Mała „wojowniczka” z Mławy walczyła z chorobą, rozmawiała ze swoim aniołem stróżem i poruszyła wiele ludzkich serc.
Pani Wioletta z synem Dominikiem pokazuje jedno z ulubionych zdjęć Igi.
Agnieszka Małecka /Foto Gość
Igusia zawsze pisała do mnie liściki i robiła laurki. Niektóre dawała mi od razu, a inne chowała w różne miejsca, na przykład w książki. Niedawno porządkowałam różne rzeczy i w starym etui od telefonu, które miałam wyrzucić, znalazłam jej liścik: „Kochana Mamusiu, Myszko, Liszko...”. Zrobiłam zdjęcie i wysłałam koleżance, a ona odpisała: „Czy ty nie uważasz, że ona się z tobą kontaktuje?” – opowiada Wioletta Rudnicka, mama Igi z Mławy. 12-letnia dziewczynka zmarła w styczniu. Chorowała na glejaka IV stopnia. Z taką formą nowotworu żyje się krótko. Iga była wyjątkiem, który budził zdziwienie samych lekarzy. Jej walka trwała trzy lata. – Nie wiem, czy to był tak straszny czas, bo my wtedy też byliśmy... szczęśliwi – zapewnia pani Wioletta.
Dostępne jest 8% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.