Ile nas z nimi łączy?

ks. prof. Henryk Seweryniak

|

Gość Płocki 07/2024

publikacja 15.02.2024 00:00

Zbliża się nawiedzenie relikwii błogosławionej rodziny Ulmów w diecezji płockiej. Polecamy duchowy przewodnik po miejscach i sprawach bliskich nam i rodzinie z Markowej.

Ile nas z nimi łączy? Krzysztof Gawor /Foto Gość

Od września ub. roku trwa w Polsce kolejna peregrynacja. Przyzwyczailiśmy się już do tego słowa za sprawą nawiedzenia naszych parafii przez Maryję w Jej jasnogórskim wizerunku. Tym razem jest to jednak peregrynacja relikwii − relikwii błogosławionych męczenników Wiktorii i Józefa Ulmów oraz ich dzieci: Stasi, Basi, Władzia, Franusia, Antosia, Marysi i siódmego, bezimiennego, ochrzczonego we krwi własnej i swojej matki. W tym tygodniu przybywają do nas, do naszej diecezji.

Tak − jak Amen

Kościół wyniósł na ołtarze rodzinę Ulmów nie tyle z powodu niewypowiedzianej dramaturgii ich śmierci, której na pewno nie chcieli ani dla siebie, ani dla swoich dzieci, ani dla Żydów, których właśnie przed śmiercią chronili. Zostali beatyfikowani ze względu na swoje cudowne życie – wypełnione prostotą, modlitwą, zaradnością, dobrocią i ewangelicznym radykalizmem. Tak, ewangelicznym radykalizmem – wiedzieli, że za udzielanie jakiejkolwiek pomocy Żydom, a tym bardziej danie im dachu nad głową i gościny, grozi śmierć. A jednak uznali, że wzywa ich do tego i Ewangelia, i ludzka solidarność z zaszczutymi siostrami i braćmi w człowieczeństwie. Potwierdza to zachowana w księgozbiorze Józefa i Wiktorii rodzinna Biblia, a w niej wyraźnie podkreślone czerwoną kredką dwa fragmenty. Pierwszy to zdanie z Kazania na Górze: „Albowiem jeślibyście miłowali tylko tych, którzy was miłują, jakąż byście mieli za to zapłatę?”. I drugi − tytuł rozdziału z Ewangelii św. Łukasza: „43. Przykazanie miłości. − Miłosierny Samarytanin”. Liczba 43 otoczona została przez jedno z błogosławionych kółkiem i opatrzona dopiskiem: „Tak”. Jak „Amen”! Jak „Bądź wola Twoja!”. Takie właśnie – ewangeliczne − były źródła radykalizmu Józefa i Wiktorii. Jak świadczą historie wielu naszych wiejskich rodzin, przedwojenny polski Kościół miał również to oblicze – oblicze prostych, ubogich ludzi, które pociągało nie chrześcijaństwo sojuszu z dworem, ale właśnie chrześcijaństwo spod znaku Kazania na Górze. Gdy bł. Józefa namawiano, żeby wyrzucił Żydów ze swojego obejścia i uchronił rodzinę przed niebezpieczeństwem, odpowiadał właśnie słowami z tego kazania: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni!”. I dodawał: „A gdzie oni mają pójść? To też są ludzie”.

Trudniej dzień dobrze przeżyć

Błogosławiony Józef ukończył tylko – i to bez błyskotliwych ocen − czteroklasową szkołę powszechną. Potrafił jednak wciąż poszerzać swoje horyzonty. Kupował i czytał książki − miał ich około 300 w domowej bibliotece. Wtedy! Ale jemu chodziło o coś więcej niż o wiedzę – chodziło o mądrość. Sąsiedzi wspominają, że zwykł mówić: „Czasem trudniej dobrze przeżyć dzień, niż książkę napisać”. Nawiązywał w ten sposób – być może bezwiednie − do samego Adama Mickiewicza, który w „Zdaniach i uwagach” napisał: „W słowach tylko chęć widzim, w działaniu potęgę; / Trudniej dzień dobrze przeżyć niż napisać księgę”.

Podkarpaccy męczennicy nie przybywają do nas jako celebryci czy gwiazdy. Wywodzili się z Markowej i Łańcuta, podobnych do naszych wiosek i miasteczek. Prości, niemal sąsiedzi, jak by chciał papież Franciszek. I chcą nam powiedzieć, że właśnie w takim prostym, zaradnym, dobrym, pracowitym życiu jest najwięcej naturalnej mądrości, do której trzeba dorastać samemu i w niej wychowywać młode pokolenia. Głęboko oddał to Bronisław Wildstein, który niedawno przeprowadził się z Warszawy na tzw. prowincję. „Moje obecne życie – zaznacza – utwierdza mnie w przekonaniu, że jesteśmy zanurzeni w świecie, który nas nieskończenie przekracza. W wielkim mieście [tego] nie widzimy. Nie czujemy pór roku. Nie widzimy nieba ani gwiazd. Obcujemy tylko z rzeczami, z dziełami naszych rąk. Tu jest inaczej. Nie tylko więcej widać, ale też więcej można zrozumieć. Wieś leczy z intelektualnej pychy, a jednocześnie sprawia, że łatwiej się myśli”. Warto przy relikwiarzu błogosławionych − polskiej gospodyni i polskiego gospodarza oraz ich niewinnych dzieci, podziękować za swoje życie, dom, pracę i tyle innych darów, które stąd wynosimy.

