Czterech przyjaciół w niebie

ks. Włodzimierz Piętka ks. Włodzimierz Piętka

publikacja 12.06.2021 23:51

Z Działdowa i Auschwitz przez męczeńską śmierć szli do nieba błogosławieni z naszej diecezji: abp Antoni Julian Nowowiejski, bp Leon Wetmański, s. Teresa Kowalska i Br. Tymoteusz Trojanowski.

Bruk na dawnym placu obozowym w Działdowie był niemym świadkiem bestialstwa niemieckich oprawców w obozie koncentracyjnym Soldau. Bruk na dawnym placu obozowym w Działdowie był niemym świadkiem bestialstwa niemieckich oprawców w obozie koncentracyjnym Soldau.
ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

Byli to pierwsi święci, których wydała diecezja płocka po św. Stanisławie Kostce. Wszyscy męczennicy, bo w swojej drodze do nieba znaleźli się w obozach koncentracyjnych w Działdowie i Auschwitz. Żadna polska diecezja nie straciła w latach brunatnego i czerwonego totalitaryzmu wszystkich swych biskupów, tylko płocka. O nich w dniu beatyfikacji, 22 lata temu, tak powiedział św. Jan Paweł II:

Jest to niezwykły dar Opatrzności. W tragicznych latach wojny i okupacji Bóg dał wam dwóch pasterzy, świadków bezgranicznej miłości Chrystusa.

Gdzie szukać śladów tych błogosławionych, po których nie pozostał nawet grób? Może warto pójść serdecznym tropem i zwrócić się, podobnie, jak zwracano się do nich: pasterzu, ojcze, siostro, bracie...

Pasterz

Czterech przyjaciół w niebie   Obraz bł. abp. Antoniego Juliana Nowowiejskiego. Muzeum Diecezjalne w Płocku. ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

"Każda rodzina ma swój dom, a tu jest nim Kościół; każda rodzina ma swoje ognisko, tu jest nim Najświętszy Sakrament; każda ma swój byt, a w parafii jest nim nadprzyrodzone życie łaski. Kościół powołuje i organizuje rodziny parafialne, aby nikt nie czuł się samotny i aby miłość chrześcijańska była w nich żywa, aby świadczono w nich miłosierdzie i aby nikt nie czuł się wzgardzony. A jeśli w parafii nie świadczy się miłosierdzia, to nie jest ona zorganizowana po chrześcijańsku" - mawiał błogosławiony arcybiskup Antoni Julian Nowowiejski przypominając, jakie były jego duchowe i duszpasterskie priorytety w kierowaniu diecezją płocką.

A odwołując się do własnego doświadczenia, sięgającego jeszcze czasów zaborów, tak pisał w 1931 roku: "Ciężkie były czasy, gdy rozpoczynałem pracę na niwie Bożej. [...] Rząd zaborczy, widząc, że narodowość polska moc swoją znajduje w Kościele, postanowił osłabić jego wpływy [...]. Ograniczano więc liczbę kapłanów, pozamykano klasztory, [...] przytułki dla starców i chorych przy kościołach, oraz szkoły parafialne [...]. Ze smutkiem stwierdzić musimy, że wrogowie religii katolickiej pod wielu względami celu swego dopięli. [...] Nierzadko byliśmy świadkami, gdy ludzie [...] zmieniali prawdziwą religię niby suknię codzienną, albo dla chleba, albo dla dogodzenia swym zmysłom. [...] Dziś nie możemy się tłumaczyć ani zewnętrznym gwałceniem sumień i uczuć religijnych, ani niemożnością głębszego poznawania praw Bożych, które są podstawą całego naszego życia duchowego. Lecz pozostał [...] fałszywy wstyd, który wstrzymuje niejednego od jawnego wyznawania zasad wiary świętej w życiu prywatnym i publicznym".

