Prawdopodobnie nie przyszłoby im do głowy, by przylecieć z odległego Hongkongu do niedużego miasta w centrum Polski, gdyby nie św. s. Faustyna i orędzie Jezusa.
Zaufanie
Najpierw ciężko zachorowała jej matka. Kiedy umierała w katolickim szpitalu Caritas pod wezwaniem Matki Bożej z Lourdes, Bernadette modliła się przed Jej figurą, by Maryja wzięła ją w opiekę i zabrała do nieba. Nieprzypadkowe jest więc jej imię chrzestne – tak jak młodej Francuzki, która otrzymała objawienia w Lourdes. Później niespodziewanie zmarł ojciec Bernadette, a ona sama zaczęła mieć problemy zdrowotne o podłożu neurologicznym. – To był bardzo trudny czas – przyznaje Chinka. – Choć nie mogłam za bardzo chodzić, byłam każdego dnia w kościele. Jeszcze w lipcu 2000 r. czułam się bardzo źle, ale po Mszy św. w Boże Narodzenie wszystko się polepszyło. Lekarze nie potrafili wyjaśnić dlaczego. Wierzę, że to był dar i od tego momentu bardziej ufam Bogu – opowiada Bernadette. Jeszcze większym sprawdzianem zaufania okazała się epidemia SARS, czyli nietypowego zapalenia płuc, które rozprzestrzeniało się w Chinach kontynentalnych i Hongkongu od 2003 r. – To był dla nas mroczny czas. Kościoły opustoszały. Chociaż Msze św. były odprawiane, ludzie bali się zarażenia od innych. Wtedy zaczęliśmy robić lampiony. Były na nich postaci Chrystusa, dzieci i napis w języku kantone (odmiana chińskiego): „Bóg jest światłem”. Wierzyliśmy, że Pan Jezus jest światłem, że nic się nie stanie i choroba nie będzie się rozprzestrzeniać. W niektórych kościołach w Hongkongu zaczęto ich używać. Epidemia zakończyła się nagle, po tamtej Wielkanocy, kiedy ludzie zaufali – wspomina mieszkanka Hongkongu. Robi lampiony do dzisiaj.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się