Inna obecność Tomka

Agnieszka Małecka

publikacja 27.03.2016 09:00

Śmierć? To tylko przejście. - On nigdy nie mówił nam, że umiera, tylko odchodzi - wspomina mama Tomka Ziółkowskiego.

Iwona i Jerzy Ziółkowscy, rodzice Tomasza, który zmarł na chłoniaka Iwona i Jerzy Ziółkowscy, rodzice Tomasza, który zmarł na chłoniaka
Agnieszka Małecka /Foto Gość

Tomek miał na górze pokój w rodzinnym domu. - W porze obiadu czasami wyglądam, czy on nagle nie zejdzie po tych schodach. Wtedy odczuwam pustkę. Wiemy jednak, że odszedł do Domu Ojca, i jest mu tam dobrze. Czuwa nad nami i przygotowuje tam miejsce - mówi przekonaniem Iwona Ziółkowska, mama.

Pozamykane sprawy

Był pierwszym synem; takim wyproszonym darem. - W kilka miesięcy po ślubie pojechałam z mężem do Lichenia i tam modliliśmy się o dziecko. Obeszłam w tej intencji sanktuarium. Wkrótce urodził się Tomek. Tym darem cieszyliśmy się 24 lata - mówi pani Iwona. Potem przyszedł na świat Piotr. Zawsze spędzali we czwórkę dużo czasu. Jeździli razem na wakacje; Tomek na przykład miał swoje ulubione miejsca - Jastarnię i Zakopane. Nawet niektórzy znajomi rodziny się dziwili: „jak to, jeszcze jedziecie razem z synami?” Wspólnie chodzili do kina i na mecze, bo chłopcy od lat kibicowali piłkarzom ręcznym. Tomek pasjonował się też historią, wiedzą o społeczeństwie i muzyką. Przez 10 lat śpiewał w Chórze Pueri Cantores Plocenses i chodził w Płocku do szkoły muzycznej, gdzie uczył się gry na trąbce i ćwiczył wokal. Chodził do Szkoły Podstawowej nr 5 w Płocku-Radziwiu, gdzie pracuje jego mama, nauczycielka; potem do Gimnazjum nr 3 i do Małachowianki. Po maturze rozpoczął studia ekonomiczne w Toruniu.

Tyle rozmaitych pasji i zainteresowań; jak je godził? - Wszystko było zorganizowane, zawsze wystarczyło mu czasu i na szkołę, i na sport, i na inne zainteresowania - przyznają mama Iwona i tata Jerzy.

Cztery lata temu Tomek, który podobnie jak i jego młodszy brat Piotr był studentem na toruńskim UMK, zaczął niepokojąco chudnąć. W Wielki Piątek, 6 kwietnia 2012 dotarła do nich pierwsza informacja o złym stanie zdrowia syna, a ostateczna diagnoza, która padła na podstawie dalszych specjalistycznych badań była straszna.

Nowotwór. Chłoniak Hodgkina. Rozpoczął się czas intensywnej, trudnej terapii. Zastosowano po kolei 11 rodzajów chemii; ostatnią deską ratunku miała być szansa na eksperymentalne leczenie. Tomek bardzo chciał żyć, ale powoli przygotowywał się do odejścia. Sam zamykał swoje sprawy. Bardzo dojrzale i metodycznie. O niektórych rzeczach rodzice przekonali się później.

- Po pogrzebie pojechaliśmy na siłownię, z której korzystał już w czasie choroby, żeby sobie podreptać, bo w ten sposób zaliczał wf na uczelni. Podałam nazwisko i powiedziałam, że chcemy anulować karnet, a pani poinformowała nas, że to już anulowane.

Tomek zrobił to sam dzień przed śmiercią, żeby nam nie sprawiać trudności. W sobotę dał mi numer swojego konta i piny do karty w telefonie, i karty bankomatowej. W niedzielę powiedział do brata - wiesz co, ubrania moje raczej nie będą na ciebie dobre, ale może T-shirty będą pasować.

Bratu ciotecznemu podał kilka tytułów jego książek, które mógł wziąć. Porozdzielał wszystko. Zostawił trochę pieniędzy, z których kupiliśmy prezenty pod choinkę. I tak, w Boże Narodzenie były jeszcze prezenty od Tomka… - wspomina pani Iwona.

Spokojne przejście

Już na początku choroby mama Tomka zawierzyła go Miłosierdziu Bożemu. Co to znaczy? - Po prostu zaufałam. Wiedziałam, że Pan Jezus będzie z Tomkiem i będzie go prowadził. Miałam jednak świadomość, że on może odejść. Modliliśmy się przede wszystkim o zdrowie i potrzebne łaski. O cud prosiliśmy już pod koniec jego choroby - mówi.

Modliły się zresztą dziesiątki, czy setki osób: rodzina, znajomi księża, przyjaciele rodziny. Zamawiane były Msze św. Serce matki wyczuwało jednak intuicyjnie, że syn tej choroby nie pokona. Zachować przy nim spokój, mimo wszystko - to było bardzo trudne. - Do oczu cisnęły się łzy, ale nie płakałam, nie było mi wolno. On musiał widzieć mamę silną, mocną, spokojną, uśmiechniętą… - przyznaje pani Iwona.

