"Nie bój się, mała trzódko"

Ks. Kamil Kowalski z diecezji płockiej, od niedawna misjonarz na Jamajce, opowiada o pierwszych krokach duszpasterza w ojczyźnie muzyki reggae i ufnej wierze jej mieszkańców.

Agnieszka Małecka: Czy dotychczasowy pobyt na Jamajce zweryfikował w jakiś sposób Księdza wyobrażenie o tej misji?

Ks. Kamil Kowalski: Przede wszystkim cieszę się, że mogę podzielić się swoim refleksjami, chociaż to dopiero 3 miesiące odkąd zacząłem tu pracować, po opuszczeniu miejsca kwarantanny. Wyjeżdżając na Jamajkę liczyłem się z tym, że będą trudności. Katolików jest tu zaledwie 2 procent, większość to osoby wyznania protestanckiego. Jednocześnie jest tu mnóstwo i samych wyznań, i kościołów jako budynków. Jamajka słynie nawet z tego, że jest w Księdze Rekordów Guinnessa, pod względem liczby kościołów przypadających na jednego mieszkańca. W mojej wiosce jest ich około 20. Natomiast, nie ukrywam, zawsze bardzo mocno interesowałem się Jamajką, od dawna lubiłem jej muzykę. Wiedziałem, że są tu ludzie, którzy bardzo mocno wierzą w Boga, co jest widoczne nawet w piosenkach reggae i dancehall. Tu ludzie na ulicy pozdrawiają się słowami: "God is good all the time" (Bóg jest dobry cały czas).

Czy zatem łatwo, czy trudno otwierać serca Jamajczyków na Pana Boga?

Z jednej strony nie jest to trudne, bo tak jak powiedziałem, oni w Niego wierzą. Kiedy pierwszy raz pojechałem na ewangelizację w swojej wiosce i zapytałem, czy wierzą w Boga, nie sądzili, że to pytanie jest stawiane na serio. Nawet gdy ostatnio byłem na spotkaniu mieszkańców wioski 9 dni po śmierci 5-letniego chłopczyka, praktycznie każda osoba, która składała świadectwo o zmarłym, mówiła, że taka jest wola Boga, że On wie lepiej, że ten chłopiec jest w niebie. Ich wiara to zatem bardzo prosta, dziecięca ufność. Nawet gdy chodzę po wsi, zapraszają mnie: "wejdź do mojego sklepu, baru, pomódl się ze mną", albo proszą, aby pobłogosławić chorego. I to często nie są katolicy. Znacznie gorzej jest z wiedzą religijną, szczególnie na temat Kościoła Katolickiego. Podam taki przykład. Mieliśmy spotkanie bożonarodzeniowe w wiosce, w której rozpocząłem ewangelizację. Powiedziałem, że przyjadą siostry zakonne z darami dla dzieci, a także biskup mojej diecezji. Gdy przyjechały siostry franciszkanki i wyszły z samochodu, dzieci zaczęły pytać mnie - która z nich to biskup? Widać więc silny wpływ protestantyzmu. Można powiedzieć też, że bardzo dobrze znają Pismo św. Na Jamajce można je kupić nawet … w sklepie spożywczym. Ale trzeba uczyć ich znaku krzyża, modlitw, prostych rzeczy. Nie wiedzą, kim jest papież, czym jest Stolica Apostolska, Watykan. Jamajczycy wprawdzie lubią różaniec, ale traktują go jako łańcuszek, który można powiesić na szyi. Nie modlą się do Matki Bożej. W mojej wiosce łatwiej przyszło mi nauczenie ich różańca, ale trzeba było im wytłumaczyć, że modlimy się za wstawiennictwem Matki Bożej, że Ona nie jest Bogiem. Więc ta ewangelizacja z jednej strony jest piękna i bardzo łatwa, bo nie trzeba nikogo przekonywać do wiary. Z drugiej strony to trudne, i wymaga cierpliwości.

Jacy są parafianie, o których pisze Ksiądz na Twitterze tak ciepło: "mała trzódka"?

Moi parafianie są przede wszystkim odpowiedzialni za kościół. Sprzątają, przygotowują ogłoszenia, czytają je, przygotowują modlitwę wiernych, zbierają tacę, później ją liczą. Oni chcą być zaangażowani w budowanie tej wspólnoty, chcą podejmować wspólne decyzje. To rzeczywiście jest mała trzódka, u mnie katolików jest może ok. 40 osób, przychodzących regularnie do kościoła. Ale to jest kaplica wiejska, dojazdowa, i nie jest to główna siedziba parafii, która znajduje się w mieście. Tu są ludzie prości, ale odpowiedzialni. Każdy tu się zna, po Mszy św. stoimy, rozmawiamy. Bieda jest, ale oni pomagają sobie nawzajem. Są radośni, nie narzekają. Widać, że Pan Bóg naprawdę się o nich troszczy, a ludzie to dostrzegają i są wdzięczni.

