Zesłańcza odyseja

Agnieszka Małecka

|

Gość Płocki 14/2024

publikacja 04.04.2024 00:00

Bolesne rocznice – katyńskie i smoleńskie – przywołują historie Polaków, których drogi zaprowadziły na Wschód.

Zdjęcie bohatera na tle mapy rodzinnych stron z Wołynia. Zdjęcie bohatera na tle mapy rodzinnych stron z Wołynia.
Agnieszka Małecka /foto gość

Rodzina Hieronima Debeły z Kresów Wschodnich dotkliwie doświadczyła sowieckiego „raju”. Po latach rozproszone jej dzieje próbuje poskładać z opowieści bliskich wnuk Hieronima, Bogdan Ozimek, który od urodzenia związany jest z ziemią gostynińską.

Z pamiętnika matki

Ponad 30 lat temu, niedługo przed śmiercią mamy, panu Bogdanowi udało się spisać jej opowieść o losach rodziny, o wywózce, ciężkim życiu na zesłaniu, rozłące i spotkaniu po latach ojca z córkami. Jest w tej relacji sporo niewiadomych, bo pani Katarzyna z dużym oporem wspominała tamte lata. Zbyt bolesne. Jej syn, pszczelarz, działacz Powiatowego Koła Ppszczelarzy w Gostyninie, wspierany przez przyjaciół, poszukuje od jakiegoś czasu informacji o dziadku – gajowym, żołnierzu Armii Andersa, podwójnym zesłańcu na Syberię. Chciałby wypełnić luki tej rodzinnej układanki. Nie jest pewny, czy ta wywózka, która dotknęła jego bliskich, była trzecią z deportacji w głąb ZSRR, z czerwca 1940 r.; nie wszystkie też nazwy geograficzne podane przez jego mamę daje się dziś zidentyfikować. Ma jednak nadzieję, że dowie się niebawem czegoś więcej w Wojskowym Biurze Historycznym. Dla niego samego to była przed laty lekcja prawdziwej, niezakłamanej historii. – Gdy mama zaczęła mi pewne rzeczy opowiadać, nie zgadzało mi się to z tym, czego uczyli mnie w szkole, jak to, że „Związek Radziecki przyszedł z pomocą Białorusi i Ukrainie” – mówi z lekką ironią.

Podróż do sowieckiego „raju”

Ta historia zaczyna się na Wołyniu. Gajówka Luchcze niedaleko większej miejscowości Sarny – to tam urzędował gajowy Hieronim Debeło (ur. 3 marca 1909 r.). W 1940 r. miał już żonę i trzy córki: Kasię, Tereskę i niespełna roczną Anię. Gdy po agresji ZSRR na Polskę Kresy znalazły się pod okupacją radziecką, zaczął się czas prześladowań i przymusowych wywózek. Jeden z gajowych z tych okolic został zabity. Do domu Debełów okupanci stukali natarczywie kilka razy, ale Hieronima nie zastali. – Dziadek jednak przeczuwał, że coś się stanie. Uradzono, że trzeba sprzedać krowę i za te pieniądze kupić najpotrzebniejsze rzeczy na podróż. „Lecz krowy sprzedać nie pozwolili, co najwyżej odstawić. Otrzymał za krowę kwit na zakup towarów w specjalnie do tego przeznaczonym sklepie, nazywanym »kooperatywą«” – cytuje pan Bogdan z notatek swojej mamy.

Pani Katarzyna miała wtedy zaledwie 10 lat. Gdy ojca wezwano prosto z jakiejś kolejki w sklepie do urzędu, w dziecinnym odruchu, ze strachu, ukryła się na polu. Spędziła tam noc, aż znalazł ją jeden z gospodarzy. Tego dnia wraz z całą rodziną wsiadła do wagonu w podróż w nieznane. – Ludzie byli stłoczeni, trudno było usiąść, nie mówiąc o położeniu się – opowiada pan Bogdan. – Nie umierało ich wielu, przeważnie dzieci i starcy. Pociąg często się zatrzymywał. Na postojach dostawali zupę i wodę, ale musieli się żywić przede wszystkim własnymi zapasami. Czasem, gdy pociąg zwalniał lub stawał, mężczyźni zbierali się na odwagę, by wyskoczyć i zerwać z pola to, co się o tej porze roku nadawało do jedzenia. Mama nie przypominała sobie, żeby wtedy do kogoś strzelano – mówi.

