Spędziła w płockim domu zakonnym sióstr szarytek 12 lat. Chodziła szlakami wielkiej społeczniczki, s. Heleny, i pomagała chorym i najuboższym tego miasta.
- Idę przede wszystkim z pomocą duchową. Dużo słucham, respektuję sytuację tych ludzi, jestem dyskretna, nie narzucam nigdy moich rozwiązań. I przede wszystkim dużo się modlę, aby mieć w sobie optymizm, bo gdy słyszy się tylko smutne historie, to na miarę słabości i potrzeb tych ludzi trzeba powiedzieć dobre słowo, pokazać jakąś dobrą perspektywę. Zwłaszcza do chorych mówię w duchu wiary, że to, co najpiękniejsze, jest przed nami - tak s. Henryka Matysiak mówiła o swojej codziennej pracy w rozmowie z GN przed czterema laty.
Odeszła po ciężkiej chorobie w płockim domu zakonnym swojego zgromadzenia; została pochowana w Górze Kalwarii.
W Płocku pożegnano ją w środę, w parafii św. Maksymiliana, gdzie znajduje się dom Zgromadzenia Sióstr św. Wincentego à Paulo. Za życia siostrę Henrykę często można było spotkać zarówno w kościele św. Dominika, jak i w katedrze.
- W ostatnich miesiącach szczególnie zamanifestowała swoją miłość i przynależność do Chrystusa. Jestem poniekąd tego świadkiem – wspominał w homilii pogrzebowej ks. prof. Bogdan Czupryn, który w ostatnim czasie na prośbę przełożonej sióstr przewodniczył uroczystościom renowacji ślubów zakonnych szarytek. Tak wspominał ten moment podczas pogrzebu s. Henryki: - Siostra przełożona powiedziała mi wtedy przy okazji, że jedna z sióstr jest chora. Im bliżej tej uroczystości dowiadywałem się, że jej stan się pogarsza. S. Henryka wyraziła pragnienie, aby dotrwać do renowacji ślubów, a później niech się dzieje, co chce. Pytałem się wówczas, dlaczego ta siostra tak chce dotrwać do tego momentu. Dlaczego tak bardzo jej na tym zależy? Odpowiedz znalazłem wtedy, gdy s. Henryka po raz ostatni tu na ziemi wyznała Chrystusowi swoją całkowitą wierność i oddanie. Była bardzo chora i nie mogła zejść do kaplicy. Razem z s. przełożoną poszedłem do niej do pokoju. S. Henryka spokojny głosem, ale z takim wielkim przekonaniem składała te śluby. I wtedy zrozumiałem, że s. Henryka chciała po raz ostatni powiedzieć Chrystusowi – kocham cię i chciała tę miłość udokumentować swoim cierpieniem – mówił ks. prof. Czupryn.
S. Henrykę wspomina też proboszcz parafii na Górkach, ks. Tadeusz Łebkowski.
- Tak się złożyło, że byłem jej ostatnim spowiednikiem, w tym bardzo już trudnym czasie. Wyniosłem z tego takie bardzo głębokie przekonanie, że jestem świadkiem pięknego, spełnionego życia w powołaniu zakonnym. S. Henryka była bardzo wdzięczna Bogu za swoje powołanie. Pamiętamy ją, jak zawsze była w ruchu, zapędzona, ale w tych ostatnich chwilach otrzymała łaskę spokoju – mówi ks. Łebkowski.
Proboszcz parafii św. Maksymiliana pamięta też, że siostra miała u siebie obraz Jezusa Miłosiernego, ale bez podpisu. Zobaczyła go w sklepie w dewocjonaliami; wisiał tam długi czas. - S. Henryka kupiła go i zawiesiła na ścianie. Stwierdziła: „Ja nie muszę czytać „Jezu Ufam Tobie!”, ja Jezusowi to mówię”. Zawsze spoglądała na ten obraz. Obok wisiał obraz Jana Pawła II – orędownika Bożego Miłosierdzia. To, co robiła dla ubogich i chorych to w jakichś sposób potwierdzało to jej wierność i Jezusowi Miłosiernemu i św. Janowi Pawłowi II. W szpitalu ostatnio spotykałem na sali reanimacyjnej podopieczną s. Henryki. Chociaż sama była w bardzo trudnej sytuacji, płakała i pytała o stan siostry. Ciągle o niej myślała.
S. Henryka była bardzo wdzięczna swoim przełożonym, że mogła odejść w domu zakonnym w Płocku, gdzie spędziła 12 lat – mówi ks. Tadeusz Łebkowski.
am