Po raz drugi wierni pielgrzymowali z katedry do Działdowa śladami błogosławionych: abp. Antoniego Juliana Nowowiejskiego i bp. Leona Wetmańskiego.
- Bardzo mi zależy na tej pielgrzymce, bo jest ona naszym płockim hołdem dla męczenników. Towarzyszy jej również intencja błagalna, aby ustały prześladowania chrześcijan w świecie - mówi Teresa Krowicka, która jako dziecko była więziona w KL Soldau, a dziś propaguje pamięć o tym miejscu polskiej martyrologii. To również dzięki jej zaangażowaniu oraz ks. Stefana Cegłowskiego, proboszcza katedry, doszło do tego wyjazdu.
Modlono się w sanktuarium biskupów męczenników w Działdowie, przy ruinach byłego obozu i w lesie komornickim, który jest jednym z miejsc pochówków ofiar niemieckich mordów.
Cel pielgrzymki najlepiej wyraziły słowa, które napisała pani Teresa do melodii: "Kiedy ranne", i które wyśpiewali wszyscy uczestnicy na placu dawnego obozu koncentracyjnego:
"Nasi bracia - męczennicy, przybywamy do Was z Płocka,
aby prosić Boga Ojca, by to miejsce było święte.
Tutaj nasi męczennicy nigdy nie zdradzili Boga,
Chociaż tortur wróg nie szczędził, krzyż Jezusa był im mocą.
Dziś składamy hołd pamięci męczennikom tu, w Działdowie,
Boże wielki, uchroń miejsce krwią męczeńską okupione".
Wśród pielgrzymów były też osoby, które miały szczególny tytuł do spełnienia moralnej powinności pamięci, modlitwy i świadectwa. Pani Krystyna z Płocka jako małe dziecko była więziona w obozie z całą rodziną, przez kilka miesięcy. Teraz po raz pierwszy od wojny wróciła do Działdowa. - Myślałam, że tu jest muzeum czy kaplica, a widzę to miejsce w ruinie - powiedziała nam. - Jest jakaś niemoc, która nie pozwala, aby pamięć o kilkunastu tysiącach ofiar tego najstarszego niemieckiego obozu koncentracyjnego była godnie utrwalona - mówił ks. kan. Marian Ofiara z działdowskiego sanktuarium biskupów męczenników, który sam bardzo wiele czyni dla ratowania pamięci o tym miejscu. W jego kościele znalazły się m.in. pamiątki odnalezione niedawno przez archeologów na placu apelowym, wśród nich pejcz, którym bito więźniów, połamany grzebień oraz mniejsze i większe krzyżyki.
Pielgrzymom towarzyszyła również Stanisława Młyńska z Białut. Również ona, jako dwuletnia dziewczynka, była z całą rodziną w obozie. - Moja kuzynka pracowała w Białutach u Niemca. Widziała, jak nad lasem unosił się dym. Ludzie powtarzali, że to ludzi palą - wspominała w rozmowie. I rzeczywiście - las białucki kryje w sobie tajemnicę pochówków więźniów KL Soldau, w tym pewnie też naszych błogosławionych biskupów.
Tymczasem pielgrzymi z płockiej katedry zatrzymali się w lesie komornickim. Tam, na obszarze ok. 5 hektarów, Niemcy rozstrzeliwali i grzebali ludzi. Wymowny jest pomnik ustawiony obok krzyża na cmentarzu. Przedstawia on wzniesioną do nieba dłoń więźnia, która jest ubrana w charakterystyczny obozowy pasiak. Podobno ktoś w tym lesie miał zauważyć właśnie wystającą z ziemi dłoń człowieka, który - pewnie postrzelony - na wpół żywy został pogrzebany i wzywał pomocy.