Powódź, której Pułtusk nie zapomni

wp

publikacja 10.04.2019 13:13

Mija 40 lat od wielkiej powodzi, która dotknęła biskupie miasto nad Narwią.

Bazylika pod wodą, nie widać nawet parkanu okalającego świątynię Bazylika pod wodą, nie widać nawet parkanu okalającego świątynię
Archiwum Muzeum Regionalnego w Pułtusku, autor nieznany

Był czwartek przed Niedzielą Palmową 1979 roku. Wtedy był to 5 kwietnia. Powódź wydawała się nieunikniona, bo kończyła się długa i sroga "zima stulecia". Przyszła odwilż i zaczęły padać deszcze. Poziom wody w Narwi, w pierwszych dniach kwietnia zaczął się gwałtownie podnosić: o ok. 20 cm na dobę. Na wałach, które były w fatalnym stanie, trwały prace zabezpieczające. A ludzie w Pułtusku obserwowali to wszystko z niepokojem, lecz życie toczyło się w miarę normalnie, bo przecież nie była to pierwsza powódź, którą pamiętali mieszkańcy. Wielu wspominało podobne zdarzenia z lat 50. Teraz jednak miało się okazać, że nadchodzący żywioł był o wiele bardziej niebezpieczny. Tak wspomina tamten czas s. Eligia Gozdowska, pasjonistka, która wtedy pracowała w bazylice.

- O godz. 18.30 Pułtusk nawiedziła straszna powódź. Przy cmentarzu Żołnierzy Radzieckich rzeka Narew przerwała wał i dużą szerokością pędziła w kierunku miasta. Szum pędzącego żywiołu robił wrażenie głośnego szumu drzew, miotanych silnym wiatrem. W mieście włączono wszystkie syreny. W parafii odbywały się rekolekcje. Grające organy uniemożliwiały zebranym w kościele usłyszenie wycia syren. Dopiero po Komunii Św. ks. proboszcz Józef Mikołajewski ogłosił zebranym nadchodzące nieszczęście. Ludzie biegali zaniepokojeni po ulicach, płacz i krzyki wplatały się w głos syren i szum pędzącego żywiołu. Siostry dzieliły los wielu mieszkańców miasta. Wspólnie z kapłanami najpierw ratowały w trzech kościołach przed zniszczeniem sprzęt liturgiczny, naczynia, szaty i dywany. Po powrocie z kościołów zabezpieczały jeszcze drzwi domu workami z piaskiem, które po kilku minutach okazały się bezskuteczne. Z szumem pędzący, spieniony żywioł wkrótce już czuły pod stopami. Poziom wody w naszym ogrodzie szybko się podnosił zakrywając kolejno wszystkie punkty wyznaczające zagospodarowanie placu przykościelnego, m.in. studnia usytuowana kilka metrów od wejścia do domu zniknęła z horyzontu, parkan murowany wokół placu był całkowicie zanurzony w wodzie. Po kilku godzinach nurt wody go wywrócił. Korony drzew wyglądały jak krzewy pływające na wodzie. Obok domu przepływały zabrane przez wodę sprzęty: części parkanów, drzewa. Płynęła też psia buda, a na niej przywiązany na łańcuchu pies. Ogromne wrażenie na siostrach zrobił podrzucany falami wody manekin. Siostry przy świetle świec boso wynosiły na piętro najpotrzebniejsze rzeczy. Około północy poziom wody w domu sióstr osiągnął około 120 cm. Podnoszenie mebli na stoły okazało się bezskuteczne. Meble wywracały się, wyrzucając z wnętrza wszystko: książki, naczynia, słoje z kompotami, które spadając na ziemię rozbijały się i wydawały niemiły odgłos.

Przebywanie w zalanym i bardzo zimnym domu, bez ogrzewania, gazu, telefonu, prądu, światła i czystej wody okazało się niemożliwe. Na drugi dzień, 6 kwietnia, siostry postanowiły ewakuować się. Pomogło im wojsko. Chorą siostrę Radosławę żołnierze w prześcieradle spuścili do amfibii przez okno, siostry chodzące, przez kilka metrów od schodów do amfibii przeprowadzali przy pomocy wanny. Dowieziono je na ul. 3-go Maja w odcinku między ul. Benedyktyńską a początkiem ul. Kościuszki. Tam kończyło się rozlewisko wody.

W kolegiacie zalanej wodą nie mogły odprawiać się żadne nabożeństwa. Księża uwięzieni na piętrze plebanii, odprawiali tam Mszę Św. Żywność podwożono im pontonami. S. Zdzisława załatwiała najkonieczniejsze sprawy kancelaryjne w kościele Świętego Krzyża, a na święta było zaplanowanych 48 chrztów i 7 ślubów. W tym czasie, gdy bazylika była pod wodą wypadło też  6 pogrzebów.

W Wielki Piątek, mimo powagi i ciszy tego dnia, w mieszkańców Pułtuska wstąpiła radość i otucha. Udało się załatać wyrwę na wałach rzecznych. Energicznie przystąpiono do usuwania wody z miasta, która po przejściu kulminacyjnej fali, miała już niższy poziom. Z udziałem proboszcza parafii, ks. prał. Józefa Mikołajewskiego, przystąpiono do oczyszczania kolegiaty z naniesionego przez wodę mułu i innych nieczystości. Ks. prałat postanowił, że w kolegiacie odbędzie się rezurekcja. W Wielką Sobotę w prezbiterium urządzono więc skromny Boży Grób. W Niedzielę Zmartwychwstania wyruszyła procesja rezurekcyjna. Idący w procesji nogami wyciskali wodę z nasiąkniętej ziemi, a po procesji w ociekającej jeszcze wodą świątyni odbyła się uroczysta Msza św.

Po powodzi wiele całkowicie zniszczonych rzeczy wyrzucono, w tym dużo paramentów kościelnych. Ordynariusz płocki bp Bogdan Sikorski wraz z przedstawicielami kurii płockiej przybyli do Pułtuska z pomocą materialną. W tygodniu po świętach pogoda była bardzo piękna i ciepła, stąd wiele rzeczy mogły siostry wynieść na ogród i suszyć na słońcu.

Ciepła słoneczna pogoda sprzyjała również chętnym obejrzenia skutków powodzi, więc gości nie brakowało. Chwilami siostry czuły się jak eksponaty w muzeum. Kilka dni po świętach zaczęła napływać pomoc materialna z całej Polski w postaci koców, pościeli ubrań, bielizny, obuwia, żywności, itp - wspomina s. Eligia.

Więcej w najnowszym wydaniu papierowym "Gościa Płockiego".