Jak jest "po tamtej stronie"?

red.

publikacja 16.06.2017 22:50

Niech ta historia będzie serdecznym wspomnieniem zmarłego w minioną niedzielę Mariusza Bondarczuka, przasnyskiego wydawcy, dziennikarza i społecznika, a także współpracownika "Gościa Płockiego", którego pogrzeb odbył się w piątek w Przasnyszu.

Mariusz Bondarczuk (1948-2017) Mariusz Bondarczuk (1948-2017)
Archiwum Mariusza Bondarczuka

Dzięki uprzejmości mniszek klarysek kapucynek z Przasnysza otrzymaliśmy wspomnienie red. Mariusza Bondarczuka, znanego i cenionego w Przasnyszu dziennikarza i regionalisty, który wspomina, jak jego dzieciństwo związało się z klasztorem. Przypominamy je w dniu pogrzebu naszego dawnego współpracownika.

Gdzie bliżej do nieba

Miałem wówczas kilka lat. Na pewno niewiele więcej jak pięć, a nie mniej niż trzy. Był początek lat 50. XX wieku. Zapamiętałem dość dobrze to zdarzenie. Rodzice, a może tylko matka i ktoś jeszcze, zabrali mnie do klasztoru sióstr kapucynek w Przasnyszu.

Nie wiem, jaki był powód tej wizyty. Być może chodziło o złożenie ofiary, aby zakonnice modliły się w intencji mojej siostry Liliany, z którą moja mama chodzić mogła wówczas w ciąży? To bardzo możliwe, bo w takich właśnie sprawach ludzie zwracali się do mateczek, jak popularnie do dziś nazywane są siostry kapucynki w mieście.

Moja mama mogła mieć szczególne powody do obaw o mające się urodzić dziecko, bowiem straciła wcześniej dwie córki, które umarły w wieku niemowlęcym. Dawać na ofiarę - to popularny zwrot, który odnosił się w Przasnyszu przede wszystkim do relacji pomiędzy mieszkańcami miasta i okolic a siostrami mieszkającymi za wysokim murem, okraszonym z wierzchu tłuczonym szkłem. Wiara w moc modlitw odmawianych w czyjejś intencji przez siostry kapucynki była bardzo duża. (…) Być może dzięki temu, że były "rozpisane" na głosy, że wypowiadała je cała klasztorna społeczność.

W takiej sytuacji, idąc tym tokiem rozumowania, była większa szansa, aby czyjaś prośba zanoszona do niebios za pośrednictwem gremialnego pacierza przasnyskich mateczek łatwiej poruszyła jakąś strunę "tam na górze" albo odemknęła choćby na milimetr wrota, za którymi iskrzyły się Boże łaski w najrozmaitszych swoich odmianach.

Poza tym siostry uważane były przez miejską społeczność za bardziej czyste pod względem duchowym od pozostałych ludzi, księży, zakonników i zakonnic z innych zgromadzeń nie wyłączając. Kapucynki miały więc - w potocznym rozumieniu - większe chody u Pana Boga od innych zwykłych śmiertelników i były postrzegane jako niemal zupełnie oczyszczone z grzechu, bo jakie zło mogło dziać się za wysokim murem naszpikowanym tłuczonym szkłem, gdzie zakonnice zamykały się na całą resztę swojego życia?

Ze zgrozą wręcz przypominano sobie, że każda z sióstr śpi w trumnie, a więc musi być ani chybi jedną nogą na tamtym świecie.

Klasztor z "karuzelą"

Kiedy znalazłem się z matką i towarzyszącą jej osobą w tak szczególnym miejscu, jakim był klasztor kapucynek, musiałem mieć duszę na ramieniu, choć oczywiście nie zdawałem sobie wówczas sprawy z tych wszystkich niuansów, o których wspomniałem, ale na pewno coś z tego już mi się wówczas, także na mój dziecięcy sposób, udzielało.

