Smoleńsk niezapomniany

Agnieszka Kocznur, wp

publikacja 10.04.2015 00:06

Senator Janina Fetlińska i ks. Bronisław Gostomski byli wśród ofiar katastrofy z 10 kwietnia. "Nie umiera ten, kto żyje w pamięci innych”. W ich przypadku to nie tylko piękny slogan; oni zostawili po sobie żywe pomniki.

Kwiaty i płonące znicze wokół portretu pary prezydenckiej Lecha i Marii Kaczyńskich, pozostawione przy płockiej katedrze w dniu katastrofy smoleńskiej Kwiaty i płonące znicze wokół portretu pary prezydenckiej Lecha i Marii Kaczyńskich, pozostawione przy płockiej katedrze w dniu katastrofy smoleńskiej
Agnieszka Małecka /Foto Gość

"Znaliśmy się od Twojego przyjazdu do Anglii. Przez te kolejne lata, gdziekolwiek byłeś - na Ealingu, w Peterborough, w Bradford czy znów w Londynie - zawsze byłeś przyjacielem. Chowałeś mojego ojca, ślubu nam udzieliłeś, wiele specjalnych momentów utkwiło w pamięci. Znałeś i rozumiałeś emigrację. Twoje poczucie humoru, Twój uśmiech pogodny, Twoje dobre słowo, zostaną i będą wzorem dla nas wszystkich. Pokój z Tobą" – napisał Andrzej Rumun na stronie internetowej parafii, w której ksiądz Gostomski był proboszczem.

"Z głębokim żalem i smutkiem żegnam Cię, Janeczko, wyrażam ogrom uznania dla Twojej dobroci, prawości i zaangażowania w sprawy ludzkie ze szczególnym uwzględnieniem problemów środowiska pielęgniarskiego. Dorobek Twój jest trwałym śladem Twojego życia. Łączę wyrazy szczerego współczucia Rodzinie i bliskim". W ten sposób żegna Janinę Fetlińską pani Krystyna.

Takich wyrazów współczucia i pamięci z powodu ich śmierci zapisano wiele w księgach kondolencyjnych. Pamiętamy o wszystkich ofiarach, ale los tych dwojga szczególnie związany był z naszą diecezją.

I znalazło się miejsce...

– Poznaliśmy się w seminarium duchownym, a potem spotkaliśmy się na studiach w Lublinie, gdzie ja studiowałem historię sztuki a on historię. Bardzo lubił podróże, był aktywną osobą, łączyła nas też wspólna pasja do historii – wspomina przyjaciel ks. Gostomskiego, ks. Bronisław Gwiazda.

Ks. Gostomski w 1979 r. na stałe wyjechał do Wielkiej Brytanii. Najpierw pracował w polskiej parafii na Ealingu, potem był proboszczem w Peterborough, w Bradford, a od 2003 r. został proboszczem w parafii św. Andrzeja Boboli w Londynie.

Do Smoleńska poleciał jako kapelan towarzyszący prezydentowi Ryszardowi Kaczorowskiemu. – Podczas którejś kolacji ostatni prezydent RP na uchodźstwie zapytał Bronka, czy by z nim pojechał do Katynia. Kiedy obydwaj przylecieli w czwartek do Warszawy, okazało się, że dla ks. Gostomskiego nie ma miejsca w samolocie. Wtedy prezydent Kaczorowski stanowczo powiedział: "albo lecimy obaj, albo nie lecę wcale”. No, i znalazło się miejsce... – mówi ks. Gwiazda – na spotkanie z Panem.

Z ks. Gostomskim jego wieloletni przyjaciel widział się dwa dni przed katastrofą. – Ostatni raz widziałem go w czwartek, jak wyjeżdżał. W piątek dostałem od niego ostatniego SMS-a. Napisał, że był na bardzo miłej kolacji z rodziną, z bratankami, na Starówce w Warszawie, i że spotkanie było wspaniałe – wspomina ks. Gwiazda.

Kawa lub herbata?

– Ksiądz Bronek był wspaniałym, ciepłym i serdecznym księdzem. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu zwróciłam się do niego o pomoc w zorganizowaniu zbiórki pieniędzy dla ciężko chorej dziewczynki, córki znajomych. Jego serce i otwartość przekroczyły moje oczekiwania. Był chyba jedynym księdzem, do którego nie wahałabym się pójść w każdej sytuacji i z każdym tematem. Została tęsknota, żal, ale i dobre, ciepłe wspomnienie. Za wszystko bardzo serdecznie dziękuję – wspomina na forum strony parafialnej Magdalena Włodarczyk-Sroka.

