Mogiły, których nie ma

am

publikacja 10.06.2017 01:54

- Tam nastąpiło jakieś zejście z chrześcijaństwa do pogaństwa i to w strasznym wydaniu - mówiła w Płocku Ewa Siemaszko, podczas otwarcia wystawy o Rzezi Wołyńskiej.

Mogiły, których nie ma Płock, 09.06.2017. Ewa Siemaszko i Lech Franczak podczas otwarcia wystawy o Rzezi Wołyńskiej Agnieszka Małecka /Foto Gość

Rocznica tzw. Krwawej Niedzieli, czyli apogeum mordów dokonywanych przez ukraińskich nacjonalistów na polskiej ludności na Wołyniu w 1943 r. przypada dopiero 11 lipca. Jednak już teraz w Muzeum Mazowieckim, dzięki inicjatywie Stowarzyszenia Historycznego im. 11 GO NSZ, otwarta została wystawa poświęcona tamtemu ludobójstwu. Przyjechała ona z Muzeum Armii Krajowej im. Emila Fieldorfa „Nila” w Krakowie.

Jak zauważył Leonard Sobieraj, dyrektor Muzeum Mazowieckiego, w Polsce zwykle upamiętnia się jakieś wydarzenia w czasie okrągłych rocznic i tym bardziej cieszą takie inicjatyw, podejmowane w „zwykłym czasie”. O Wołyniu trzeba przecież pamiętać, nie tylko z okazji jakichś obchodów. To wstrząsająca lekcja, którą wciąż pozostaje do odrobienia i nauczenia. - Żeby pamiętać, a na końcu przebaczyć, trzeba poznać prawdę... - mówiła prowadząca to spotkanie Małgorzata Przemyłska. W nie pozbawionej emocji prezentacji przypomniała krótko potencjał intelektualny i duchowy, jakim od wieków zasilały Kresy Polskę, oraz dramat, jaki spotkał Kresowian.

Ten temat, jak mało kto zna dobrze Ewa Siemaszko, która przyjechała na spotkanie z uczestnikami otwarcia wystawy „Rzeź Wołyńska”. Od lat niestrudzenie bada, dokumentuje i opisuje tamte wydarzenia; wraz z ojcem, Władysławem jest autorką monumentalnej pracy zat. „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”. - W przeglądzie represji, zbrodni, widzimy jak w strasznym położeniu była ludność kresowa. Może to zaboli mieszkających tu Polaków, ale Polacy w centralnej Polsce nie doświadczyli takiej gehenny - mówiła badaczka.

Martyrologia Kresowian osiąga apogeum, gdy powstaje Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińska Powstańcza Armia, które dążąc do realizacji hasła "Ukraina dla Ukraińców", realizuje swój straszliwy "dekalog".

- Na tamtym etapie byliśmy narodowością, traktowaną jako największa przeszkoda do uzyskania niepodległości. Istotą działalności Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów była ich ideologia, zakładająca stosowanie wszystkich możliwych metod, niezależnie od wydźwięku moralnego, do osiągnięcia celu. Każdy członek OUN - UPA musiał znać na pamięć "przykazania" dekalogu nacjonalisty. Nastąpiła tutaj szatańska podmiana pojęcia dobra z pojęciem zła. Pojęcie pozytywne przyłożono do zbioru zasad będących przeciwieństwem. Ukraińcy byli wyznawcami prawosławia lub grekokatolikami, a więc byli chrześcijanami. Zamieniają treść Dekalogu z pozytywnego na zbrodniczy - mówiła Ewa Siemaszko.

- Rzeszom chrześcijan przekręcano w głowach cały system wartości. Jest to wyrugowanie Boga, jako wyższej wartości, czyli zejście z pozycji chrześcijaństwa do pogaństwa, i to straszliwego - zauważyła badaczka, tłumacząc dlaczego na obszarze wielonarodowościowym, w którym Polacy i Ukraińcy żyli w dobrych stosunkach sąsiedzkich, doszło do tak strasznych aktów zbrodni.

Ewa Siemaszko przypomniała kluczowe momenty i miejsca rzezi wołyńskiej, której apogeum i symboliczną datą opisującą całe ludobójstwo stała się Krwawa Niedziela 11 lipca 1943 r. Nacjonaliści ukraińscy, zwani banderowcami lub bulbowcami zaatakowali wtedy Polaków w 97 wsiach i 13 majątkach. Często atakowali w niedziele i święta; nie wahali się też dokonywać mordów w kościołach, w czasie sprawowanej liturgii.