"Wielki to honor i zaszczyt – pisał w tym samym liście arcybiskup – nosić miano chrześcijanina katolika. Lecz godność ta nakłada na nas obowiązki wielkie i szlachetne" - akcentował błogosławiony.

Tak nauczał i tak żył, aż po czas internowania w Słupnie i obóz koncentracyjny w Działdowie, gdzie zginął śmiercią męczeńską, być może 28 maja 1941 roku.

Szczególnie bliscy diecezji płockiej są dwaj biskupi i dwoje zakonników, których w gronie męczenników II wojny światowej wyniósł na ołtarze Jan Paweł II. I choć można by względem nich użyć serdecznych tytułów: pasterz, ojciec, siostra, brat - to wciąż za mało ich znamy i za mało o nich pamiętamy.

Ojciec

Czterech przyjaciół w niebie   Bł. bp Leon Wetmański, biskup i męczennik. Reprodukcja ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

Biskup Leon Wetmański, już jako młody ksiądz angażował się w pomoc ubogim i dotkniętym przez pierwszą wojnę światową. Potem objawił się jego rys duchowy, gdy został ojcem duchowym i kierownikiem wielu dusz w seminarium, u sióstr pasjonistek, służek czy w Stowarzyszeniu Pań Miłosierdzia. Gdy rozpoczynał się Wielki Kryzys, on został biskupem. Stał wtedy u początków diecezjalnej Caritas. Biskupstwo z miłosiernym gestem i duchową głębią doprowadziło go na koniec do męczeństwa w obozie koncentracyjnym w Działdowie.

Warto  przytoczyć zachowane fragmenty jego nauk. Oto jedna z nich, wygłoszona na rozpoczęcie pierwszych rekolekcji w nowo powstałym zgromadzeniu sióstr pasjonistek: "Zadzwoniono w waszym domu, by powołać was na święte ćwiczenia, byście poznały wolę Bożą - byście wasze gorące serca złożyły Bożemu Sercu i Jego Matce Najświętszej (...). Zadzwoniono w niebie, bo w skromnej kapliczce św. Józefa zebrała się grupka wielkich serc, pragnących złożyć swe życie u stóp Krzyża Chrystusowego i pod tym znakiem, wsparte mocą Tego, który złożył Bogu Ojcu swe życie, iść przez życie z godłem Męki Chrystusowej, według swych konstytucji. (...) Zadzwoniono i w piekle, lecz nie w srebrne dzwonki, ale zawyła złość szatańska, przekleństwo i nienawiść do nowego dzieła Chrystusowego, do Jego Oblubienicy, Kościoła Świętego i do każdej z was, że od tej chwili wydajecie siebie na ofiarę, życie swe przygotowujecie na walkę i trud - na walkę z szatanem, światem i własna wolą" - głosił o. Leon 25 sierpnia 1921 roku.

"Dziś w szczególny sposób kapłanowi potrzebne jest ukochanie cnoty ubóstwa i w sobie, i w innych. (...) Przez prawdziwe ukochanie cnoty ubóstwa zachowa kapłan to, czego wymaga cnota celibatu - wyjścia z rodziny, aby »służąc żołnierką Bogu, nie wikłać się sprawami świeckimi«. Cnota posłuszeństwa uczyni kapłana posłusznym w całej pełni Ewangelii Chrystusowej" - tak pisał w 1936 roku do księży.

W 1939 roku ukazał się zbiór 52 konferencji bp. Wetmańskiego pod wspólnym tytułem: "Miłosierdzie". Reprint tej książki ukazał się nakładem Płockiego Instytutu Wydawniczego. We wstępie do niej pisze bp Leon: "Świat dzisiejszy daleko odszedł od miłości Chrystusowej (...). Dzieje się to najwięcej może dlatego, że miłość Chrystusowa jest za mało rozumiana. Nawet wyznawcy Chrystusowi mało wnikają i sercem rozważają miłość i jej dzieła (...). Kto zatem chce uzdrowić bardzo cierpiący organizm Ciała Mistycznego Chrystusa, ten nie uczyni tego bez praktyki miłosierdzia".