Kim jest dla nich polski ksiądz misjonarz - o białej skórze i innych niż oni włosach?

Rzeczywiście, na początku każdy zwracał na mnie uwagę. Nadal rzucam się w oczy, chociaż trochę już wniknąłem w tę wspólnotę. Pierwsze tygodnie były trudne, ale teraz czuję się swobodnie, ludzie pozdrawiają mnie na ulicy, traktują jak swojego. Myślę, że dla tamtejszych niekatolików w ogóle ksiądz katolicki to pewna tajemnica. Niektórzy dziwią się, że nie mam rodziny i dzieci, pytają czasem: "gdzie twoja żona, została w twoim kraju?" Natomiast katolicy doceniają księży, że zostawiają swój kraj, że tu przyjeżdżają, że poświęcają swoje życie dla innych. A poza Polakami są tu księża katoliccy m.in. z Ugandy, Kenii, Tanzanii. Ksiądz katolicki to dla wszystkich również ktoś, kto pomaga.

Ten Misjonarz ma w dodatku takie samo nazwisko jak św. Faustyna, którą niektórzy znają…

Faktycznie, w mieście padło takie pytanie, czy jestem krewnym św. Faustyny Kowalskiej. Mieszkańcy miasta to często ludzie bogatsi, wykształceni, mający dostęp do Internetu, z większymi możliwościami, stąd ich większa świadomość i wiedza. Oczywiście, wytłumaczyłem im, że Kowalski to najbardziej popularne nazwisko w Polsce, ale i tak było mi miło, że ktoś tak skojarzył moje nazwisko. Była też okazja, aby opowiedzieć o Bożym Miłosierdziu i objawieniach w Płocku. Trzeba jednak przyznać, że kult Miłosierdzia Bożego nie jest tam rozpowszechniony. Ludzie znają jednak Koronkę do Miłosierdzia Bożego, co zawdzięczają obecnym tu wcześniej siostrom zakonnym i księdzu.

Dziś, w cieniu pandemii, wielu ludzi boi się śmierci, a Ksiądz pisze o jamajskich pogrzebach, którym towarzyszy radość. Skąd ta radość?

Tutaj pandemia jest obecna, ale może nie na tak dużą skalę. Ludzie nie boją się śmierci aż tak bardzo, szczególnie ludzie w wiosce, gdzie rzadko spotyka się kogoś w masce. Oczywiście, gdy przychodzą do kościoła, wymagam maseczki, dezynfekcji, mierzona jest temperatura. Ale na wsi ludzie żyją normalnym życiem. Pandemia mocno wpłynęła na turystykę, która zamarła. Natomiast śmierć, jak zauważyłem, jest czymś powszednim, ponieważ tutaj wiele ludzi umiera, także w młodym wieku. Jedną z przyczyn jest występująca dość powszechnie i nie leczona cukrzyca, a ta spowodowana jest często złą dietą, bo wszystko jest tu słodkie, łącznie z chlebem tostowym. Druga przyczyna wysokiego odsetka umieralności to fakt, że tu jest niebezpiecznie. W grudniu była w mojej gminie godzina policyjna, która trwała 90 godzin. Nikt nie mógł się w tym czasie ruszyć z domu. Gdy jechałem, miałem kontrolę samochodu, bo sprawdzano, czy ktoś nie przewozi broni. W ciągu jednej doby zginęło 8 osób. Słyszy się tu o strzelaninach, o sierotach, wychowanych przez sąsiadów. Śmierć jest tutaj powszechna. Ludzie jednak bardzo wierzą w Zmartwychwstanie, wierzą w niebo, i że to, się dzieje to jest wola Pana Boga. Dlatego podczas pogrzebu nie ma wiele smutku. Przeciwnie - jest radość.

A jaka jest radość Jamajczyków w Boże Narodzenie?

Ludzie przeżywają tu Boże Narodzenie bardzo podobnie, jak my. Spotykają się z rodzinami, chociaż część teraz nie może, ze względu na pandemię. Jest duża diaspora Jamajczyków w Stanach Zjednoczonych, więc spora ich część przylatuje w okresie Bożego Narodzenia, by spędzić święta z rodzina. Też jest choinka, choć sztuczna, są prezenty. Szykuje się żłóbek, śpiewa kolędy. Nie ma natomiast tradycji Wigilii, obchodzony jest tylko pierwszy dzień Świąt.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

am