Zdaniem Elżbiety Wojciechowskiej, pielęgniarki z zawodu i powołania, dawnej działaczki Solidarności w Płocku, w życiu chodzi o to, by być dobrym i pomagać innym.
▲ – Nigdy nie czekało się na nagrodę; ona będzie w niebie, a tu jest życie – zauważa płocczanka.
Agnieszka Małecka /foto gość
W postawie pani Elżbiety uderza skromność. Nie lubi, jak sama żartobliwie mówi, ludzi „jajowatych”, czyli takich, którzy powtarzają: „ja”, „ja”. Jest pielęgniarką. Swego czasu nauczała w płockim medyku, w którym starała się zaszczepić w wychowankach etos zawodowy, działaczką lokalnej Solidarności, zaangażowaną w działalność konspiracyjną. Społeczniczka w najczystszym wydaniu. − Proszę nie pisać o mnie, tylko o innych ludziach, którzy pomagali − zaznacza z uśmiechem, lecz stanowczo, gdy m.in. wspominamy jej działalność w niezwykłej „solidarnościowej” aptece, utworzonej w latach 80. przy płockiej Stanisławówce.
Na straży pamięci
W czasie gdy rodziła się Solidarność, Elżbieta Wojciechowska pracowała w Urzędzie Wojewódzkim w Płocku jako starszy inspektor ds. lecznictwa podstawowego. − Będąc państwowym urzędnikiem, nie mogłam się zapisać do związku w miejscu pracy. Dlatego szybko zrobiłam to w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym na płockich Winiarach. Nieprzyjemności z tego tytułu miałam niemało. Ratowali mnie lekarze, żebym nie znalazła się na bruku. Dr Elżbieta Matlakowska-Ciska, dr Zdzisława Eskowa i wielu innych… To byli wspaniali ludzie. Ratowali mnie, jak tylko mogli, bo inaczej zostałabym zwolniona − opowiada po latach. Zdawała sobie sprawę z konsekwencji zaangażowania się w działalność opozycyjną, ale powtarzała: „Najwyżej będę zamiatać ulice, ale z twarzą”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.