Odeszła Leonarda Mejer

W poniedziałek wczesnym popołudniem zmarła płocka polonistka, pedagog, społeczniczka, wraz z mężem zaangażowana w dzieła na rzecz rodziny.

Leonarda Mejer z domu Wierzba - Lena, bo tak o niej powszechnie mówiono, zmarła 3 lipca, wczesnym popołudniem, po ciężkiej chorobie nowotworowej, w otoczeniu najbliższych: męża, córek i wnuczki. Miała blisko 70 lat. Msza pogrzebowa zostanie odprawiona w czwartek 6 lipca o godz. 12 w płockiej Stanisławówce; pochówek odbędzie się na cmentarzu zabytkowym przy ul. Kobylińskiego. Życzeniem zmarłej było, aby zamiast kwiatów złożyć w czasie pogrzebu ofiarę na hospicjum dla dzieci.

Leonarda była rodowitą płocczanką (ur. 6 listopada 1947). Jej rodzice: Marianna i Edmund doświadczyli piekła Powstania Warszawskiego; Marianna zdołała uciec z transportu jenieckiego, który zmierzał do niemieckiego obozu. Po wojnie pobrali się i w 1947 r. przyszła na świat córka (pierwsze dziecko im zmarło). Dali jej imię Leonarda Barbara, bo urodziła się w dniu św. Leonarda. Potem narodziło się kolejno rodzeństwo Leny: siostry Wiesława i Janina oraz brat Marek.

W 1965 r. Leonarda złożyła egzamin dojrzałości w Liceum Ogólnokształcącym im. Marsz. S. Małachowskiego i rozpoczęła studia polonistyczne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1970 r., zaraz po ukończeniu studiów wyjechała na obóz wędrowny, organizowany przez duszpasterza z płockiej Stanisławówki, w Bieszczadach z łódzkimi studentami z Duszpasterstwa Akademickiego „Węzeł”. Tam poznała przyszłego męża, Andrzeja Mejera, którego poślubiła po ponad rocznym narzeczeństwie, w parafii św. Stanisława Kostki w Płocku. Z „węźlakami” związana była do końca życia. Uczestniczyła w spotkaniach duszpasterstwa w Łodzi i we wspólnych pielgrzymkach.

Po studiach zaczęła uczyć języka polskiego w płockiej Małachowiance. Wykształciła kilkanaście pokoleń absolwentów tego liceum. Uczyła z ogromną pasją, wpajając młodzieży wszystko co wiązało się z pięknem ojczystego języka, literatury i kultury. Kładła nacisk na znajomość Biblii, nie tylko jako dzieła literackiego, ale również jako Księgi świętej dla chrześcijan.

Aktywna społecznie w szkole i poza nią, szła pod prąd ówczesnego systemu komunistycznego. Była inwigilowana i przesłuchiwana przez służby SB za udział w Akademickiej Pielgrzymce do Pani Jasnogórskiej, za "niewłaściwe" wypowiedzi na lekcji informujące o spotkaniu o charakterze religijnym.

Leonarda Mejer była też jednym z członków założycieli Akcji Katolickiej Diecezji Płockiej i aktywnym członkiem Stowarzyszenia Rodzin Katolickich DP. Przez 5 lat angażowała się w dzieło Orszaku Trzech Król, a także pierwsze Marsze dla Życia i Rodziny w Płocku, m.in. reżyserując scenki ewangelizacyjne podczas tych wydarzeń.

Wraz z mężem, Andrzejem była pomysłodawcą pielgrzymki ze Stanisławówki do relikwii św. Joanny Beretty-Molii w parafii św. Jakuba w Imielnicy. Propagowała kult współczesnej włoskiej świętej - patronki rodzin, narzeczonych i małżonków starających się o potomstwo, widząc w św. Joannie znakomity wzór kobiety na współczesne czasy. Należała do róży Żywego Różańca w płockiej Stanisławówce oraz do asysty procesyjnej.

Za swoje zaangażowanie w życie Kościoła została wyróżniona medalem papieskim "Pro Ecclesia et Pontifice" w czasie pontyfikatu Papieża Jana Pawła II oraz salezjańskim Medalem Wdzięczności Inspektorii Warszawskiej za szczególne zasługi na rzecz Zgromadzenia. Była też odznaczona medalami okolicznościowymi i państwowymi: Medalem Komisji Edukacji Narodowej w 1998r., Medalem Okolicznościowym 800 - lecia Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Małachowskiego w Płocku, Złotym Krzyżem Zasługi w 1991r., i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski w 2008r.

Cztery lata temu odkryła w sobie nową pasję, pasję pisania ikon. Sztuki tej uczyła się w Płocku w Pracowni Ikonograficznej pod kierunkiem Katarzyny Kobuszewskiej. Pozostawiła po sobie około dziesięć napisanych ikon. Jak wspominają jej bliscy, jeszcze dwa lata temu, za namową córek, postanowiła odnowić umiejętności jazdy samochodem (chociaż prawdo jazdy miała jeszcze od czasu liceum).

We wrześniu 2015 r. u Leonardy Mejer zdiagnozowano chorobę nowotworową. Odchodziła w swoim domu, pod opieką najbliższych. W końcu maja przyjęła sakrament namaszczenia chorych a dzień przed śmiercią, przyjęła Komunię św. Zmarła we własnym domu, w otoczeniu najbliższych, 3 lipca, około godz. 13.50.

- Do końca była w niej wielka wola życia, nie chciała umierać, a zarazem była świadoma swojego odchodzenia - mówi o zmarłej żonie Andrzej Mejer.- Nasz znajomy salezjanin, śp. ks. Antoni Gabrel zawsze powtarzał, że trzeba się przyjaźnić z Panem Bogiem. Życie małżeńskie jest różni, nie zawsze świeci słońce. Ale w tym momencie mogę powiedzieć, że to ciągłe staranie się, by żyć w przyjaźni z Bogiem uchroniło nas od różnych pokus, które są zawsze obecne w życiu. Tworzyliśmy taki „domowy Kościół”, wspólnie się formując. W czasie choroby Lenki staliśmy się pełnowymiarowym „domowy hospicjum”. Mam ogromne bogactwo przeżyć. To był czas, który przyjmuję jako dojrzewanie - mówi Andrzej Mejer.

- Znalazłem ostatnio karteczkę, którą wypisałem żonie w 1996 r. na rocznicę naszego ślubu - wspomina. Zapisał na niej wiersz do żony, rozpoczynający się od słów „Kocham Cię…tak prosto, zwyczajnie, niebiańsko; dojrzalej i trwalej…”. - Dziś mogę powiedzieć, że dotrzymałem słowa, wiary i wierności dochowałem. I za to Bogu dziękuje - mówi Andrzej Mejer.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

am