Cierpienie ofiarowane, życie uratowane

ks. Włodzimierz Piętka ks. Włodzimierz Piętka

publikacja 26.03.2023 14:07

Do Mławy, na rekolekcyjne spotkanie z młodzieżą uczącą się w parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika oraz w Szkołach Katolickich, przyjechała s. Nulla Lucyna Garlińska ze wspólnoty Sióstr Uczennic Krzyża, cudownie uzdrowiona za przyczyną bł. kard. Stefana Wyszyńskiego.

Cierpienie ofiarowane, życie uratowane Uczestnicy spotkań z s. Nullą mogli kupić książkę o historii jej uzdrowienia. ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

Do kościoła Trójcy Świętej na spotkanie z nią przyszło ok. tysiąca młodych ze szkół, słuchali jej także parafianie najstarszej mławskiej parafii, którzy przeżywali dzień spowiedzi. Przyszli, aby słuchać jej mocnego świadectwa.

- Gdy przygotowywałam się do tego spotkania, ktoś mnie zapytał: "Ale czy młodzi wierzą w cuda?". Odpowiedziałam: "Nie wiem, ale powiem im moje świadectwo". Zostałam uratowana przed uduszeniem, bo nowotwór tarczycy, a potem gardła do tego niechybnie prowadził. Dziś chcę podkreślić, że nie ma cierpienia, w którym Bóg by nas zostawił - powiedziała s. Nulla.

Życie zakonne tej siostry zaczęło się od cierpienia. Do zakonu wstąpiła w 1986 roku. Gdy była w postulacie, zaczęła chorować na nowotwór tarczycy. Po operacji leczono ją radioaktywnym jodem i wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, ale pojawiły się przerzuty na gardło. Stan siostry pogarszał się i zostały zajęte węzły chłonne. Lekarze mówili o operacji, jednocześnie nie dając gwarancji, że przeżyje. Dawano jej maksymalnie trzy miesiące życia.

- Miałam wtedy 21 lat i wiele pragnień w sercu. Rozumiałam jednak, że moje życie jest nie tyle w rękach lekarzy, co Boga. Współsiostry ze wspólnoty mówiły mi, abym nie zmarnowała żadnej łaski i wszystko ofiarowywała za tych, którzy są najdalej od Boga, bo to jest nasz zakonny charyzmat. Nasza założycielka s. Helena Christiana Mickiewicz odnalazła te elementy w Ruchu Pomocników Matki Kościoła, który zainicjował Prymas Tysiąclecia. To dla nas ważna postać i modliłyśmy się o jego beatyfikację. Gdy zachorowałam, wybór tego orędownika był oczywisty. Siostry przez siedem tygodni, dziewięć razy dziennie modliły się w mojej intencji, rozkładając ręce na kształt krzyża. To był prawdziwy szturm do nieba. Nie unikałyśmy rozmów o śmierci, ale o śmierci, która prowadzi do wieczności, co daje zupełnie inną perspektywę. Była taka noc, która miała być decydująca, bo po konsultacji lekarskiej podano mi zwiększoną dawkę radioaktywnego jodu. Wieczorem doktor powiedział towarzyszącej mi siostrze, że najprawdopodobniej nie przeżyję. Wydawało mi się, że umieram. Dostałam krwotoku i bardzo się dusiłam. Miałam wrażenie, że każdy oddech jest tym ostatnim. Wtedy nawet siostry zaczęły szyć dla mnie habit do trumny. Ale stał się cud, bo z medycznego punktu widzenia nie miałam prawa przeżyć, wszystko wskazywało na to, że się uduszę. Lekarze niejednokrotnie mówili, że przyjęli mnie na oddział tylko dlatego, bym się nie załamała. Guzy zaczęły znikać. Od tamtej nocy zaczęłam czuć się lepiej. Lekarze wielokrotnie mi potwierdzili, że był to cud - opowiada s. Nulla.

Po 22 latach od tego wydarzenia praktycznie przez przypadek historię uzdrowienia zakonnicy poznał o. Gabriel Bartoszewski, postulator w procesie beatyfikacyjnym prymasa. Udało się odnaleźć całą dokumentację medyczną dotyczącą choroby siostry, a lekarze pod przysięgą złożyli zeznania. Jej historia pozwoliła sfinalizować cały proces. W czasie beatyfikacji to ona przyniosła w procesji relikwie nowego błogosławionego do ołtarza.

Dziś jeździ po Polsce i opowiada, czego doświadczyła. - Samo cierpienie nas zniszczy, ale gdy połączy się z krzyżem Jezusa, wtedy ma sens. Dlatego strzeżcie skarbu wiary! - apelowała w Mławie. Zaś o sobie i o swojej misji bycia świadkiem bł. Stefana Wyszyńskiego mówi: - Ksiądz prymas był niezłomny i teraz tej niezłomności w dawaniu świadectwa żąda ode mnie - mówi z uśmiechem s. Nulla.