- W Kisielinie podczas Mszy św. wymordowano około 100 osób. Zaimprowizowana obrona na plebani, ludzie bronili się cegłami. Ukraińcy odstąpili, a Polacy ewakuowali się. Jednym z uczestników tamtej obrony był ojciec znanego kompozytora Krzesimira Dębskiego - wspominała Ewa Siemaszko.

Badaczka przypomniała, że do oddziałów banderowców dołączała się policja ukraińska kolaboracyjna, która była opanowana przez OUN. W mordach uczestniczyli też ukraińscy chłopi, gospodarze. Po stronie ofiar trzeba wskazać Polaków zamieszkujących Kresy, bez względu na wiek, płeć, wykształcenie. Rzeź, dokonywana w najokrutniejszy sposób, za pomocą młotków, wideł, noży, pił, objęła mężczyzn, kobiety i dzieci.

Na terenie Wołynia i Małopolski Wschodniej powstały nieliczne punkty samoobrony, z których praktycznie jeden zasługiwał na takie miano. Było to Przebraże, w którym schroniło się około 10 tys. osób. Warunki, jak opowiadała badaczka, były tam straszne. Obóz, otoczony drutem, nieustanna warta, zbudowane prowizoryczne lepianki. Głód, zimno i ciągły strach. W tych warunkach trwali do 1945 r.

W sumie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej zamordowano w okrutny sposób około 130 tys. Polaków. - Wołyń jest usiany mogiłami, których właściwie nie ma - mówiła Ewa Siemaszko. Oddała też sprawiedliwość tym Ukraińcom, którzy ryzykowali pomoc polskim sąsiadom, czy to w porę ich ostrzegając, czy dając schronienie, żywność. Badaczka odniosła się też do współczesnego klimatu, jaki panuje wokół tego tematu. Przyznała, że w Polsce coraz bardziej przebija się prawda o Wołyniu, ale na Ukrainie trwa gloryfikacja OUN-UPA.

- Symbole banderowców są na Ukrainie obecne oficjalnie. W Kijowie jedną z głównych ulic nazwano imieniem Romana Szuchewycza. Dawni banderowcy poszyli sobie mundury i występują w nich na oficjalnych uroczystościach. A trzeba pamiętać, że w 1943 -44 r. ich mundury to była absolutna zbieranina; wielu miało po prostu cywilne ubrania - mówiła E. Siemaszko. - Małymi krokami idziemy do bonderyzacji całej Ukrainy. Ale wszyscy mówią - nic podobnego - przestrzegała. Badaczka zauważyła też, że są wciąż opory przed uznaniem rzezi wołyńskiej za genocidum - ludobójstwo,  i to ze szczególnym okrucieństwem.

Otwarciu wystawy towarzyszyło też swoiste świadectwo dawnego wołyniaka, Lecha Franczaka, płockiego działacza sportowego, nauczyciela i poety. Pan Lech urodził się w 1939 r. w Gurowie na Wołyniu i dzięki matce, z którą ukrył się w zbożu, ocalał z jednego z pogromów. Dwa lata temu wydał przejmujący tom: „Nieśmiertelni wołają z Wołynia”, który jest jego świadectwem i zbiorem wierszy, poświęconych temu tematowi. Podczas wernisażu, w sugestywny sposób zaprezentował kilka utworów z tego właśnie tomu. "Cudownie ocalały z wołyńskiej gehenny/ dziś świadek niewygodny ściskam twój różaniec/ nie będę się kajał przed nikim Matko wołyńska/ każdy kto milczy wobec zła rozzuchwala je.../"- napisał w wierszu "Wołyń 1943". Tego wieczoru można było usłyszeć także wstrząsające świadectwo Ireny Gajowczyk, która była świadkiem strasznej śmierci swoich rodziców i brata.

Sama wystawa, którą można już oglądać w Muzeum Mazowieckim, m.in. charakteryzuje sytuację polityczną w okresie wojny polsko-bolszewickiej, ustrój Państwa Polskiego w okresie międzywojennym, następnie prezentuje głównych architektów Rzezi Wołyńskiej - OUN i UPA. Opisuje Krwawą Niedzielę oraz wyjaśnia, dlaczego rzeź na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej nazywa się ludobójstwem ze szczególnym okrucieństwem. Osobna plansza poświęcona jest ośrodkowi samoobrony - Przebrażu, a kolejna prezentuje nieliczne pomniki - świadków pamięci. Całość zamyka wątek działalności 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Narrację historyczną uzupełniają mapki i fotografie, pokazujące z jednej strony wcześniejszą zgodną koegzystencję obu narodowości - polskiej i ukraińskiej, a z drugiej dokumentujące okrucieństwo zbrodni ukraińskich nacjonalistów.