Jego plebania była zawsze otwarta. Zapraszał wszystkich interesantów i częstował kawą lub herbatą. Jak przekonuje ks. Gwiazda, kapłan zostawił po sobie przede wszystkim duchowy dorobek. Wspólnoty parafialne to są jego żywe pomniki. Zawsze był otwarty na ludzi, przyciągał ich i jednoczył. Miał bardzo dobry kontakt ze wszystkimi, także z osobami innych wyznań. Pozostawił po sobie dwie pięknie odnowione świątynie. Pomagał siostrom zakonnym, które przyjeżdżały na kurs języka, wspomagał materialnie Muzeum Diecezjalne w Płocku, fundował stypendia dla biednych studentów z Kenii. Pomagał też w sprawach czysto ludzkich, np. załatwił komuś starszemu i samotnemu pobyt w domu pomocy społecznej. Kiedyś do Polski przywoził parafiankę, która na noszach została wniesiona do samolotu. Przyleciał z nią, bo chciała w Polsce umrzeć. We wszystko się angażował.

Nina i medalik

Do Katynia Janina Fetlińska pojechała, bo bardzo chciała tam jechać. To było jej marzenie życia. – Ostatni raz widziałam się z nią w Płocku, w Wielki Poniedziałek, na dwa tygodnie przed katastrofą – wspomina s. Aneta, pasjonistka, jej wieloletnia przyjaciółka. – Nineczka bardzo się cieszyła, że pojedzie do Katynia. Szczyciła się tym, że będzie lecieć z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Początkowo miała pojechać pociągiem, ale znalazło się dla niej miejsce na pokładzie – wyjaśnia.

Jak przekonuje s. Aneta, Janina Fetlińska nigdy nie wstydziła się krzyża, nosiła na szyi medalik, który zawsze starała się wyeksponować, chciała, aby był widoczny. – Ninka wszędzie się dobrze czuła. Gdy była w Warszawie i mieszkała w hotelu poselskim, codziennie uczestniczyła w porannej Mszy św. Mówiła, że dzięki wierze czerpie siły i pokonuje trudności. Powtarzała:

"Nic na siłę, tę sprawę trzeba zostawić Panu Bogu, trzeba ją omodlić". A modliła się często, także za swoich kolegów parlamentarzystów, a jeszcze bardziej za tych, którzy jej czasem dokuczali – wspomina s. Aneta.

Szkoła, okno, pomnik...

To z inicjatywy senator Janiny Felińskiej, w jej rodzinnym Ciechanowie powstał Krzyż Katyński. Ta społeczniczka, z wykształcenia pielęgniarka, pomagała zwykłym ludziom, załatwiała dla nich wiele spraw, od pomocy medycznej po duchowe wsparcie. Jako senator miała długą kolejkę interesantów, dlatego z biura wychodziła późnym wieczorem. – Dla niej człowiek był najważniejszy. Brała udział w obronie nienarodzonych dzieci, pracując społecznie w poradnictwie rodzinnym, przy parafii farnej w Ciechanowie. Uratowała dzięki temu wiele istnień – mówi s. Aneta.

Organizowała liczne konferencje rodzinne dla lekarzy, katechetów w wielu miastach diecezji. Pani senator razem z bp. Piotrem Liberą podjęła dzieło utworzenia okna życia w Płocku, które znajduje się na Starym Rynku. Podkreśla, że zawsze była skromna. "Choć nie jestem osobą medialną, staram się dobrze robić to, co robię" – powtarzała. Miała szacunek dla każdego człowieka, czy to był dyrektor, czy woźna, dla niej nie było różnicy. – Sama nieraz widziałam, jak w hotelu poselskim zagadywała sprzątaczki, pytała o zdrowie, samopoczucie. Zawsze z uśmiechem na twarzy. Zabiegała o to, by pielęgniarki podnosiły swoje kwalifikacje zawodowe, żeby nie były na gorszej pozycji. To dzięki niej powstał Wydział Ochrony Zdrowia, kierunek pielęgniarstwo w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Ciechanowie.

Czytaj także: