Pułtusk. Pamięci tych, co za polskość zginęli

Ilona Krawczyk-Krajczyńska

publikacja 30.04.2021 01:02

"Rozkaz nr 00485. Antypolska operacja NKWD na sowieckiej Ukrainie 1937-1938" - to tytuł wystawy, którą otwarto przy Domu Polonii, aby przypominała o zbrodni popełnionej na naszych rodakach.

Pułtusk. Pamięci tych, co za polskość zginęli Tego dnia padło wiele słów uznania dla Polaków zesłanych na kazachski step - przysłuchiwali się temu ich potomkowie rozpoczynający swoje życie w ojczyźnie od etapu adaptacyjnego w pułtuskim Domu Polonii. Ilona Krawczyk-Krajczyńska /Foto Gość

Nikołaj Jeżow, szef NKWD, 11 sierpnia 1937 r. podpisuje rozkaz nr 00485, który jest początkiem "operacji polskiej". Od tych niepozornych cyfr rozpoczyna się historia sowieckiego ludobójstwa na Polakach. W ramach tej operacji aresztowano ponad 143 tys. osób, spośród których co najmniej 111 tys. rozstrzelano, a kilkadziesiąt tysięcy skazano i zesłano do łagrów. Wystawa, która przypominać ma tamte wydarzenia, powstała dzięki współpracy m.in. z archiwami ukraińskimi w Chmielnickim, Odessie i Winnicy. Kopie ok. 800 tys. przekazanych dokumentów pozwalają odkryć skalę tej zbrodni.

Ekspozycja przygotowana przez Archiwum IPN prezentowana była m.in. na Ukrainie, w Nowym Jorku i kilku miastach w Polsce, ale dopiero w Pułtusku zyskuje dodatkowy kontekst i dopełnienie. To właśnie w tym miejscu od 2016 r. bije serce Polonii powracającej ze Wschodu. - Dom Polonii w Pułtusku to taki nietypowy dom, w którym dziesiątki tysięcy deportowanych Polaków znalazło się po raz pierwszy w swojej ojczyźnie. Ta wystawa spina jak klamra czas pomiędzy tamtą deportacją a trwającymi właśnie powrotami do ojczyzny repatriantów ze Wschodu. Cieszę się, że Dom Polonii doczekał się na stałe takiej misji, jaką jest działalność ośrodka adaptacyjnego dla naszych rodaków - mówi Michał Kisiel, dyrektor obiektu.

Wśród powracających do Polski są potomkowie tych, których doświadczył czas Wielkiego Terroru. Wystarczyło polsko brzmiące nazwisko, kilka słów wypowiedzianych w ojczystym języku albo polska książka czy modlitewnik znalezione podczas rewizji.

- Wasi przodkowie byli pierwszymi ofiarami antypolskiej polityki systemu sowieckiego. Polacy mieli przestać istnieć. Państwa obecność w tym miejscu dowodzi, że to się nie udało. Rodzice, dziadkowie pomimo represji zachowali polskość. Za te lata trwania przy Polsce składam państwu serdeczne podziękowanie - zwrócił się do repatriantów dr Jarosław Szarek, prezes IPN, który otwierał wystawę w Pułtusku.

Zbrodnie 1937 r. poprzedziły masowe deportacje Polaków z Ukrainy na kazachski step. Taki los spotkał w 1936 r. rodzinę Ireny Rybkiny, z domu Paszkowskiej, która spełniła pragnienie swoich przodków o powrocie do ojczyzny. - Moi rodzice i dziadkowie zostali zesłani z Żytomierszczyzny. Ja urodziłam się w Kazachstanie. Widziałam, jak przeżywali ten bardzo ciężki los. Marzyli, żeby wrócić. Nie udało się. Zmarli w Kazachstanie. Ja spełniłam ich marzenie - opowiada pani Irena, która przyjechała do Pułtuska w listopadzie 2020 roku.

Wychowana w tęsknocie za ojczyzną, przywiozła ze sobą pamiątki, które w Kazachstanie przypominały jej bliskim o Polsce. - Ocalała książeczka do modlitwy z 1899 r., która należał do mojego dziadka. Ona jest dla mnie jak najświętsza relikwia. Udało się mu ją przechować, chociaż polskie książki były zabronione, tak jak polski język. Modlić się po polsku też nie było można. Ale modliliśmy się w domu. Pamiętam, jak dziadkowie klękali przed obrazkiem, który też zabrałam do ojczyzny. Języka uczyli mnie m.in. z tej książeczki. Ktoś zapyta, dlaczego ja teraz wróciłam do Polski. Wróciłam bo chcę, żeby moje dzieci i wnuki mieszkały w ojczyźnie. Będę tęsknić, bo w Kazachstanie było moje dzieciństwo, życie, ale tu czuję, że jestem na swojej ziemi - opowiada kobieta.

Wystawę przypominającą sowiecką zbrodnię na Polakach można oglądać w parku przy pułtuskim zamku do końca czerwca.