, postawił trafną diagnozę sytuacji, w jakiej znajduje się tam Kościół i co się stanie w przyszłości. Gdy wróciłem, sięgnąłem do jego "Listu z Irlandii", w którym założyciel Ruchu Światło–Życie odnosi się do opublikowanych wtedy badań dotyczących religijności Irlandczyków.
Okazało się m.in.: że 87 proc. chodziło co niedzielę do kościoła, ale znacznie mniej, bo 76 proc. uważało się za chrześcijan. Już wtedy była więc spora grupa "niewierzących praktykujących", którzy traktowali chodzenie do kościoła jako tradycję. Ksiądz Blachnicki pisał: "potrzebujemy anglojęzycznych animatorów". To naprawdę było prorocze. Myślę więc, że z tej diagnozy wynika to, co się dzieje tam dzisiaj. Chodzenie do kościoła było tradycją rodzinną, która mówiąc kolokwialnie, z czasem "zdechła". Dlatego nie ma już w kościołach młodego i średniego pokolenia.
Czy ruch oazowy, Domowy Kościół, który wyrósł na gruncie polskim, jest jakąś szansą?
Ja widzę ogromną szansę w Domowym Kościele, który bardzo prężnie rozwija się w Irlandii, i w innych krajach. Powstają kręgi nie tylko w środowiskach polonijnych, ale są już pierwsze kręgi złożone z Irlandczyków. Ruch ks. Franciszka Blachnickiego okazuje się propozycją nie tylko dla Polaków. Dobrym przykładem z kongresu jest historia ukraińskiego małżeństwa, którą usłyszeliśmy po Mszy św. podczas czuwania i godziny świadectw w polskim kościele stacyjnym św. Audoena. To było najgłębsze, bo pokazywało, że dopiero w Domowym Kościele zaczęli przeżywać wspólnie swoją wiarę, prowadzić dialog i rozumieć dzielące ich różnice. Oni po prostu mówili o tym, co Bóg robi w ich małżeństwie. To było to, czego mnie osobiście zabrakło w świadectwach na Croke Park Stadium.
Gdzie szukać nadziei dla Kościoła w Irlandii oraz Kościoła w Polsce?
Myślę, że napawa nią fakt, że na kongresie było bardzo wielu młodych wolontariuszy, którzy otrzymali przekaz, także dzięki owemu festiwalowi z udziałem różnych gwiazd, że wiara nie jest obciachem.
am