- Dzielimy się tym, co przeżyliśmy i chcemy ocalić pamięć o byłym obozie koncentracyjnym w Działdowie, aby to miejsce było godnie upamiętnione - mówią osoby z Płocka i okolic, które w tych dniach spotkały się z historykami IPN.
Na plebanii katedralnej w Płocku z historykami Instytutu Pamięci Narodowej z Gdańska w ubiegłym tygodniu spotkało się sześcioro świadków KL Soldau, którzy jako dzieci przeżyli obóz. To było pierwsza, ale nie ostatnia wizyta IPN-u w Płocku, bo wciąż są poszukiwani świadkowie tamtych mrocznych czasów, którzy mają jakąś wiedzę o KL Soldau, o więzionych tam Polakach, a zwłaszcza o bp. Wetmańskim i abp. Nowowiejskim.
- Najbardziej zależy nam, aby głos byłych więźniów obozu dotarł do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, aby wyasygnowano środki na ratowanie Działdowa - mówi Teresa Krowicka z Płocka. - Będziemy wszystko robić, aby godnie upamiętnić to miejsce. Ciągle też szukamy świadków tamtych wydarzeń, bo potrzeba większej świadomości i przecierania tego świętego szlaku z Płocka do Działdowa - mówi z przekonaniem pani Teresa, która jako dziecko była więziona w Działdowie, a dziś organizuje m.in. pielgrzymki z płockiej katedry do byłego obozu.
To ona na spotkanie z historykami z Biura Edukacji Narodowej w Gdańsku zaprosiła m.in. 96-letnią panią Wiktorię Cendrowską z Płocka. Miała ona 18 lat, gdy wywieziono ją do KL Soldau. - Pamiętałam naszych biskupów męczenników. Bp Leon Wetmański mnie bierzmował - wspominała w czasie spotkania.
- Moja rodzina znalazła się na liście do wywózki. Niemcy zgromadzili nas na placu szkolnym i wywozili ciężarówkami do Działdowa. Był wtedy straszny mróz i niewyobrażalny ścisk na platformie samochodu, który nas wiózł. Pamiętam, jak Niemcy, dosłownie, wrzucili dwoje małych dzieci na nasze głowy i wyruszyliśmy w drogę. Był to 17 lutego 1941 roku. Podróż była koszmarna, w strasznych warunkach, nie wiedzieliśmy dlaczego i gdzie jedziemy. Przez całą drogę trzymaliśmy się za ręce: ja z mamą, tatą i stryjem. W obozie chyba widziałam ks. kan. Dmochowskiego z katedry. Ponieważ miał trudności z chodzeniem, opiekowało się dwóch salezjanów. Zaprowadzono go do tego dużego czerwonego budynku i tam zabito - opowiadała pani Wiktoria.
Henryka Taube jest również przedwojenną płocczanką. Wraz z dwoma siostrami została wywieziona do Działdowa, jako obozu przejściowego, w drodze do Generalnej Guberni. Miała wtedy pięć lat. - Przyjechali do naszej kamienicy na Kazimierza Wielkiego z listą i odczytali, kto natychmiast ma opuścić dom. Akurat dogotowywał się obiad, ale nie zdążyliśmy go już zjeść. Rodzice opowiadali, że gdy nas wywozili, płocczanie rzucali do nas bułki i pętka kiełbasy. Byłam małą dziewczynką i powiedziałam mamie, że widzę pana w długiej czarnej sukni, który ma korale. Mama powiedziała mi, że to ksiądz z różańcem. Z obozu zapamiętałam niewiele, ale to były przykre sprawy: mój ojciec niósł moją młodszą siostrę na rękach, a obok szła kobieta z dzieckiem też na rękach. Widziałam, jak była bita przez Niemca, a dziecko został wręcz roztrzaskane. Ja pytałam się wtedy: a nas kiedy zabiją? - to tylko niektóre ze wspomnień pani Henryki.
Tu trzeba postawić wielokropek, z nadzieją, że z Płocka i diecezji, a może i z Polski znajdą się ludzie, którzy pamiętają KL Soldau, może widzieli płockich biskupów męczenników i coś słyszeli o miejscu ich pochówku. Z pewnością znajdą się ludzie, którym nieobojętny jest los tego miejsca, gdzie przelano tyle krwi, a dziś obraca się w ruinę.