Przygoda i braterstwo

Agnieszka Małecka

publikacja 24.07.2022 23:48

Trzy tygodnie w namiotach, w lesie, bez wi-fi... To może brzmieć odstraszająco, ale nie dla nich. Przeciwnie - żal jest wyjeżdżać - mówiły na zakończenie obozu letniego harcerki i harcerze z drużyn ZHR, działających przy płockiej parafii pw. Ducha Świętego.

Przygoda i braterstwo Uczestnicy lipcowego obozu nad jeziorem Kiernoz Mały. Archiwum Adama Skarżyńskiego

W naprawdę "pięknych okolicznościach przyrody", czyli nad jeziorem Kiernoz Mały na Mazurach, ponad 40 harcerzy i harcerek z Płocka spędziło ten czas wspólnie z trzema drużynami z Brwinowa. W sumie ich obóz zgromadził ponad setkę młodych ludzi. To duża frekwencja, jak ocenił jego komendant phm. Adam Skarżyński. - To jest dla nich pierwszy taki pełny obóz po okresie pandemii, a liczba uczestników pokazuje, jak bardzo tęsknili za takim wyjazdem - stwierdził. Obóz trwał od 4 do 24 lipca.

- Może na początku brzmi to strasznie: 3 tygodnie w lesie... Ale jak się tutaj jest, wśród tylu ludzi, i ciągle jest co robić, to czas mija bardzo szybko, tak, że przykro jest stąd wyjeżdżać - przekonywała harcerka Daria z 3 Płockiej Drużyny Harcerek "Jabłoń" im. św. Faustyny Kowalskiej.

Co przede wszystkim zostanie im w pamięci? Podharcmistrz Wojtek Derkowski, drużynowy 3 Płockiej Drużyny Harcerzy "Pneuma" im. płk. Jana Kilińskiego, wskazał na jeden ze stałych punktów każdego obozu harcerskiego - wędrówkę. Oni musieli dotrzeć ok. 40 km do Olsztyna. Nie obyło się bez niespodzianek.

- Szliśmy 13 km do stacji regionalnej, która była zaznaczona na mapach Google, ale na miejscu okazało się, że tam stacji nie ma. Musieliśmy więc ją zlokalizować jak najszybciej. Na szczęście udało nam się, wsiedliśmy do pociągu i dotarliśmy do Olsztyna. To nam jednak pokazało, że nie można do końca wierzyć technice, bo w tym przypadku wprowadziła nas w błąd. Poza tym jednak, mimo zmęczenia, każdy z harcerzy dotarł w swoim tempie do celu i każdy miał świadomość, że pokonał swoje słabości - wspominał drużynowy Wojtek, który sprawował pieczę nad podobozem płockich harcerzy.

Były też, oczywiście, inne ważne punkty obozowego programu, np. chatki, czyli 24 godziny spędzone w lesie, ale poza obozem, w wybudowanym szałasie, czy festiwal obozowy, z piosenkami i skeczami autorstwa samych harcerzy. Niektóre momenty dnia członkowie wszystkich zebranych tam drużyn spędzali wspólnie - razem jedli posiłki, razem uczestniczyli w Mszy św.

- Jednocześnie każda drużyna miała własny program, na który składały się gry i zajęcia, w czasie których uczyli się potrzebnych umiejętności, np. rozpalania ogniska, gotowania, splatania węzłów czy szyfrowania wiadomości. Na przykład w ramach zdobywania sprawności jeden z harcerzy poszedł do pobliskiej wsi i miał wykonać mapę w skali jeden do tysiąca. Oczywiście, czasu wolnego też było wystarczająco dużo. Ale nie spędzali go na grach w telefonie, ale na wspólnych zabawach ruchowych - wyjaśniał phm. Derkowski.

A jeśli chodzi o harcerskie zabawy, nie obyło się bez podkradania sobie proporców między zastępami. - Każdej nocy zastępy wystawiają pod dwie osoby na wartę, które muszą przez półtorej godziny w ciemności pilnować tych proporców. Jeśli komuś uda się go zabrać, to następnego dnia rano trzeba go wykupić, wykonując jakieś zadanie. My pod koniec pierwszej nocy zabrałyśmy 3 proporce - wspominały ze śmiechem, ale i dumą harcerki z drużyny "Jabłoń".

Przełożeni, zapytani o to, czym taki obóz jest - czy bardziej przyjemnością, czy obowiązkiem wpisanym w formację lub "szkołą życia" - wskazali na istotę wychowania harcerskiego. - Harcerstwo polega na wychowaniu pośrednim, nigdy wprost. Podstawą pracy jest na nim realizowanie programu poprzez różne gry - wyjaśniał komendant całego zgrupowania phm. Adam Skarżyński.

Innymi słowy harcerz uczy się, ale nie do końca sobie to uświadamia. Tu oddziałuje wszystko - przyroda, rówieśnicy, warunki, w jakich spędzają ten czas. - Największą siłą obozu jest to, że wszystkie obowiązki i trudy, czyli to wszystko, co w normalnych warunkach domowych jest raczej niechciane, u nas jest naturalne. Na przykład harcerz ma swoją menażkę, z której je obiad, i musi ją umyć, bo następnego dnia nie będzie miał z czego jeść posiłku - wskazał drużynowy Wojtek.

Czysta menażka, porządnie zbita prycza, wysuszony ręcznik po kąpieli w jeziorze - te i inne rzeczy, utrzymujące komfort życia obozowego, zależały w dużym stopniu od samych harcerzy. Podobnie było z użytkowaniem telefonów komórkowych. I tu mieli wolność, która jednak czegoś ich uczyła.

- Harcerz może mieć telefon na obozie, ale nie ma możliwości doładowania. Oczywiście, zabrali ze sobą powerbanki, ale jeśli używali telefonów bez umiaru, na przykład do celów rozrywkowych, a nie tylko do rozmów, to bateria i powerbank szybko się wyczerpały. Według mnie, osiągamy w ten sposób dużo lepsze efekty wychowawcze niż w przypadku, gdy zabierzemy im telefony. Uczą się używać ich rozsądnie - wyjaśniał W. Derkowski.

- Myślę, że takie obozy bardzo uczą odpowiedzialności, bo na każdym kolejnym takim wyjeździe powierzane nam są coraz poważniejsze zadania. Opuszczamy obóz coraz bardziej samodzielni. Gdy potem o nim opowiadamy, inni czują respekt, że w tak młodym wieku mamy takie umiejętności i możemy coś zrobić bez pomocy rodziców - przyznał harcerz Wiktor z płockiej "Pneumy".

Takie obozy to także niepowtarzalna okazja, by budować więzi z rówieśnikami i z Bogiem. Obozowicze nad jeziorem Kiernoz Mały mogli np. uczestniczyć w Mszach św. polowych, które odprawiał dla nich ks. Marcin Milewski, dotychczas wikariusz z płockiej parafii Ducha Świętego. Dzień zaczynał i kończył się pacierzem, ale tak prowadzonym, by mogli włączyć się w niego swoim słowami.

- Ja zawsze się staram, by modlitwa zawierała w sobie parę słów ode mnie - za co jestem wdzięczny Panu Bogu, za co przepraszam, a o co proszę. Staram się, by te słowa nie były w klimacie patetycznym, ale tak, jak my to czujemy - wyjaśniał drużynowy Wojtek. Były więc modlitwy proste, szczere, ale prawdziwe, np. o pogodę albo by ktoś uzyskał kolejny stopień.