A jednak cela ocalała

ks. Włodzimierz Piętka ks. Włodzimierz Piętka

publikacja 19.02.2021 00:43

Ta historia jest dowodem na to, jak Pan Bóg pisze prosto po krzywych liniach historii, także w Płocku...

Tak mogła wyglądać cela św. siostry Faustyny w Płocku. Tak mogła wyglądać cela św. siostry Faustyny w Płocku.
Roman Koszowski /Foto Gość

Z jednej strony niewiele ocalało po płockim klasztorze z czasów św. s. Faustyny, bo wojna i czasy rządów komunistycznych odcisnęły bolesne piętno na tym miejscu; z drugiej jednak - ocalały prawda o tym miejscu i jego przesłanie.

Od niemal 130 lat w tym miejscu jest pisana historia miłosierdzia. Różnie nazywano je w przeszłości - zakładem Anioła Stróża, Domem Schronienia Opieki Najświętszej Maryi Panny, klasztorem sióstr magdalenek, a potem - po 40 latach przerwy i wygnania - najpierw kaplicą, aż wreszcie od 2000 r. sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Wiele imion, trudna historia.

Gdy przyszła wojna, klasztor i zakład stały się wtedy schronieniem dla 150 dziewcząt, które w ten sposób uratowały się przed wywiezieniem do Niemiec. Wymowne jest świadectwo ks. Stanisława Figielskiego, administratora apostolskiego diecezji płockiej po śmierci abp. Antoniego Juliana Nowowiejskiego, który tuż po wojnie, w grudniu 1945 r. tak pisał do księcia Adama Sapiehy, metropolity krakowskiego: "Od kilkudziesięciu lat znam działalność zakładu Anioła Stróża w Płocku, patrzyłem i to z bliska i bezpośrednio podczas całej okupacji niemieckiej w tym czasie, kiedy przebywałem podczas okupacji w Płocku, jako jedyny duszpasterz na obwód płocki, mieszkałem przy farze płockiej w pobliżu zakładu Anioła Stróża, często bywałem w zakładzie z posługą duszpasterską. Patrząc więc przez cały czas na działalność sióstr, stwierdzam sam, że siostry prowadząc zakład wychowawczy dla dziewcząt podczas okupacji spełniły zarazem pod osłoną zakładu misję patriotyczną ratowania miejscowych dziewcząt przed wywiezieniem do Prus lub do okopów, ponad 150 dziewcząt uratowano, zyskując wdzięczność ich rodziców. Gdy po wkroczeniu wojsk niemieckich uwięziono w sąsiedztwie z zakładem, w gimnazjum im. Małachowskiego zakładników, siostry samorzutnie zorganizowały odżywianie: gotowały zupę i bezinteresownie dostarczały chleb z własnej piekarni do czasu utworzenia przeze mnie stałej opieki dożywiania zakładników z ramienia opieki społecznej" - pisał ks. Figielski.

W czasie okupacji z płockiego klasztoru wysłano ponad 700 paczek z odzieżą do polskich jeńców do Niemiec. "W Białej ukrywało się przez dłuższy czas kilku księży z diecezji płockiej - poszukiwanych i ściganych przez okupanta. Niezamożnym alumnom seminarium duchownego w Płocku prano i reperowano bezinteresownie bieliznę i odzież" - czytamy z kolei w relacji sióstr.

Po upadku powstania warszawskiego przez płocki dom sióstr przeszło wiele osób, które tu na krócej lub dłużej znalazły schronienie. W swej relacji do abp. Sapiehy ks. Figielki wspomniał także, że siostry wspierały materialnie obóz pracy dla kobiet, który znajdował się na płockim Radziwiu, "nie bezpośrednio, ale przez pośrednictwo społeczniczki Wandy Grabowskiej. Wysyłały tam bieliznę, ubranie, pościel, bo kobiety zaaresztowane w miesiącach letnich były w perkalowych sukienkach w zimie i sypiały na podłodze cementowej. (...) O działalności sióstr świadczyć może taki fakt, że dentystka pani Szymańska, zamieszkała w Płocku, leczyła zęby siostrom i wychowankom zakładu, a zapytana o należność odpowiedziała: »Siostry tyle dobrego zrobiły dla ludzi, tyle paczek wysłały, że nigdy tego nie zapomnę i nie mogę nic brać od sióstr«" – pisał ks. Figielski.

