Wuwuzela za różaniec

Wojciech Ostrowski

publikacja 29.07.2016 09:56

W przasnyskim klasztorze mniszek klarysek kapucynek gościła grupa uczestników Światowych Dni Młodzieży z RPA.

Młodzież z RPA z siostrami klaryskami kapucynkami Młodzież z RPA z siostrami klaryskami kapucynkami
Wojciech Ostrowski

Są członkami wspólnot Drogi Neokatechumenalnej rozsianych w różnych miejscach Republiki Południowej Afryki. Do Przasnysza przyjechali specjalnie, bo bardzo chcieli odwiedzić klasztor klauzurowy i ktoś wskazał im właśnie tę siedzibę klarysek kapucynek.

- To było nasze wielkie pragnienie, ponieważ inicjując pielgrzymkę postanowiliśmy odwiedzić z młodzieżą klasztor – wyjaśnia Dino Furgione, odpowiedzialny za Drogę Neokatechumenalną w Afryce Południowej.

Goście z wielkim zainteresowaniem słuchali s. Agnes, która opowiedziała im, jak wygląda życie w zakonie i jak rozwijało się jej powołanie. Potem zadawali wiele wnikliwych pytań.

- Pielgrzymka jest spotkaniem z Jezusem – mówi Dino. - Chcąc odpowiedzieć na nasze powołanie powinniśmy wiedzieć to, o czym mówiła nam s. Agnes: Czego chce ode mnie Chrystus? Co mogę dla niego uczynić? Na te pytania mamy sobie odpowiedzieć. Żywe świadectwo s. Agnes jest dziś dla nas darem, który umacnia nas, ośmiela, budzi, daje nam pragnienie, aby udając się do Krakowa zapytać Pana czego On ode mnie oczekuje. Uzyskanie odpowiedzi na to pytanie stwarza nam okazję, aby przebudzić nasze powołanie. Świat mówi każdemu, że nie ma powołania, co nie jest prawdą. A nasz Ojciec Bóg wciąż wzywa ludzi do życia kontemplacyjnego i do życia aktywnego.

Klaryski kapucynki przygotowały dla gości posiłek, a ci z kolei odwdzięczyli się piękną muzyką i radosnym śpiewem. Wśród wykonanych utworów znalazła się zaśpiewana po polsku pieśń "Zmartwychwstał Pan".

- Doświadczamy Bożej Miłości także dziś, tu, w tym mieście, w tym klasztorze. To, że siostry przygotowały dla nas ten lunch, to jeszcze jeden znak miłości na naszej drodze do Krakowa – zauważa Dino, pochodzący z Włoch świecki misjonarz.

- Jestem mężem Roberty, mamy ośmioro dzieci – opowiada Dino. - Siedem lat temu jako rodzina misyjna zostaliśmy w imieniu Kościoła Katolickiego wysłani do Afryki Południowej przez papieża Benedykta XVI razem z zespołem misyjnym, aby wspomagać ewangelizację. Bardzo się cieszymy, że tu jesteśmy; wielu młodych ciężko pracowało, aby tu przyjechać. Dlaczego tu jesteśmy? Naszym pragnieniem jest osobiste spotkanie z samym Jezusem Chrystusem. To jest zaproszenie od papieża Franciszka, którym powiedział: "Będę czekał na was w Krakowie, gdzie możecie spotkać się, ale nie ze mną tylko z Jezusem Chrystusem. Możecie naprawdę doświadczyć daru Boga, który jest miłosierny, przebacza i zapomina o naszych grzechach". Teraz jesteśmy tu śpiewając i pokazując światu naszą dumę bycia katolikami. Możemy też wymienić się doświadczeniami obecności Jezusa w naszym życiu z innymi ludźmi, którzy przyjeżdżają. Oto powód, dlaczego tu jesteśmy. Przez trzy dni byliśmy w Warszawie, ale nie spaliśmy tam w grand hotelu. Byliśmy goszczeni i rozpieszczani przez polskie rodziny, które karmiły nas miłością. Odkryliśmy polską gościnność. Goszcząc nas pokazali miłość Boga każdemu z nas, nie patrząc na narodowość, język, kolor skóry. Jest jeden język, jeden duch, nie ma żadnych barier. To piękne, że spacerując ulicami, śpiewając, tańcząc i radując się spotykaliśmy mnóstwo ludzi z całego świata mówiących po chińsku, hiszpańsku, hindusku. Widzieliśmy, że wszystkie bariery językowe zniknęły, ponieważ obecny był Duch Święty, który dał nam możliwość komunikowania się ze sobą i rzeczywistego bycia jednym ciałem.

