Czy śmiertelna choroba może coś uleczyć, a pogrzeb stać się bardziej świętem niż ostatnim pożegnaniem?
▲ Nie zawsze można działać, wykonywać konkretne czynności przy chorym, ale warto po prostu być − przekonują osoby, które towarzyszyły Gosi w ostatnich tygodniach jej życia.
Henryk Przondziono /Foto Gość
O zmarłej w płockim szpitalu w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia Małgorzacie nikt nie mówi w Wojsku Gedeona inaczej niż Gosia, Gosieńka. Nikt też nie spodziewał się, że jej ostatnie zmagania z chorobą tak zjednoczą tę grupę i sprawią, że w czasie przedświątecznego pośpiechu spontanicznie, z własnej woli jej członkowie podejmą dyżury przy łóżku Małgorzaty. Ten czas okazał się bezcenną lekcją, którą, jak mówią, trzeba się dzielić.
Puściły tamy
W tej historii nikt nie czuje się bohaterem numer jeden. Rozmowa z jedną osobą pociąga za sobą kolejną. Wśród członków małżeńskiej gałęzi Wojska Gedeona powtarza się prośba: „Proszę koniecznie zadzwonić jeszcze tam…”. Każdy bowiem, na ile mógł i potrafił, dołożył jakąś cegiełkę, dobry gest, którym wsparł chorą i powoli gasnącą Gosię. − Bycie razem przy Gosieńce naprawdę zbudowało i wzmocniło naszą wspólnotę − uważa jej mąż, Artur. Wśród zdjęć, pamiątek zrobionych w tamtym czasie przez osoby towarzyszące Gosi, jest takie, na którym siedzi wyraźnie już cierpiąca, oparta o plecy pielęgniarki Agnieszki, a zarazem koleżanki z Wojska Gedeona. Obie uśmiechają się szeroko. − Ta fotografia w dosłownym sensie pokazuje, jak człowiek może być dla drugiego człowieka oparciem − komentują ludzie ze wspólnoty.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.