Nie ma się co oszukiwać, żyjemy w kraju coraz bardziej misyjnym.
Zdarzało mi się rozmawiać z misjonarzami, widzieć ich pracę (na misyjnych blogach), poznawać uroki i głębokie cienie tej służby, trwania wśród ludzi o odmiennej kulturze, mentalności, wyobrażeniach o świecie i Bogu. Albo w społeczeństwach, gdzie są kościoły katolickie i innych wyznań chrześcijańskich, ale już dawno opustoszałe. Ciągnie do tych krajów, nazywanych misyjnymi, osoby świeckie, bo chcą pomagać, coś ich tam woła. Młody lekarz z Płocka na Madagaskarze, studentka V roku medycyny z Makowa Mazowieckiego w Tanzanii... Z tych dłuższych, krótszych pobytów wracają z arcyciekawym bagażem doświadczeń pięknych i trudnych.
Mam jednak wrażenie, że ten przeciętny mieszkaniec kraju misyjnego ma już całkiem jasną, nadwiślańską karnację. Kiedy patrzy się na to, co dzieje się także na ulicach naszych mazowieckich miast, np. Płocka, na budzące zgrozę żałobne marsze, w imię trudno już powiedzieć czego, bo raczej nie prawdziwej wolności, która nie niszczy życia drugiego, albo tu i ówdzie słyszy o „tych hellołinach” (patrz: Halloween) zamiast Wszystkich Świętych, nie ma się co oszukiwać, my też stajemy się terenem misyjnym i potrzebujemy pełnych wiary misjonarzy. Takich na przykład jak młodzi ludzie, skupieni w Laboratorium Wiary, młodzieżowej gałęzi Ruchu Rodzin Nazaretańskich naszej diecezji, którzy od kilku lat jadą w Polskę na kilka dni i robią uliczną ewangelizację.
Wdzięcznym i miłym akcentem obchodów Tygodnia Misyjnego są w niektórych parafiach specjalnie przygotowane programy artystyczne, w wykonaniu dzieci, ubrane w stroje, nawiązujące do strojów z innych kontynentów. Tak było na przykład w Krasnem. Pamiętajmy, że te dzieciaki, należące do ognisk misyjnych (niestety, coraz ich mniej), dzięki katechetom przechodzą pewną formację misyjną i rozwijają swoją wrażliwość. Może kiedyś, za ileś lat, zostanie w ich głowach coś więcej, niż tylko wspomnienie o przebieraniu się za mieszkańca jakiegoś afrykańskiego kraju.