17 września, który boli

ks. Włodzimierz Piętka ks. Włodzimierz Piętka

publikacja 17.09.2019 23:15

Te historie trzeba opowiedzieć, ale z przestrogą, aby nic podobnego się już nigdy nie powtórzyło...

Pomnik Męczenników za Wiarę i Ojczyznę, zaprojektowany przez ks. Andrzeja Kondrackiego i ustawiony w miejscu egzekucji ks. Pawła Kwiatkowskiego we wrześniu 1939 roku - pierwszego księdza diecezji płockiej zamordowanego przez Niemców w czasie II wojny światowej.   Pomnik Męczenników za Wiarę i Ojczyznę, zaprojektowany przez ks. Andrzeja Kondrackiego i ustawiony w miejscu egzekucji ks. Pawła Kwiatkowskiego we wrześniu 1939 roku - pierwszego księdza diecezji płockiej zamordowanego przez Niemców w czasie II wojny światowej.
ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

Zacznijmy od wspomnień bp. Tadeusza Pawła Zakrzewskiego, który wówczas był biskupem pomocniczym w Łomży. Dane mu było dwukrotnie przeżywać rozpoczęcie wojny: 1 września w Warszawie, zaś 17 września w Nurze n. Bugiem, we wschodniej części diecezji łomżyńskiej. Był świadkiem niemieckich nalotów na stolicę i pierwszych bombardowań oraz ucieczek w popłochu ludności cywilnej.

Biskup mówił po niemiecku, dlatego gdy na plebanii w Nurze pojawili się esesmani, rozmawiał z nimi w ich języku. To oni powiedzieli mu o zawartej umowie między Hitlerem a Stalinem i że linia demarkacyjna pójdzie właśnie przez teren diecezji łomżyńskiej. "Korzystam z ludzkiego podejścia rozmówców i pytam się jednego z nich, z jakiej części Niemiec pochodzi. A odpowiedź jego warta zanotowania: »Ja właściwie nie pochodzę z Niemców. Mój ojciec był carskim oficerem, ale naturalnie wychowany jestem w Berlinie i teraz ja jestem Niemcem i biorę udział w okupowaniu zdobytego terenu w Polsce«. Czyli że wychowany przez Niemców, był już przeznaczony na tereny Polski i wschodu".

Potem przyszli Sowieci. "Debiut swój rozpoczęli, że wpadli do proboszczowskiej stajni i zabrali dwa konie. Potem odbyły się »wizyty« na plebanii. Zaraz pierwszą z nich opiszę. Siedziałem za stołem, tak że przed sobą miałem dwoje drzwi: od korytarza i od sypialni proboszcza. W pewnej chwili w każdych drzwiach zjawiają się twarze kałmuckie: jeden z naganem, a drugi z karabinem wycelowanym. Jeden zbliża się i żąda zegarka. Podsuwam mu rękę i powiadam: »Weź sobie«. »Czemu nie złoty?« – pyta. – »Bo go nie mam«. Więc ściąga zegarek, a potem staje naprzeciw i odbezpiecza karabin: »Mogę cię zastrzelić«. Na to ja do niego: »A może zjesz jabłko? (leżące na stole)«. On: »Nie potrzebujesz mi dawać, sam sobie mogę wziąć«”. Dalej biskup opisuje, że zabrali mu wszystko, nawet koloratki. Zostawili jedynie brewiarz, Listy św. Pawła i ryngraf Matki Bożej Częstochowskiej.

Wkrótce biskupowi Zakrzewskiemu udało się przedostać do części diecezji pod okupacją niemiecką. Resztę wojny spędził w Ostrowi Mazowieckiej.

Helena Sędzicka z Ciechanowa po 80 latach wspomina wojenną tułaczkę na nieludzkiej ziemi.   Helena Sędzicka z Ciechanowa po 80 latach wspomina wojenną tułaczkę na nieludzkiej ziemi.
ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

Helena Sędzicka od 63 lat mieszka w Ciechanowie, ale jej korzenie to Wileńszczyzna, ukochane i utracone kresy: dom, z którego wygnano jej rodzinę, wspomnienie o ojcu, który zmarł w łagrze i przeraźliwa myśl o kołchozie, w którym powiedziano jej, że miała "pracować na wieczność". Oto jedna z historii, która symbolicznie wpisuje się w datę "17 września 1939 roku". Wciąż jest żywa i boli, ale jak zaznacza pani Helena, powoli leczy ją wiara i potrzeba przebaczenia.

Urodziła się w 1937 roku w Smorgoniach, na Wileńszczyźnie. Dziś jest to Białoruś i województwo grodzieńskie. Pani Helena pamięta, że nieopodal ich domu przepływała rzeka Wilejka. Jej rodzice pochodzili z dawnego zaścianka Szutowicze, gdzie wśród mieszkańców dominowało ich nazwisko - Szutowicz. Ich sąsiadami byli Polacy, Żydzi i Białorusini. I choć przed wojną zdarzały się prowokacje i ataki band, to żyło się spokojnie.

Potem przyszła wojna. - Nie wiedzieć dlaczego, bo byłam wtedy małym dzieckiem, ale w pamięci utkwiły mi bombardowania i oddziały przechodzących przez naszą ziemię: Niemców, Rosjan, potem znowu: Niemców i Rosjan. Gdy przyszli ci ostatni, wszystko niszczyli - wspomina. Opowiada też, jak w czasie wojny, w ich miejscowości Niemcy sprowadzili grupę Żydów do jednej ze stodół i ich tam żywcem spalili. W 1944 roku weszła Armia Czerwona i warunki życia znacznie się pogorszyły. Zaczęto przesiedlać ludzi: do Smorgoni sprowadzono wielu Rosjan. - Gdy przyszli Sowieci, trzeba było oddać wszystko do kołchozu. Rodzice mieli niewielkie gospodarstwo rolne i cegielnię: ziemię więc zabrali, a cegielnię zburzyli. Zostawili tylko dom, ale dokwaterowali nam rosyjską rodzinę ze Smoleńska, zaś ojca "jako kułaka i element polityczny" skazali na 10 lat łagru na Syberii. Nigdy go już nie zobaczyliśmy, choć mama robiła wszystko, aby do niego dotrzeć i przekazać mu paczkę. Wybrała się nawet w drogę na wschód, jechała na dachu pociągu, aby za wszelką cenę do niego dotrzeć, ale się nie udało. Zostałam więc sama z mamą, bo moja młodsza siostra zmarła w czasie wojny na szkarlatynę - opowiada pani Helena.

Wojna niby się skończyła, granice się zmieniły, ale bardzo wielu nie mogło wrócić do Polski. Dlaczego? Przede wszystkim ze względów rodzinnych: wciąż czekali na swych bliskich, którzy zostali wywiezieni do łagru. Wierzyli, że ponieważ ci ich bliscy zostali "za nic" skazani do łagru, to wkrótce wrócą. Inni wreszcie zostali, bo nie mogli opuścić swych chorych i nie nadających się do podróży rodziców czy dziadków. Została również Anna Szutowicz z córką Heleną. A potem przyszło wysiedlenie do południowego Kazachstanu i długa tułaczka...