Przebaczaj i pomagaj

ks. Włodzimierz Piętka

|

Gość Płocki 26/2012

publikacja 28.06.2012 00:00

Rozmowa „Gościa Płockiego”. Przybliżamy sylwetkę księdza, który od 40 lat jest „ambasadorem” naszej diecezji w Niemczech. Z ks. inf. Kazimierzem Piwowarskim o kapłaństwie, Kościele w potrzebie i mądrym pomaganiu rozmawia .

Ks. Włodzimierz Piętka: – Po 50 latach od święceń kapłańskich, które ze wspomnień z tamtego dnia jest najżywsze?

Ks. Kazimierz Piwowarski: – Był to niezapomniany dzień w płockiej katedrze, 17 czerwca 1962 r. Święceń udzielił nam bp Piotr Dudziec, ówczesny biskup pomocniczy. Pamiętam moment, gdy leżeliśmy na posadzce katedry w czasie Litanii do Wszystkich Świętych, a potem moją obawę, czy będę potrafił dobrze, poprawnie odprawić Mszę św., a była to przecież liturgia sprawowana jeszcze po łacinie. Niedawno oglądałem zdjęcia z moich prymicji. Kościół był wtedy szczelnie wypełniony rozmodlonymi ludźmi. Byli tam księża, z których większość już nie żyje.

Co z pierwszych lat kapłaństwa pozostało szczególnie drogie i miłe we wspomnieniach?

– Każda z parafii. Pierwszą parafią był Różan nad Narwią. Pojechałem tam autobusem z jedną walizką: wtedy to był mój cały dobytek. Parafia była duża i rozległa. Wiele czasu spędzałem na katechizowaniu w kościele i w odległych punktach katechetycznych. Dojazd do nich był możliwy tylko pojazdem konnym. Pamiętam jedną z najbardziej odległych miejscowości. Tam religia trwała cały dzień, dlatego kolejne rodziny co tydzień zapraszały księdza na obiad. I to było wielkie przeżycie i święto dla tych ludzi. Pamiętam ich przygotowania i wielką ży- czliwość, mimo panującej w tamtych czasach biedy. Ludzie byli bardzo pobożni i związani z Kościołem i z księdzem. Jeżeli powiedzieli: „My księdza lubimy, bo ksiądz jest nasz” – był to największy komplement, który sobie bardzo ceniłem. Później przez cztery lata pracowałem w płoc- kiej farze i katechizowałem młodzież z Małachowianki. Niezapomniany z tego okresu pozostanie ks. Henryk Czepczyński, mój serdeczny przyjaciel. W 1968 r. rozpocząłem studia z katechetyki w Warszawie i byłem jednocześnie wikariuszem w Kroczewie.

Studia rozpoczęte w Warszawie były jednak kontynuowane w Niemczech?

– W Warszawie studia ukończyłem doktoratem. Po nim, na początku lat 70., wyjechałem do Monachium. Studiowałem w Instytucie Katechetyczno-Homiletycznym. Zapisałem się też na uniwersytet i do wyższej szkoły teologicznej jezuitów. W tych środowiskach poznałem najbardziej wybitnych teologów. Niezapomniane były seminaria z Karlem Rahnerem.

Czy wśród nich był teolog kard. Ratzinger?

– Spotkałem go w 1978 r. Był wtedy arcybiskupem w Monachium i świeżo upieczonym kardynałem. Pomagałem w parafii, w której proboszczem był jego serdeczny przyjaciel. Kardynał odwiedzał swojego kolegę. Często spotykaliśmy się przy stole, przy wspólnym obiedzie. Zapamiętałem go jako człowieka bardzo dyskretnego i delikatnego. Ale był też wątek płocki tych znajomości. Kiedyś przyjechał do Monachium bp Bogdan Sikorski i chciał się spotkać z kardynałem. Była bardzo miła kolacja, a na jej zakończenie kard. Ratzinger przekazał naszemu biskupowi czek. Zaznaczył przy tym, że nie przekazuje mu pieniędzy diecezjalnych, ale swoje, osobiste, które otrzymał z publikacji książek, z tą intencją, aby zostały przeznaczone na pomoc dla diecezji płockiej. Później kardynał gościł jeszcze innych biskupów, a jego gest był zawsze tak samo hojny.

Księdza działalność w Niemczech i w Polsce jest kojarzona z organizacją „Kościół w Potrzebie”. W czym się wyraża pomoc tej katolickiej organizacji?

– Na początku pobytu w Niemczech przygotowywałem się do habilitacji i myślałem o powrocie do Polski, ale biskup kazał mi jeszcze czekać. Aż przyszedł rok 1982. Właśnie poszukiwano księdza z Polski, który mógłby się zająć wydziałem polskim tej organizacji. Wtedy bp Sikorski zaproponował mnie na to miejsce. Ale sama historia „Kirche in Not” jest bardzo pouczająca. W 1947 r. stworzył ją holenderski zakonnik Werenfried van Straaten. Dotyczyła ona głównie pomocy Niemcom powracającym, czy też przesiedlanym ze Wschodu na tereny niemieckie. Działalność organizacji rozpoczęła się w Holandii i Belgii, później rozszerzyła się na inne kraje. Ale jej początki były heroiczne. Wyobraźmy sobie tego holenderskiego zakonnika, głoszącego kazanie o potrzebie przebaczenia i pomocy Niemcom, którzy jeszcze kilka miesięcy wcześniej okupowali Holandię czy Belgię. Często mówił te słowa w miejscowościach, gdzie na przykład niemieckie SS wymordowało większość mieszkańców. Podkreślał, że wierzący nie powinien widzieć w drugim człowieku wroga, a obowiązek miłości i pomocy potrzebującym nie zna żadnego rodzaju granic. I tam właśnie prosił o modlitwę, solidarność i pomoc. Ludzie zaczęli pomagać. Na początku było to wsparcie rzeczowe: zbierano produkty żywnościowe, zwłaszcza słoninę, oraz pieniądze i przekazywano je do Niemiec. Z czasem ta pomoc rozszerzała się na inne kraje.