- Nasza grupa to jeszcze jeden dar Ducha Świętego. Jesteśmy czymś wyjątkowym, jeśli chodzi o Afrykę Południową. Polska cierpiała prześladowania w czasach komunizmu, a nasz kraj w czasach apartheidu, który był szatańskim projektem dzielącym ludzi. To piękne, że w naszej grupie są razem kolorowi, czarni i biali. To jest prawdziwy dar. I to jest właśnie odpowiedź Boga na ten szatański plan, którym był apartheid. Dla nas ta wspólnota, którą stworzył Bóg podczas tej pielgrzymki jest wielkim cudem i zachętą do podjęcia pracy w winnicy Pana. Ta młodzież to nowe pokolenie, które patrzy przed siebie, a ta pielgrzymka daje im nadzieję na przyszłość. Kiedy wrócą przekażą, co tu zobaczyli i czego wspólnie doświadczyli będąc z różnymi ludźmi, o różnych przyzwyczajeniach, wywodzącymi się z różnych kultur.

- Przyjechałam, aby rozeznać, co jest moim powołaniem – zwierza się czarnoskóra Beverly z Kapsztadu. – W Kościele mamy różne powołania. Moim pragnieniem jest wyjść za mąż i założyć rodzinę, mieć dzieci, ale być może Pan Bóg ma dla mnie coś innego.

- Po raz trzeci uczestniczę w Światowych Dniach Młodzieży. Za każdym razem zadaję sobie wcześniej pytanie: Dlaczego tam jadę? – opowiada kleryk Xavier. Wyjaśnia, że było to związane z jego powołaniem kapłańskim. Po Światowych Dniach Młodzieży w Brazylii i ukończeniu szkoły średniej wstąpił do seminarium duchownego. – Myślałem, że skoro jestem w takim miejscu, codziennie uczestniczę we Mszy św., to już wszystko ok, że to wystarczy – dzieli się Xavier. - Ale zdałem sobie sprawę, że jednak jeszcze wiele mi brakuje, że potrzebuję czegoś więcej, aby zostać świętym. To właśnie dlatego tu jestem. Chciałbym poprosić Pana o łaskę miłości i aby wybaczył mi moje grzechy. W mojej przeszłości i w przeszłości mojej rodziny było wiele grzechów. Ta pielgrzymka to prawdziwe doświadczanie Bożego Miłosierdzia. Czuję, że Pan mówi mi: "Jesteś grzeszny, ale Ja ciągle cię kocham". Pytałem go: "Jak możesz mnie kochać?" a on odpowiadał po prostu: "Kocham cię". Ta pielgrzymka jest znakiem mojej wdzięczności Panu, za to co mi daje. Jestem pełen podziwu wobec tego, co powiedziała nam s. Agnes – mówi kleryk.

- Naprawdę wspaniała grupa, wspaniali ludzie, żyjący wiarą, ludzie wielkiej wiary – uważa s. Donata Koska. - Ci, którzy spotkali się z nami, mówili, że ich życie jest dla Jezusa i ewangelizacji. Małżeństwo z Kostaryki, pani Jolanta z mężem, mówili, że on był fizykiem, ona też pracowała jako naukowiec. Zostawili pracę i wyruszyli na misję ewangelizacyjną do RPA, aby gotować, sprzątać, wykonywać inne potrzebne dla wspólnoty prace. Ze wzruszeniem słuchałyśmy słów seminarzystów, Józefa i Kristofa z RPA. Oni mają seminarium, takie w drodze. Co dwa lata idą studiować tam, gdzie ich biskupi poślą, potem służą jako kapłani dla wspólnoty i dla ewangelizacji. Młode małżeństwo z Kapsztadu, Afrykańczycy, pytali nas, jak dzisiejszą młodzież zachwycić życiem zakonnym, bo są katechistami. Powiedziałyśmy im, że świadectwem życia wiarą, po prostu normalnością i ludzką przystępnością ze strony zakonnic. Sztuczność jest nieskuteczna. Ci ludzie są według mnie świętymi - zostawić wszystko i pójść za Jezusem tak radykalnie i prawdziwie! Podobno nie mają tam w Kapsztadzie dobrego miejsca zamieszkania.

Na pożegnanie pielgrzymi podarowali mniszkom na pamiątkę swój narodowy instrument, wuwuzelę, na której, po krótkiej próbie, kilka sióstr potrafiło już zagrać. Wszyscy goście zostali obdarowani różańcami.