Publikujemy obszerne fragmenty wspomnień s. Marii Szczęsnej od Krzyża (1888-1977) o ks. Antonim Gruszczyńskim, przedwojennym kapelanie mniszek Klarysek Kapucynek w Przasnyszu.
Cudem wyniesiony
Parę tygodni ks. Gruszczyński na plebanii był nieobecny, ukrywając się gdzieś w okolicy. Gdy jednak zbliżał się jakiś odpust w jego parafii, postanowił wrócić i nabożeństwo odprawić. Wrócił, lecz czy nabożeństwo odprawił, nie wiadomo, ale w pewnym momencie zasiadł do konfesjonału, aby ludzi spowiadać. Wtem doniesiono, że znowu cały kościół jest otoczony przez wojsko sowieckie. Wówczas ludzie otoczyli ciasno konfesjonał, księdzu znów podano strój kobiecy, okryto go wielką chustą, dwóch silnych mężczyzn wzięło go na ręce i zaczęto wołać: "Ludzie, rozstąpcie się, bo kobieta zemdlała!". Tłum się rozstąpił i w ten sposób wyniesiono księdza z kościoła do przygotowanego wozu, na który wsadzono rzekomo zemdloną kobietę i konie ruszyły w kierunku granicy polskiej. Po tym wywiezieniu ks. Gruszczyński już do swojej parafii na Podolu nie wrócił. Był zagrożony aresztowaniem i śmiercią.
Jakimi drogami – czy w przebraniu – dostał się ksiądz do Polski, tego nie wiem. Zamieszkał chwilowo w Pilicy pod Zawierciem (obecnie woj. śląskie) u swojego rodzonego brata (który niedługo potem umarł na serce) i stamtąd rozpisał do wszystkich biskupów Polski listy, przedstawiając swoje położenie i prosząc o azyl w diecezji. Nie odpisali – co nawet księdzu prałatowi było przykre – prócz jednego, a był nim biskup płocki Antoni Julian Nowowiejski, który zaproponował ks. Gruszczyńskiemu obowiązek kapelana u sióstr kapucynek w Przasnyszu. Tym sposobem ksiądz prałat dostał się do nas i u nas zamieszkał. Była to prawdopodobnie, mniej więcej, pierwsza połowa roku 1921".
Więcej w najnowszym numerze "Gościa Płockiego".
red.