W jaki sposób organizacja wspierała Kościół za żelazną kurtyną, zwłaszcza w Polsce?

– Szczególnym polem naszej troski były zakony kontemplacyjne i seminaria duchowne oraz ich materialne wsparcie. Wspieraliśmy drukarnie katolickie, których wtedy w Polsce było ponad 20, a maszyny drukarskie były bardzo kosztowne. Powstały również nowe drukarnie w Poznaniu, Wrocławiu, Katowicach, Pelplinie, Olsztynie czy loretanek w Warszawie. Uczestniczyliśmy w wielu budowach i remontach kościołów oraz budynków kościelnych. Prawie co roku powstawały nowe klasztory kontemplacyjne i seminaria. Dużą pomocą były wreszcie intencje mszalne dla księży oraz stypendia naukowe. Środki na te cele uzyskiwaliśmy z krajów Europy, Ameryki Północnej i Australii, a więc była to wielka sieć solidarności i pomocy. Przed kilkoma laty otworzyliśmy biuro naszej organizacji w Warszawie.

Dziś „Pomoc Kościołowi w Po- trzebie” przesunęła się na Wschód…

– Jesteśmy przy licznych dziełach, które dokonują się w krajach wschodniej Europy, Rosji i centralnej Azji. Jeździłem do wielu miejsc, widziałem, jak poświęcano odbudowane katedry. Byłem świadkiem, że wiara w Boga przetrwała, choć komuniści chcieli ją wyrwać. Niezapomniane były spotkania z ludźmi, którzy widząc księdza, płakali ze szczęścia. Prości ludzie, bardzo doświadczeni przez los, tak głęboko mówili o Bogu i doświadczeniu wiary. „Kirche in Not” było pomysłowe w udzielaniu pomocy. Wymyślono na przykład „kaplice na kółkach”. Najpierw w Niemczech, a potem w Rosji, na rozległych obszarach księża używali autobusów, w których wnętrze było dostosowane, aby stanowić miejsce modlitwy i kultu.

Komunizm w większości krajów upadł, ale formuła „Kirche in Not” się nie wyczerpała?

– Tu chodzi o pomoc Kościołowi, dotyczącą tych wszystkich sytuacji, w których chrześcijanie są w potrzebie, cierpią, a Kościół jest zagrożony i prześladowany. Najpierw chcemy dotrzeć do świadomości ludzi, pokazać problem, że Kościół w wielu miejscach świata jest w bardzo trudnej sytuacji. Może czasami słyszymy o tym w mediach, ale każdego dnia giną wyznawcy Chrystusa za to, że są chrześcijanami. Mówimy więc najpierw o potrzebie modlitwy za cierpiących i prześladowanych, apelujemy o solidarność duchową i świadomość problemu. Później jeśli jesteśmy w stanie, pomagamy również finansowo. Nie angażujemy się w żadną politykę. Pokazujemy problem, chcemy budzić świadomość moralną i chęć pomocy, wreszcie prosimy o ewentualne wsparcie finansowe. Cieszy mnie, że w Polsce grupą zawodową, która najhojniej dzieli się swoim groszem z Kościołem w potrzebie, są księża. Liczy się człowiek czuły i otwarty na cierpienie drugiego człowieka.

Co Ksiądz myśli na temat dyskusji toczącej się w Polsce o potrzebie zmiany finansowania Kościoła i odpisach podatkowych na ten cel?

– W Niemczech Kościół ma inną tradycję niż w Polsce. Oczywisty jest fakt, że Kościół potrzebuje środków finansowych do swego funkcjonowania. Problem tkwi w tradycji miejsca, kraju. W Niemczech wiele osób niechodzących do kościoła podatek wyznaniowy płaci. Wiadomo, że nasza wiara nie wyczerpuje się tylko w chodzeniu katolika na Msze św. Jesteśmy społecznością, która zajmuje się duszą i ciałem. Od kilku lat jestem kapelanem w domu starców. Prowadzą go zakonnicy, bonifratrzy. Mieszka w nim 80 osób. I są to zarówno katolicy, ewangelicy, jak i osoby niewierzące. Moja kaplica jest dla każdego z nich otwarta, a ja pozostaję do ich dyspozycji. Żyjemy pod jednym niebem i jeden za drugiego jest odpowiedzialny. Człowiek w potrzebie, cierpiący, nieszczęśliwy – on jest naszym celem – i takiej osobie powinniśmy wszyscy pomagać. Nie widzę tu żadnego tematu do sporu.• Ks. inf. Kazimierz Piwowarski świętuje w tym roku złoty jubileusz kapłaństwa. Pochodzi z parafii Radomin, niedaleko Dobrzynia nad Drwęcą. Jest znany i ceniony we wszystkich polskich diecezjach za wsparcie i organizowanie pomocy duchowej oraz materialnej w trudnym okresie komunizmu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.