Skąd brała ten spokój w sytuacji, gdy nadzieja powoli znika? Sięga pamięcią do siedmiu pierwszych lat życia, spędzonych u babci. Ta prowadziła wnuczkę do kościoła i zabierała na pielgrzymki do Skępego; w Wielką Sobotę szły pieszo na całonocne czuwanie do kościoła, oddalonego o 3 km. Ten czas zbudował w niej dobry fundament. Ale to pewnie by nie wystarczyło.

- To co się działo na koniec z Tomkiem z nami, to łaska. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, bo po ludzku trudno zrozumieć naszą postawę. Ktoś może powie: jacy dziwaczni ludzie, tacy spokojni…Po pogrzebie moja koleżanka, powiedziała mi: „wiesz, jak ja się bałam jechać na ten pogrzeb? Bałam się, że to będzie jeden lament, szloch, a tam była cisza, spokój, zaduma” - opowiada pani Iwona.

Spokojne było samo odejście Tomka, 3 listopada 2015 r. Stało się to w domu, wieczorem. Nie mógł już wchodzić na górę, do swojego pokoju, więc przebywał w sypiali rodziców. - Zasłałam kanapę. Pytam: gdzie kładziemy poduszki? Tomek mówi - „tak jak wy zwykle śpicie. Tylko co zrobimy z koncentratorem tlenu?” Odpowiadam: „Damy radę, powiesimy go na karniszu”. Usiadłam obok niego na kanapie. Mąż obok nas, na stołku. Tomek oglądał „Piekielną kuchnię”, bo był też pasjonatem gotowania. Podłożyłam mu pod ręce poduszki. W pewnym momencie oparł głowę na moim ramieniu, potem tę głowę spuścił. Spojrzałam. Oddychał, bo tlen był w rurce koncentratora. Powiedziałam do męża: „jak on spokojnie oddycha” - wspomina. Tomek odchodził tak, jak chciał, przytulony do matki.

Wielkie marzenia

Jak zatrzymać, zapamiętać wspomnienie obecności dziecka? - Mamy zdjęcia Tomka i filmy; niedawno odkryliśmy nagranie z koncertu chóru, z panią Anią Bramską. Dużo wspominamy i rozmawiamy o Tomku w rodzinie, w szkole, gdzie pracuję i w której uczył się syn. Trwa pamięć, poprzez to, że wspominamy. Czujemy, że on jest z nami cały czas. To wiara nam mówi, że ciało odchodzi, a dusza cały czas żyje.

Rodzina stara się żyć normalnie, tak jak on by tego chciał. Chodzą na mecze piłki ręcznej, nie rezygnują z kina. Gdy w ostatnim czasie telewizja nadawała kolejne części „Gwiezdnych wojen”, oglądali wszystkie, właśnie dlatego, że Tomek był fanem tej serii filmowej i bardzo chciał zobaczyć najnowszą część kosmicznej sagi.

- Wiele rzeczy robimy dla niego. Gdy w jego pokoju coś zabałaganię, mówię - „oj synek, zrobiłam ci bałagan, muszę posprzątać”, bo Tomek bardzo lubił porządek. Gdy po pogrzebie, odkładałam poprane pidżamy, bluzki, mówiłam do niego: Tomek, czy ja równo ułożę, tak jak masz na półce?

Z perspektywy jego odejścia odkrywają duchowość syna. - Wiedziałam, że chodzi do kościoła, że jest zaangażowany w służbę liturgiczną, znał wielu księży, ale nie sądziłam, że to będzie aż tak spokojne. Nie skarżył się nam, nie płakał. Nie mówił nam, że umiera, tylko że odchodzi…

Gdy był z nimi, starali się do końca spełniać jego marzenia; kupili mu samochód, by mimo choroby był bardziej niezależny i mobilny. Zostało jeszcze jedno, wielkie marzenie Tomka, które rodzice chcą spełnić. Syn chciał, by był w jego rodzinnej parafii św. Benedykta różowy ornat. Mówił, że nawet jeśli jest rzadko używany, to ważne, by był.

Jakie będą dla nich te święta bez Tomka? On nie chciałby, żeby płakali, więc mimo wszystko będą radosne, mówi pani Iwona. Na pewno będą, tak jak co dzień, na grobie syna, na cmentarzu, który zawsze był tak blisko ich domu. W Boże Narodzenie mama i ciocia zaniosły Tomkowi figurkę Dzieciątka Jezus. - Wierzę, że tam gdzie jest, jest mu dobrze, że nie cierpi i Ktoś się nim opiekuje, nie gorzej niż my… Odszedł i przygotowuje miejsce, czuwa nad nami. Ma ta znajomych, swoich ulubionych świętych… Ma księdza Piotra Błońskiego…Wrócił do domu Ojca.