I jeszcze jeden ważny fragment z tego dzieła: "Pan Bóg przez swoje miłosierdzie w najwyższym stopniu ujawnia swą wszechmoc. Wszelkie cuda - to dzieło miłosierdzia Bożego, które wszechmoc wykonuje. I w człowieku najwyższa doskonałość w stosunku do bliźnich ujawnia się przez miłosierdzie (...). Czym byłby suchy rozum człowieka, gdyby go miłosierdzie nie wsparło, nie dało mu elastyczności i subtelności? Czym byłaby wola ludzka, gdyby wykonywała tylko to, czego od niej wymaga tylko martwa sprawiedliwość, gdyby miłosierdzie nie dawało jej entuzjazmu, polotu i głębi? Wreszcie czym byłoby uczucie, gdyby pozostało wśród własnych bezcelowych porywów, gdyby miłosierdzie nie wskazało mu właściwego przedmiotu - poświęcenia się dla bliźniego wyłącznie do wyżyn heroizmu?" - czytamy w "Miłosierdziu" bł. bp. Wetmańskiego.

Ale najmocniejsze świadectwa miłosierdzia, którego nie tylko nauczał, ale którym żył bł. biskup Leon znajdujemy w jego testamencie: "Jeżelibyś, Boże Miłosierny i Dobry, dał mi łaskę, którą nazywają śmiercią męczeńską, przyjmij ją głównie za tych, którzy by mi ją zadawali, aby i oni Ciebie, Boże Dobry i Miłosierny, całym sercem kochali". Słowa te zostały napisane 14 kwietnia 1932 r. Na śmierć męczeńską przyszło czekać biskupowi 9 lat, ale przed Bogiem wszystko już wtedy było gotowe.

A potem przyszło: "amen". Wszystko dopełniło się najprawdopodobniej nocą 10 października 1941 roku. Krańcowo wyczerpany i chory, prawdopodobnie na panujący wtedy w obozie tyfus, bp Leon został zagazowany w samochodzie lub rozstrzelany w jednym z poddziałdowskich lasów. W czasie ekshumacji niemieckich, które były prowadzone wiosną 1944 roku, ciało biskupa mogło zostać spalone. Miejsca jego pochówku nie znamy do dziś dnia.

Szczególnie bliscy diecezji płockiej są dwaj biskupi i dwoje zakonników, których w gronie męczenników II wojny światowej wyniósł na ołtarze Jan Paweł II. I choć można by względem nich użyć serdecznych tytułów: pasterz, ojciec, siostra, brat - to wciąż za mało ich znamy i za mało o nich pamiętamy.

Siostra

Czterech przyjaciół w niebie   Obraz bł. Marii Teresy Kowalskiej w kościele Mniszek Klarysek Kapucynek w Przasnyszu. Wojciech Ostrowski

Wiele powiedział o błogosławionej z Przasnysza bp Piotr Libera w czasie Pasterki w 2018 r., którą odprawił u sióstr klarysek kapucynek. Tak mówił wtedy o bł. Marii Teresie Kowalskiej: "Jest ona patronką tych wszystkich, którzy ceniąc sobie skarb wiary, modlą się i cierpią za bliskich, co wiarę utracili, porzucają ją, a czasem nawet z niej kpią. Błogosławiona Teresa od Dzieciątka Jezus miała ojca i brata zaangażowanych w radykalny, ateistyczny ruch socjalistyczny. Tak dalece radykalny, że na początku lat 20. jej ojciec z częścią rodziny wyjechał do Związku Sowieckiego. Ale Mieczysława też jest radykalna! Gra ostro, bo idzie o wielką stawkę! I dlatego w 1923 r. puka do furty klasztoru klarysek kapucynek w Przasnyszu. Żeby zadośćuczynić – wspominają współsiostry. Ale ja wyczuwam za tym coś więcej. Właśnie to – radykalizm za radykalizm! Nie jakiś walczący z bronią w ręku, walczący na argumenty. Jej radykalizm to radykalizm dziecięctwa Bożego! Więc wybierze sobie imię Marii Teresy od Dzieciątka Jezus, a na krzyżu swej celi napisze: »Cicho, cichusieńko«"...

