Pomóż misjom

Agnieszka Kocznur

publikacja 21.10.2012 08:15

Pracujący na krańcach świata misjonarze potrzebują naszego wsparcia i modlitwy.

s. Teodora Grudzińska od 26 lat pracuje na misjach w Kamerunie s. Teodora Grudzińska od 26 lat pracuje na misjach w Kamerunie
Agnieszka Kocznur/GN

Dziś Światowy Dzień Misyjny, który obchodzony jest co roku w przedostatnią niedzielę października. Tego dnia katolicy na całym świecie otaczają modlitwą i wspomagają materialnie misyjne dzieło Kościoła. Ofiary składane na tacę w Niedzielę Misyjną we wszystkich parafiach świata tworzą Fundusz Solidarności Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary.

Z diecezji płockiej na misjach pracuje 11 księży misjonarzy. Wśród naszych sióstr misjonarek na misjach przebywa s. Teodora Grudzińska ze Zgromadzenie Sióstr Pasjonistek, która na kilka tygodni przyjechała do Płocka z Kamerunu, w którym pracuje od 26 lat. W najnowszym numerze Gościa Płockiego przeczytać można wywiad z misjonarką. Poniżej jego fragment:

Skoro Kameruńczycy na co dzień wciąż żyją wśród wierzeń pogańskich, jak siostra im mówi o Bogu? Czy jest sens podejmowania misji?

Odpowiem przykładem. Kilka lat temu poznałam trzynastoletniego chłopca – Wiliego, który miał marskość wątroby. Choć choroba była zaawansowana, robiliśmy wszystko, żeby mu pomóc. Gdy tak leżał w naszej przychodni, długo wpatrywał się na wiszący na ścianie krzyż, aż zapytał: „Kto to jest?”. Odpowiedziałam: „to jest twój i mój Przyjaciel, największy Przyjaciel”. I tak z każdym dniem, dopytywał się coraz więcej, aż zaczął razem z nami się modlić. Za zgodą rodziców przyjął chrzest i Pierwszą Komunię Święta. Po dwóch tygodniach, jego rodzice przynieśli go do mnie na plecach. Pochyliłam się nad nim i stwierdziłam, że jego stan jest bardzo ciężki. Wtedy spojrzał się na mnie i powiedział: „Są rzeczy ważniejsze niż zdrowie. Znam tradycję mojego plemienia i wiem, że rodzice, po mojej śmierci zaniosą mnie do czarownika. On przetnie moje serce i będzie szukał winowajcy, a ja niedawno przyjąłem Chrystusa do serca. Nie chcę żeby ruszali mojego Jezusa i żeby ktoś przez mnie został ukarany”. Jak usłyszałam te słowa z ust małego chłopca, przysiadłam. Willi miał w sobie wielką mądrość i odwagę. Wiedział, że umrze i chciał złamać tradycję. Poznał i pokochał Chrystusa w chorobie i cierpieniu. Umierał, ale nie myślał o sobie. Bał się, że po jego śmierci, ktoś będzie uznany za winnego. Wkrótce zmarł, ale rodzice uszanowali jego wolę. Mały chłopiec a miał w sobie wielką wiarę i miłość. To był mocny znak wiary.