Tymczasem już w grudniu 1945 r. zaczęło się komunistyczne knucie przeciwko siostrom. Wtedy z komendy powiatowej MO w Płocku wpłynęła skarga, że przełożona klasztoru sióstr na Starym Rynku jest rzekomo włoskiego pochodzenia. "To zgromadzenie zakonne, jak i wiele innych w Polsce nie zdały egzaminu z polskości" - pisze autor skargi. Posuwa się jeszcze dalej i dodaje: "Podczas okupacji w Zakładzie Anioła Stróża było sześć sióstr Niemek, które przed wojną i obecnie uchodzą za rzekome Polki, w dodatku wychowawczynie naszych dzieci. Rzekome siostry Polki nie dzieliły losów swoich braci męczonych, palonych, niszczonych przez okupanta. Ludność Płocka jak i jego okolic z oburzeniem na te rzeczy patrzyła i patrzy. (...) Stwierdzonem jest, że klasztorowi, a zwłaszcza takiemu jak Anioł Stróż nie chodziło w czasie okupacji o polskość, a raczej o egzystencję". Od samego początku komuna posługiwała się kłamstwem i manipulacją, aby zniszczyć płocki klasztor sióstr.

Ale to jeszcze nie koniec. W 1948 r. pojawił się jeszcze jeden smutny wątek tej historii - rzekome zeznania jednej z wychowanek, która na milicji miała oskarżać siostry, że była źle traktowana w zakładzie. Zachował się jednak list matki owej dziewczyny, w którym upomina swoją córkę: "Ja cię proszę jak dziecko, abyś wzięła Boga do serca i szanowała swoje opiekunki, a nie leciała zeznawać fałszywie. Judasza przypomnij sobie, jak naszego Pana Jezusa sprzedał za 30 srebrników". Sama wychowanka przyznała po latach, że jej zeznania były kłamstwem i manipulacją.

To jednak wystarczyło, aby 22 czerwca 1950 r. siostry usunięto z klasztoru. Dom został okrążony przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa. Grupa osób, bez zapowiedzenia, wkroczyła do zakładu. Po odczytaniu pisma oświadczono siostrom, że będą natychmiast wywiezione i dano im na przygotowanie godzinę. Siostry wywieziono grupami do Białej. Dom zamknięto i nikogo nie wpuszczano. Kapelana ks. Jezuska, który się zgłosił, by zabrać Sanctissimum, nie wpuszczono pięciokrotnie, dopiero nazajutrz wieczorem zgodzono się na to.

"Sam fakt był niesłychany, niemniej niesłychane metody zastosowane. Sposób wejścia i wywiezienia sióstr odbył się tak, jakby chodziło o wywiezienie zbrodniarzy. Zakład Anioła Stróża związany od dziesiątków lat ze społeczeństwem Płocka, cieszył się wielką popularnością, stąd oddźwięk jest bardzo silny i ujemny dla sprawców" - zanotował wtedy bp Tadeusz Paweł Zakrzewski.

Po latach, gdy siostry wróciły do zdewastowanego klasztoru i urządziły w nim kaplicę, miejsce to odwiedziła dawna wychowanka szkoły, która tu się mieściła przez 40 lat PRL-u. - Gdy weszła do kaplicy, oniemiała z wrażenia i bardzo się wzruszyła, bo na ścianie, gdzie kiedyś wisiały portrety Lenina, Stalina i Bieruta, teraz znajdował się obraz Jezusa Miłosiernego - wspominała kilka lat temu nieżyjąca już s. Gonzaga Walczak.