Stałam się lepszym słuchaczem

Agnieszka Małecka

|

Gość Płocki 21/2022

publikacja 26.05.2022 00:00

Gdy Weronika opowiada swoją historię, często używa słowa „przypadek”, sugerując jednak coś zupełnie odwrotnego. – Bo „przypadek” to drugie imię Ducha Świętego – mówi. Aż trudno uwierzyć, że od sześciu lat prowadzi trudną walkę o wzrok.

Konkurs Civitas Christiana był ważnym momentem w życiu obecnie dziewiętnastolatki  (na zdjęciu w środku  od lewej). Konkurs Civitas Christiana był ważnym momentem w życiu obecnie dziewiętnastolatki (na zdjęciu w środku od lewej).
Archiwum Weroniki Godlewskiej

Dla dziecka, a właściwie już nastolatki utrata wzroku może być potężnym tąpnięciem. Weronika jednak nie poddała się. Studiuje we Wrocławiu, daleko od rodzinnego domu w Kęczowie (parafia Lipowiec Kościelny), udziela się w duszpasterstwie akademickim i Polskim Stowarzyszeniu Studentów i Absolwentów Psychologii (PSIAP), a niedawno podjęła praktyki zawodowe. Zapytana, gdzie szuka wzorców, nie podaje żadnego nazwiska z grona mistrzów motywacji. – Z Boga czerpię najwięcej siły. Gdyby nie ufność i popłynięcie za Nim na głęboką wodę, gdyby nie wiara, naprawdę byłoby ciężko i nie byłabym tu, gdzie jestem… – mówi z przekonaniem.

Chce „ogarnąć” człowieka

Ta historia rozpoczęła się w kwietniu 2016 r. Weronika Gorlewska zaczęła widzieć podwójnie, potem na chwilę powróciło normalne widzenie, później znów podwójne, po czym zaczęła tracić wzrok, kolejno w prawym i lewym oku. W czerwcu całkowicie straciła poczucie światła. Wspomina, że nie wiedziała, co dzieje się z jej organizmem, a co gorsza, nie wiedzieli tego lekarze. Zbieżność czasowa wskazywała na niepożądany odczyn poszczepienny, więc sprawę zaczęła badać prokuratura. – Nikt jednak nie wierzył w taką diagnozę. Mówiono, że to choroba genetyczna, potem mój tato usłyszał, że prawdopodobnie mam białaczkę, której na szczęście nie miałam, było także podejrzenie boreliozy. Na tamtym etapie leczono mnie metodą prób i błędów. Dopiero gdy prokuratura potwierdziła, że to niepożądany odczyn poszczepienny, zaczęłam jeździć na właściwe leczenie – opowiada Weronika.

Jak przeżywała ten czas jako trzynastolatka? Na szczęście wszystko działo się bardzo szybko – wizyty u lekarzy, kolejne diagnozy nie pozwalały na chwilę zatrzymania. Chociaż, jak wspomina, w szpitalu zdarzyło się kilka momentów, które przeżywała jako żałobę. Ostateczna diagnoza była zakończeniem chaotycznej walki i początkiem nowej, metodycznej batalii o jak największe odzyskanie możliwości widzenia. Szansę na leczenie znalazła we Wrocławiu, gdzie ma bardzo dobrą rehabilitantkę wzroku. Przez sześć lat, jak obliczyła, przeszła cztery duże operacje i kilka mniejszych zbiegów. – Po pierwszej operacji w źrenicy pojawiło się wątpliwe poczucie światła. Teraz ze znacznej odległości zaczynam dostrzegać ruch i cienie, wyostrzają się też kontury – wyjaśnia.

Dostępne jest 27% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.