Z ziemi... do Polski

ks. Włodzimierz Piętka ks. Włodzimierz Piętka

publikacja 01.08.2017 13:31

Po siedmiu miesiącach pobytu w Pułtusku nasi rodacy ze Wschodu spełniają marzenie swych ojców o powrocie do ojczyzny.

Michał Kisiel, dyrektor Domu Polonii w Pułtusku i Antonina Grabowska, która z Kazachstanu przyjechała na stałe do Polski Michał Kisiel, dyrektor Domu Polonii w Pułtusku i Antonina Grabowska, która z Kazachstanu przyjechała na stałe do Polski
ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

Z końcem lipca dobiegł końca pobyt grupy repatriantów w Pułtusku. Tam, na dawnym zamku biskupów płockich, stowarzyszenie „Wspólnota Polska” i Dom Polonii pomogły im przygotować niezbędne formalności, a nasi rodacy uczyli się języka i załatwiania niezbędnych spraw urzędowych. Teraz, z niezbędnym wsparciem finansowym na zakup mieszkania i jego wyposażenie, ruszają w Polskę... za domem i pracą.

- Zżyliśmy się i przyzwyczailiśmy się do siebie. Czuliśmy się w Pułtusku bardzo dobrze. Byliśmy tu wielką rodziną, bo z Kazachstanu materialnie przywieźliśmy bardzo mało, ale mamy w sobie poczucie polskości i silne więzi rodzinne. Gdy ktoś na przykład choruje, zaraz zjawiają się przy nim rodzina i znajomi, bo nikt nie może być obojętny, gdy drugiemu dzieje się krzywda. Tego bycia razem, blisko siebie uczyli nas nasi rodzice i dziadkowie. Dla nas Polska wyrażała się w więzi i międzyludzkiej solidarności. To przywieźliśmy ze sobą do Polski - mówi Antonina Grabowska, Polka z Kazachstanu, która na stałe chciałaby zamieszkać w Pułtusku.

Dotykamy tu dramatu Polaków, którzy z rozkazu Stalina zostali deportowani do dalekiego Kazachstanu. Tam, już pierwszej srogiej zimy, wielu z nich nie przetrwało. Co, którzy przeżyli, przez długie lata byli społecznie dyskryminowani tylko dlatego, że byli Polakami. - Nie wolno nam było w domu mówić po polsku, a tym bardziej modlić się w tym języku. Moja babcia miała książeczkę do nabożeństwa, ale ja nigdy nie wiedziałam, gdzie ona ją chowa... tak pilnie jej strzegła, jak największego skarbu. Żyliśmy w ciągłym zakłamaniu, nawet imiona i nazwiska zmieniano na rosyjskie. Mój ojciec miał na imię Waldemar, ale w dokumentach rosyjskich nazwano go Włodzimierzem; moja ciocia Ewelina - była Walentyną. To były ciągłe kłamstwa i niesprawiedliwość, bo z tego względu, że byliśmy Polakami, nie mogliśmy dostać się do lepszej szkoły, pracy, czy liczyć na wyższą emeryturę. Tak wiele moi przodkowie zapłacili za to, że byli Polakami - opowiada Antonina Grabowska.

W Pułtusku powstał więc ośrodek adaptacyjny, w którym na podstawy ustawy o repatriacji zostali przyjęci Polacy z Kazachstanu. W to dzieło zaangażowała się "Wspólnota Polska" i pułtuski Dom Polonii, a z ramienia rządu minister Henryk Kowalczyk. - Najpierw musieliśmy przygotować niezbędne dokumenty, a to wymagało karkołomnej pracy: tłumaczenia dokumentów z języka rosyjskiego, konsultacji w archiwach w Kazachstanie, spolszczenia imion i nazwisk zwracając uwagę na to, aby powrócić do pierwotnych rodowych nazwisk, właściwie je uzasadniając - opowiada Sylwia Ostaszewska z pułtuskiego Domu Polonii.

Zorganizowano kurs języka polskiego, bo większość repatriantów posługiwała się językiem rosyjskim (dodajmy, że część rodzin jest narodowościowo mieszana, gdy współmałżonek jest pochodzenia rosyjskiego albo niemieckiego), odbyły się kursy zawodowe oraz szkolenia z zakresu prawa pracy, podatków, ubezpieczeń, itp. - Przez tych siedem pierwszych miesięcy chodziło o towarzyszenie emocjonalne, duchowe, ale i to praktyczne, tak bardzo nam potrzebne - dodaje Antonina Grabowska.

- To nasza wspólna sprawa i wielki moralny obowiązek, aby naprawić krzywdy wyrządzone przez innych względem naszych rodaków - mówi Michał Kisiel, dyrektor Domu Polonii i koordynator projektu w Pułtusku. - To również "wstydliwa" powinność, bo spełniamy ja po 28 latach wolnej Polski. Wielu, niestety, nie doczekało tej chwili, wielu czuło się zawiedzionych i zapomnianych przez kraj przodków. Sprowadziliśmy do tej chwili zaledwie 5 tysięcy osób, a wciąż czeka około 40 tysięcy, chętnych do wyjazdy już teraz jest 10 tysięcy osób. To wstydliwe, bo Rosja i Niemcy już zatroszczyły się o swoich rodaków w Kazachstanie, a my do tej pory byliśmy bardzo opieszali. Na szczęście jest ustawa o repatriacji, ale to nie wystarczy. Teraz potrzeba moralnego wsparcia społeczeństwa i otwartości naszych samorządów, przedsiębiorców. Tu potrzeba moralnego zadośćuczynienia, a na taki gest chyba każde środowisko lokalne powinno się zdobyć - dodaje dyrektor Domu Polonii.

Dodajmy, że Polakom - repatriantom ze wschodu towarzyszyli również kapłani oddelegowani przez biskupa płockiego. Spotkania z dawnymi misjonarzami: ks. Mirosławem Danielskim i ks. Jarosławem Bukowskim zaowocowały w ostatnim czasie 11 chrztami, 7 Pierwszymi Komuniami św. i 3 sakramentalnymi związkami małżeńskimi.