Kiedy weszliśmy do przedsionka rozmównicy klasztornej, moja mama lub ta druga osoba, pociągnęła za sznur wiszący przy ścianie. Rozległ się nieco przytłumiony dźwięk dzwonka, bo zabrzmiał on nieco w oddali, po tej "drugiej stronie". Przeszliśmy do następnego pomieszczenia, gdzie w ścianie znajdowało się dziwne wypukłe urządzenie oprawione w drewnianą ramę. W pewnym momencie dobiegł stamtąd odgłos otwieranych drzwi i rozległ się dźwięczny kobiecy głos. Z pewnością wypowiedział on na powitanie: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" - na co moja mama i towarzysząca jej osoba odpowiedziały: "Na wieki wieków. Amen". Być może i ja zostałem już wówczas nauczony tego zwrotu i również go powtórzyłem.

Pomiędzy tajemniczym głosem a moją matką i towarzyszącą jej osobą wywiązała się rozmowa. Nie zapamiętałem, czego dotyczyła. Byłem z pewnością bardzo przejęty tą niezwykłą sytuacją: ktoś, kto był w zasięgu ręki, pozostawał stale w ukryciu, ale rozmawiał, odpowiadał na jakieś pytania, a także je zadawał i był taki jak i my, ale jednocześnie jakby inny, bo przecież niewidoczny.

W pewnym momencie, nie wiem z czyjej już inicjatywy, to małe gremium: moja mama, towarzysząca jej osoba i ów głos dobywający się zza beczkowatej płaszczyzny postanowiło, iż zostanę pokazany posiadaczce dźwięcznego głosu, że znajdę się "po drugiej stronie". Wówczas owa wypukła płaszczyzna w ścianie poruszyła się, odsłaniając zagłębioną czeluść. Zostałem tam umieszczony. Byłem mały, więc stałem w tej dziwnej, przepołowionej beczce zaskoczony całą sytuacją tym bardziej, że nagle ten świat, do którego byłem przyzwyczajony zaczął się ode mnie odsuwać, a ja zanurzyłem się w ciemnościach za sprawą niezwykłej karuzeli.

Minipodróż w nieznane

Kiedy przekroczyłem "granicę cienia", znalazłem się "po drugiej stronie”. Zobaczyłem tam jedną lub dwie osoby w ciemnych strojach. Nie przypominam sobie rysów ich twarzy, ale na pewno były odkryte, co z późniejszej już mojej wiedzy na temat zwyczajów panujących wówczas w klasztorze uznać można było za sytuację wyjątkową.

Reguła zakonna nakazywała bowiem w tamtym okresie, aby w kontaktach z obcymi, jeśli do nich w jakiś nadzwyczajnych sytuacjach mogło dojść, zakonnica zakrywała twarz. W przypadku spotkania ze mną siostry uznały, iż moja i ich niewinność równoważy się w taki sposób, że zakrywanie oblicza okazywało się zbędne. A może zakonnice uważały, iż jestem na tyle wystraszony, że przysłonięcie twarzy mogłoby jeszcze bardziej spotęgować mój stres.

Coś do mnie mówiły, może nawet mnie dotykały. Chyba cały czas pozostawałem we wnęce tajemniczej karuzeli. Miałem wielką tremę. Chyba milczałem. Osoby "po drugiej stronie" wypowiadały jakieś żywe uwagi. Może było to coś w stylu: - Jaki ładny chłopiec! - Jak masz na imię? - Ile masz lat? Mieszkanki owej "drugiej strony" cieszyły się na mój widok. Były wyraźnie ożywione. U mnie z kolei strach został zapewne przytępiony przez niezupełnie uświadomioną dumę, że oto dzielnie i bez płaczu zniosłem tę minipodróż w nieznane, że stałem się obiektem czyjejś radości, może nawet zachwytu.

Każdy z pewnością jest zawsze ciekaw, co tam znajdzie, co zobaczy. "Druga strona" budzi obawy, ale i ciekawość. "Druga strona" prowokuje wyobraźnię, potęguje pomysłowość, mobilizuje do podejmowania niebywałych wysiłków i przekraczania granic wydawałoby się nieprzekraczalnych, aby znaleźć się po tej wymarzonej i niedostępnej „drugiej stronie”. Tak bym chciał, kiedy moja karuzela zakręci się po raz ostatni, aby "po tamtej stronie" przyjęto mnie podobnie, jak miało to miejsce w klasztorze sióstr kapucynek, czyli z radością, a może nawet zachwytem.