publikacja 10.03.2022 00:00
Stali w długich kolejkach do ukraińsko-polskiej granicy. Część z nich przybyła do diecezji płockiej. Wojna gwałtownie przerwała normalne życie, bo – jak sami przyznają – do końca wierzyli, że będzie dobrze.
◄ W mariawickim klasztorze w Płocku zgromadzono dostarczane przez mieszkańców wielkie ilości darów dla uchodźców, a w pracę włącza się bardzo wielu wolontariuszy.
Agnieszka Małecka /Foto Gość
To w większości kobiety i dzieci. Miały mało czasu, żeby zabrać to, co najważniejsze, pożegnać mężów i ojców, zostawić domy i uciekać. Chyba jednymi z pierwszych ośrodków w Płocku, które przyjęły uchodźców, były parafia Kościoła Starokatolickiego Mariawitów i dom sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Białej.
Biskup M. Karol Babi udostępnił dla nich część hostelu, w którym zatrzymują się też bezdomni z Płocka i okolic.
Przyprowadziła ich tu nadzieja
– Już w trzecim dniu wojny, w sobotę 26 lutego, dotarła tu pierwsza grupa matek z dziećmi. Teraz są u nas 22 osoby, czekamy jeszcze na kolejnych 13 – mówił 2 marca biskup Babi. Te kobiety przez 15 godzin jechały do Polski z Wołynia; wśród nich panie Malwina i Natalia z dziećmi. Ich młodsze pociechy bawią się teraz nowymi zabawkami, które przynieśli dla nich płocczanie. Bawią się beztrosko, bo pewnie niewiele rozumieją z całej tej sytuacji. Ale starsze zachowują się inaczej. Jedna z dziewczynek ciągle podchodzi do mamy i pyta, kiedy wrócą do domu i gdzie jest tata…
Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.