"Cicho, cichuteńko będzie wieść życie ukryte z Chrystusem. Cicho, cichusieńko będzie pełniła posługę furtianki, zakrystianki, bibliotekarki, radnej... 2 kwietnia 1941 r. wraz z całą wspólnotą sióstr z klasztoru przasnyskiego Maria Teresa od Dzieciątka Jezus znalazła się w obozie w Działdowie. Nieludzkie warunki, skąpe wyżywienie, upokorzenia, wrzaski... to wszystko dotyka także najsubtelniejsze dusze: świątobliwych biskupów płockich, niewinne mniszki. I oni, i one będą uświęcały ten nieludzki czas i bezbożne miejsce: modlitwą brewiarzową we dnie i w nocy, Różańcem św., Drogami Krzyżowymi, medytacją. Maria Teresa od Dzieciątka Jezus będzie do końca szła drogą radykalizmu. Wspomnę tu tylko jeden akt tej drogi. Kilka dni przed odejściem błogosławiona odbywa przedziwny rytuał - ceremoniał zrzeczenia się wszystkiego. Heroiczny, radykalny akt dziecięctwa Bożego! Czego może się wyrzec ta, która nie ma nic poza strzępami świętego habitu na sobie, poza różańcem i zakonną obrączką? Ona jednak wie, że może, że trzeba, że powinna! Bo wie, czego nauczał św. Franciszek z Asyżu: »Wielu jest takich - napominał - którzy oddając się gorliwie modlitwom i obowiązkom, nękają swe ciała licznymi postami i umartwieniami, lecz z powodu jednego tylko słowa, które zdaje się krzywdą dla ich ciała, lub z powodu jakiejś rzeczy, której się ich pozbawia, wzburzają się i wpadają w gniew. Ci nie są ubodzy duchem«”". "Więc Maria Teresa pewnie zrzeka się poczucia krzywdy, chęci zemsty, nienawiści do prześladowców. Oto dziecięctwo Boże - przewartościowanie wszystkiego na wzór tego, które dokonało się w Betlejem. Właśnie tę cząstkę w akcie wyrzeczenia wybrała bł. Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. To dalszy ciąg jej: Cicho, cichusieńko... Mniej własnego ja, mniej narzucania swojego zdania... Więcej ciszy, dania miejsca drugiemu, dostrzeżenia jego, jej potrzeb, aspiracji, dążeń... Ucz nas, bł. siostro, mistrzyni, kontemplacji Jezusa, ucz prawdziwego przewartościowania wszystkiego, ucz ciszy i skupienia, ucz dziecięctwa Bożego na co dzień!" – mówił w Przasnyszu o błogosławionej biskup Piotr.

Szczególnie bliscy diecezji płockiej są dwaj biskupi i dwoje zakonników, których w gronie męczenników II wojny światowej wyniósł na ołtarze Jan Paweł II. I choć można by względem nich użyć serdecznych tytułów: pasterz, ojciec, siostra, brat - to wciąż za mało ich znamy i za mało o nich pamiętamy.

Brat

Czterech przyjaciół w niebie   Niepokalanów, 20.02.2017. Bł. brat Tymoteusz Stanisław Trojanowski (1908-1942), męczennik II wojny światowej. ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

Również dyskretnie, po franciszkańsku, przypomina się nam bł. Tymoteusz Stanisław Trojanowski z Niepokalanowa. Zafascynowany o. Maksymilianem Kolbe został jego wiernym współpracownikiem i naśladowcą, aż po śmierć męczeńską w Auschwitz. Pochodził z okolic Bieżunia i Radzanowa n. Wkrą. Urodził się 28 lipca 1908 r. w Sadłowie, w parafii Poniatowo. Tam też został ochrzczony. W 1912 r. rodzina Trojanowskich przeniosła się do majątku w Zgliczynie-Glinkach, w parafii Radzanów n. Wkrą. Ojciec Tymoteusza był dozorcą, a parafia św. Rocha w Radzanowie stała się odtąd ich rodzinną parafią.

