Trzeba wspólnie układać ten bukiet

Gość Płocki 19/2016

publikacja 05.05.2016 00:00

Andrzej Mejer, zaangażowany w inicjatywy promujące rodzinę w Płocku, o konsekwencjach „pogrywania” z Panem Bogiem i małżeństwie
na dobre i na złe.

Lena i Andrzej Mejerowie byli inicjatorami płockiej pielgrzymki do relikwii św. Joanny Beretty-Milli w Imielnicy. Lena i Andrzej Mejerowie byli inicjatorami płockiej pielgrzymki do relikwii św. Joanny Beretty-Milli w Imielnicy.
Archiwum Leny i Andrzeja Mejerów

Agnieszka Małecka: Podczas odbywających się niedawno w płockiej katedrze rekolekcji dla osób chorych onkologicznie i ich rodzin mówił pan świadectwo o byciu przy chorej żonie. Spokojne, udane życie małżeńskie i rodzinne zostaje wystawione na próbę...


Andrzej Mejer: Tak, wtedy skończyła się nasza sielanka. Moja żona Lena stała się pacjentką onkologiczną po raz pierwszy 18 lat temu. Dwa lata temu, po długiej przerwie, doszło do nawrotu choroby. Pierwsza myśl była taka, że coś trzeba zrobić. Co? Modlić się. Wtedy jeszcze paliłem papierosy, nie jak smok, ale była to po prostu drobna przyjemność. Obiecałem Panu Bogu, że przestaję palić, ale nie na zasadzie: „Ja ci daję pieniądze, a tym mi daj towar”. Ostatnio usłyszałem odpowiedź na pytanie, do którego momentu możemy się modlić. Brzmi ona – do skutku.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.