Kiedyś, między jesienną a zimową porą, pośród gwaru spotkań niczym wieczorna mgła snuły się gawędy ludzi, którzy chociaż nie posiadali zbyt wiele, zawsze znaleźli dla siebie czas – dzisiaj towar deficytowy.
O klimacie dawnej wspólnoty i pracach wykonywanych wspólnie przypominają wydarzenia organizowane m.in. w sierpeckim skansenie.
Agnieszka Małecka /Foto Gość
Każda pora roku, szczególnie na wsi, miała swój charakter i obyczaje. Jesień może się dzisiaj kojarzyć z błogimi wieczorami przy dobrym filmie lub książce. A dawniej na dźwięk tego słowa wszystko zwalniało bieg. Po żniwach i wytężonej pracy na roli przychodził czas, który sprzyjał pielęgnowaniu relacji międzyludzkich. Czas – słowo klucz, bez którego nie sposób zrozumieć, jak dawniej funkcjonowała taka społeczność. I nie chodzi o to, czy kiedyś pracy było mniej, czy wręcz przeciwnie. Chodzi o pojęcie czasu rozumianego jako uwaga poświęcona drugiemu. Szczególnie temu, który żył tuż obok.
Wydeptane ścieżki
Z wiekiem w ludziach coraz silniej dochodzi do głosu nostalgia za tym, „co było kiedyś”. Za czym więc tak tęskno naszym babciom, naszym rodzicom teraz, kiedy poranki robią się rześkie, a słońce coraz częściej przysłaniają ponure chmury? Za wsią, gdzie pomiędzy babim latem a wieczorną mgłą snuło się opowieści, gawędy. Gdzie kobiety zbierały się przy szatkowaniu i kiszeniu kapusty, przy krosnach czy darciu pierza, a panowie dyskutowali o plonach i grali w karty. Jeszcze do niedawna w pocie czoła pracowali, rzecz jasna wspólnie, aby zebrać zboże, a jesienią – także razem przygotowywali się do zimy i nabierali sił. W tym wszystkim lubili sobie towarzyszyć, dyskutować – i to wcale nie o polityce.
Dostępne jest 17% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.