– Pamiętam moją babcię, mamę naszego zakonnika. Ona często mi opowiadała, jak gorąco się modliła za swojego syna, który był w obozie. A kiedy dowiedziała się, że nie żyje, pocieszało ją, gdy przychodził do niej w snach, taki pogodny i spokojny... - opowiadała przed kilkoma laty "Gościowi Płockiemu" Maria Detnerska ze Zgliczyna Pobodzego, córka najmłodszego brata błogosławionego.

W domu pani Marii zachowało się jeszcze zdjęcie dziadka, ojca błogosławionego, który zginął na początku I wojny światowej - zastrzelony przez carskiego żołnierza. Tak to wspominał przyszły zakonnik: "Kiedy rozpoczęła się wojna (1914 r.) i zabili mego ojca, ja byłem zmuszony iść do pracy, aby zarabiać na chleb powszedni. W lecie byłem za pastuszka, a w zimie pomagałem w domu. W tym trudnym położeniu prosiłem Boga i Matkę Najświętszą, ażeby przyszedł czas, abym mógł mieć powołanie do zakonu, i rzeczywiście Matka Najświętsza sprawiła, że czuję prawdziwe powołanie do życia zakonnego i więcej nic nie pragnę, jak Boga, dla Niego chcę żyć i Jemu służyć na wieki".

W 1923 r. przyjął bierzmowanie z rąk bp. Nowowiejskiego, zaś 5 marca 1930 r. zapukał do furty klasztornej w Niepokalanowie. "Wszystkich przyciągał do siebie swoim dziecięcym usposobieniem i nie utracił go nawet w późniejszych latach, i takim pozostał do końca życia. Nie umiał się gniewać. Nie wiedział, co to mieć do kogoś urazę. Jeśli ktoś był zdenerwowany, umiał go rozbroić małym uśmiechem albo wesołym żartem. Wyrobił w sobie w głębokim stopniu cnotę cierpliwości - tego uczył się wśród chorych braci" - takie jest świadectwo br. Ferdynanda Kasza, spisane w 1945 roku.

Nasz brat pracował w klasztorze przede wszystkim w wysyłalni "Rycerza Niepokalanej", pełnił obowiązki klasztornego magazyniera. Był też furtianem - we wspomnieniu o nim podkreślano: "bardzo miłosiernym furtianem". Pracował wreszcie wśród chorych braci w zakonnej infirmerii. Zapatrzony w o. Maksymiliana Kolbego, chciał wyjechać na misje. A tymczasem gdy wybuchła wojna, dokładnie dwa miesiące po męczeńskiej śmierci o. Kolbego 14 października 1941 r. Niemcy aresztowali siedmiu braci, wśród nich Tymoteusza Trojanowskiego. Przewieziono ich na Pawiak, a 8 stycznia 1942 r. przetransportowano do Auschwitz. Przydzielono mu numer 25431. Po miesiącu nieludzkiej pracy zapadł na zapalenie płuc. Zmarł 28 lutego 1942 roku. Tak pisał o nim br. Ferdynand Kasz: "Umierał br. Tymoteusz jak wielu innych więźniów, w strasznych warunkach, z dala od rodziny, klasztoru i braci. Był dzieckiem przez całe życie i umierał jak dziecko. Z pełną ufnością, że przenosi się tylko do lepszego życia, do swej Niebieskiej Matki, którą w życiu swym tak bardzo ukochał, dla której pracował i cierpiał".