Pierwszym przystankiem ich zesłańczej tułaczki była Wołogda (wołogocka obłast, Rejon Kobryński). Przeznaczeniem – jak to w sowieckim „raju” – ciężka, całodniowa, przymusowa praca, której celem byłą „reedukacja” przesiedleńców. Dla gajowego wycinka w lesie może nie była ponad siły, ale już dla jego żony z pewnością tak. Dzieci w tym czasie miały obowiązek chodzić do rosyjskiej szkoły, oddalonej o ok. 3 km od miejsca ich zakwaterowania. Lato było życiodajną porą. Mama pana Bogdana wspominała, że jagody były wielkości wiśni. Któregoś razu z innymi dziećmi odeszła kilka kilometrów w poszukiwaniu malin. – Trafiły na jakiś obóz. Zasieki, druty, z wieżyczkami strażniczymi. Tam przebywali więźniowie. Przegonili ich strażnicy – opowiada jej syn. Błogosławieństwo lata szybko się skończyło. Gdy nadeszła długa zima, nastały śnieżyce i wiatry. – Zesłańcy na Syberię żartowali, że zima trwa tam zaledwie 10 miesięcy, a potem już tylko lato… – opowiada wnuk Hieronima Debeły.

Potem przyszedł 1942 r. Było już po układzie Sikorski–Majski. Zbiórka zesłańców; pośpiech, nakaz pakowania i gotowości do wyjazdu. Znów są na stacji. Gdzie ich wywożą? Nie wiadomo. Podobno tam, gdzie cieplej… – Podróż trwała około dwóch miesięcy. Na postojach pociąg stał nawet kilkanaście dni, w szczerym polu. Po drodze wybuchła epidemia, która zbierała swoje żniwo. Zabierała przede wszystkim dzieci do piątego, szóstego roku życia – opowiada pan Bogdan. W tym czasie rodzina Debełów poniosła pierwszą wielką stratę: umarła najmłodsza córka Ania. – Dziadek zbił trumienkę z desek, prawdopodobnie z pryczy, i wiózł zmarłą przez trzy dni. Rosjanie codziennie przeszukiwali pociąg i sprawdzali, czy ktoś nie umarł. Ciała zostawiali tam, gdzie stanął pociąg. Anię znaleźli dopiero po trzech dniach, ale przynajmniej miała trumienkę. Została gdzieś na trasie od Wołogdy – mówi Bogdan Ozimek.

Rozstania

Następnym przystankiem rodziny Debełów był kołchoz w rejonie Turkiestanu, w Kazachstanie. Jak przekazała synowi pani Katarzyna, rodzice pracowali przy zbiorze bawełny, a ona jako dziecko „zarabiała” głosem. Za śpiew otrzymywała bowiem kilka kromek chleba, trochę mleka i mąki. – Praca w kołchozie była ciężka, na akord. Ale dostawali wynagrodzenie za pracę na stołówce i za odpowiednią opłatę można było się pożywić. Handlowali też z miejscową ludnością – tyle wiadomo ze wspomnień córki Hieronima Debeły, który w tamtym czasie postanowił dołączyć do tworzonej w ZSRR Armii Andersa. Rozstali się, nie wiedząc, że już nigdy nie spotkają się w pełnym składzie rodzinnym.

Po wyjeździe Hieronima jego żona z dwiema córkami, prawdopodobnie w 1943 r., dotarła do Aczesaj (taką nazwę podała pani Katarzyna) w Kazachstanie, gdzie jest kopalnia rudy uranu. Sama zapadła na zdrowiu, nie mogła pracować, za to jej najstarsza córka poszła na kurs operatora wózków elektrycznych (w tym celu trzeba było w dokumentach „postarzyć” ją o rok). Miała wtedy tak naprawdę zaledwie 13 lat. Takich jak ona dziewcząt – wózkowych – było sporo. Musiały wjeżdżać wózkami pod górę i z urobkiem zjeżdżać w dół, hamując. Czasem hamulce się psuły i dochodziło do strasznych wypadków. – Mama wspominała, że kiedyś wózek ją przycisnął do ściany i straciła przytomność, ale po jakimś czasie się obudziła i wróciła do siebie – opowiada pan Bogdan. Z kazachskich stepów miały też inne przykre wspomnienie: wszechobecne węże, które kiedyś nawet musiały przegnać spod swoich sienników.