Jak on był za nią…

Te słowa prosto, ale wymownie, powtarzała Stanisława Kuźniar, krewna Wiktorii, matka chrzestna bł. Władzia, najważniejszy świadek w procesie beatyfikacyjnym. Być za nią, za nim oznacza: odnalazłem w tobie pośród codzienności bliskość ducha i ciała; chcę być gwarantem twojego poczucia pokoju i bezpieczeństwa. Mimo że już cztery lata po ich ślubie wybuchła wojna, Wiktoria i Józef z wdzięcznością przyjmowali kolejne dzieci – siedmioro! Najwięcej wiemy o Wiktorii, o stworzonej przez nią z Józefem rodzinie, o ich dzieciach ze zdjęć zakochanego męża. Fotografia była jeszcze jedną jego pasją – pozostało po nim blisko 800 zdjęć! Warto, żeby towarzyszyło naszej pielgrzymce choćby to jedno − słynne zdjęcie z 1943 r. z Wiktorią, dziećmi i czarnymi owcami rasy polskiej. Jest późne lato, może niedziela. Dość wysokie, nierówne, a więc ścięte kosą ściernisko, z tyłu linia krzewów, chyba morwowych. Wiktoria z ogorzałą twarzą, wciąż młoda i jakby już wypoczęta po trudzie żniw, z chustką na głowie i w fartuchu, ale takim bardziej od święta. Klęcząc na jednym kolanie, przytrzymuje 3-letniego Franusia, który dosiadł dużego barana. Stasia w kolorowej sukience dźwiga Marysię. Obok stoi 5-letni Władzio w berecie zawadiacko przechylonym na prawo i z rączkami w kieszeniach. Wreszcie Basia w czepku podtrzymuje 2-letniego Antosia. Marysia i Antoś chyba z nutką zazdrości spoglądają na szczęśliwego „jeźdźca” – Frania. Reszta patrzy w oko aparatu, być może tego, który Józef sam zbudował. Mąż, tato, fotograf jakby czuł, że nie tylko ludzi, rzeczy i przestrzeń, ale także czas, ludzki świąteczny czas, warto zatrzymać „na wieki”. Za siedem miesięcy nikogo z bohaterów „uwiecznionych” na zdjęciu nie będzie już pośród żywych.

Przyjmę jak brata

Kiedy w grudniu 1943 r. zziębnięci i strwożeni Żydzi poprosili Józefa i Wiktorię o gościnę i kawałek dachu nad głową, mogli odmówić. Niektórzy uważają nawet, że powinni. Cztery lata wojny, kiedy tak trudno wyżywić rodzinę i ogrzać dom. Siódemka dzieci. Dlaczego nie odmówili? Kto podejmuje takie ryzyko? Odpowiedzią – jak powiedziałem − było ich dobre, chrześcijańskie życie. Życie przedsiębiorczego gospodarza i zaradnej gospodyni, matki. Józefa kształtowała m.in. służba wojskowa, już w wolnej Polsce, w Grodnie, w latach 1921−1922, gdzie starano się odnawiać i krzewić polskość, zaszczepioną tam ongiś w czasach I Rzeczpospolitej. Potem, już jako trzydziestolatek, ukończył, tym razem z wynikiem bardzo dobrym, kurs szkoły rolniczej w oddalonym o blisko 90 km podkarpackim (a nie w Czechach, jak niekiedy się sądzi) Pilźnie. Do czego ten geniusz z Markowej nie należał, czym się nie pasjonował: przydomowy wiatrak elektryczny, szczepienie drzew, uprawa warzyw, pszczelarstwo, hodowla jedwabników, garbarstwo, oprawianie książek. W latach 30. wybudował dom, w którym później zamieszka z Wiktorią i założoną z nią rodziną. Oboje należeli do koła różańcowego. Klękali wieczorem do pacierza. A jednocześnie zapisali się do ludowcowej „Wici”, uczęszczali na kursy prowadzone w założonym m.in. przez Zofię Solarzową (znaną także z pracy pedagogicznej w naszej Gołotczyźnie) Uniwersytecie Orkanowym w Gaci, grali w teatrze amatorskim. Gdy kółko teatralne w Markowej wystawiło „Kordiana i chama” według powieści Leona Kruczkowskiego, Józef zagrał w tej sztuce pańszczyźnianego chłopa Adamusa, Wiktoria zaś w Markowej, w jasełkach dostała rolę Matki Boskiej, w Gaci natomiast lubiła grać w układanych na gorąco sztukach „z głowy”.

Warto zapamiętać jeszcze jedno: w wojsku Józef poznał Ukraińca Zachara Gryniuka z Wołynia. W liście z 1 IV 1931 r. Zachar pisał: „Drogi Kolego, zasyłam Tobie jak najserdeczniejsze życzenia w dniu Wielkanocy. […] Jeśli fundusze Tobie pozwalają, to przyjedź do mnie na Święta Wielkanocne prawosławne do Bereźca. […] Przyjedź, przyjmę kolegę po ukraińsku jak brata”. Tak działa świętość.

Czas na nas

„Teraz czas na nas, nasze rodziny, naszą świętość!” – napisał arcybiskup przemyski Adam Szal. Zacznijmy od wspólnej modlitwy rodzinnej, nie wstydźmy się jej zaproponować pozostałym członkom rodziny. Podobnie jak błogosławieni rozpoznawajmy swoje pasje, zechciejmy się nimi dzielić i wspólnie je przeżywać. Angażujmy się w inicjatywy parafialne i zrzeszenia katolickie. Podejmujmy aktywność na rzecz społeczności lokalnej. Stawajmy się ambasadorami i orędownikami życia – każdego życia, które zawsze jest darem. Kierujmy się wyobraźnią miłosierdzia i dostrzegajmy bliźniego w potrzebie. Wreszcie, postarajmy się o zgodę tam, gdzie panują uprzedzenia i waśnie, a zwłaszcza długotrwałe konflikty. Takie są najważniejsze wyzwania tej peregrynacji.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.