– Przyszła epidemia tyfusu, zachorowały babcia i mama – kontynuuje opowieść Bogdan Ozimek. – Głowy ostrzygli im do gołej skóry. Babcia zmarła. Moja mama wyszła z tyfusu. Cały czas, do końca pobytu w Kazachstanie, pracowała w kopalni, a ciotka, ponieważ była młodsza, trafiła do domu dziecka. Gdy skończyła się wojna, w 1946 roku organizowany był wyjazd do Polski. Mama i ciocia trafiły do kraju oddzielnie. Mama do Gostynina, do szpitala w Zalesiu, w którym w 1946 r. zorganizowano Szpitalny Dom Rozdzielczy dla polskich dzieci repatriowanych z ZSRR. Ciotka z kolei z owego domu dziecka trafiła na początku aż pod Gdańsk – relacjonuje pan Bogdan. Ostatecznie siostry się spotkały w powojennej Polsce.

Dwa spotkania

Co działo się z Hieronimem? Tu jest najwięcej luk w tej rodzinnej historii. Pan Bogdan wie, że dziadek prawdopodobnie z Armią Andersa wrócił do Polski i poszukiwał rodziny w okolicach Lublina. – Jest wiele niewiadomych. Można dotrzeć do dokumentów o urzędnikach nadleśnictwa Sarny, ale o tych wyższych, nie o gajowych. W każdym razie dziadek spod Lublina został wywieziony powtórnie na Sybir. Jest prawdopodobne, że maczało w tym palce UB. Osiedlili go w miejscowości Chużyr (na dziadkowych zdjęciach była nazwa „Chużuk”) nad samym Bajkałem, potem w 1962 r. trafił do Tokmaku (Ukraina), oddalonego o ok. 40 km od Morza Czarnego. Powtórnie się ożenił. Prawdopodobnie moja mama, ciotka i dziadek odnaleźli się w latach 50., bo już przed 1962 r., gdy dziadek przyjechał do nas, przychodziły od niego listy – mówi wnuk Hieronima Debeły.

Miał wtedy 8 lat, gdy dziadek, otrzymawszy tylko raz wizę do swojej ojczyzny, przyjechał ich odwiedzić. W pamięci pan Bogdan przechowuje obraz dziadka jako rosłego mężczyzny, pamięta też smak suszonych ryb z Bajkału, które dziadek przywiózł dla nich w prezencie. – Nie pozwolono mu wrócić do Polski, chociaż pisał, że bardzo pragnie tu żyć. Po ogłoszeniu amnestii poszedł do urzędu, a tam go zapytali: „To co, u nas się wam nie podoba?”. Odpowiedział: „Nie, no podoba mi się”. „A, no jak wam się podoba, to zostajecie”. Do tego wszystkiego nie wolno mu było przyjechać na te tereny, gdzie wcześniej mieszkał. Dostał taką linię demarkacyjną i mógł się poruszać tylko do niej. Dziadka mógł odwiedzić jego brat Aleksander, oczywiście po otrzymaniu wizy, ale dziadek nie mógł już pojechać do niego do Luchczy.

Spotkali się z nim jeszcze raz, w 1967 r., gdy dostali wizę na podróż do Tokmaku. Tam poznali nowe życie dziadka, jego drugą żonę, dzieci. – W drodze powrotnej do Polski odwiedziliśmy wujka, a potem okazało się, że byliśmy tam nielegalnie. Wujek po naszej wizycie miał kłopoty, ale jakoś się to rozeszło po kościach. I to było ostatnie bezpośrednie spotkanie z dziadkiem. Zmarł w latach 70. Mama z ciotką pojechały na pogrzeb, ale mama dotarła już po nim – wspomina, wciąż nie bez emocji, pan Bogdan.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.