Przy Maryi mniej boli

Agnieszka Otłowska Agnieszka Otłowska

publikacja 10.02.2018 22:10

Ks. Cezary Siemiński, proboszcz parafii Obryte, od kilku miesięcy zmaga się z chorobą nowotworową. Mimo choroby, jego optymizm nie gaśnie.

Przy Maryi mniej boli Obryte, 31.01. Ks. Cezary Siemiński, proboszcz parafii pw. św. Jana Chrzciciela Agnieszka Otłowska /Foto Gość

Wciąż jest pogodny i często się uśmiecha. Jak mówi, ten optymizm jest darem od Pana Boga. - Akurat dał mi On taką optymistyczną naturę, aby wszystko postrzegać pozytywnie. Dostrzegam, że Pan Bóg jest obecny we wszystkim, w tym, co po ludzku dobre, ale także w tym, co po ludzku jest złe. Ta Jego obecność i bliskość skłania mnie do takiej, mimo wszystko optymistycznej, akceptacji rzeczywistości - mówi ks. Cezary.

Jak sam przyznaje, otrzymał łaskę od początku swojej choroby, która pojawiła się tak niespodziewanie. Nie załamał się. - Czułem wtedy wielką obecność Pana Boga, że On w tym jest, że dopuścił we mnie tę chorobę, że dał mi to po coś - widocznie jest mi to potrzebne. A skoro potrzebne, zacząłem dziękować Panu Bogu za ten krzyż, bo wierzę, że tu chodzi o to, aby mnie uratować i duchowo oczyścić. Gdy przez pół roku byłem w szpitalu, każdego dnia dziękowałem za wszystkie łaski, które Bóg daje mi w chorobie - wspomina. Dziękował, wiedząc, że są ludzie, którzy cierpią jeszcze bardziej niż on sam. Wtedy bardzo mocno wierzył w słowa Pana Jezusa: "Beze Mnie nic uczynić nie możecie" i ufał, że On działa przez lekarzy.

Jak wspomina, towarzyszyły mu również chwile zwątpienia, ale wtedy najbardziej zawierzał się Maryi, mówiąc: "Matko Boża, zabierz te lęki, ten strach ode mnie, bo ja nie chcę się z tym męczyć. Jezu, Ty zabrałeś moje cierpienie na krzyż i Tobie je oddaję. Niech to przez Ciebie będzie odkupione". Wtedy duch rezygnacji odchodził w zapomnienie. Dotyczyło to nie tylko choroby, ale także innych problemów, które nas w życiu spotykają. Pół roku spędzone w szpitalu ze śmiertelną chorobą i wielką niepewnością, co będzie dalej bardzo go zmieniło.

- Patrzenie na cierpienie, śmierć i ból mówi mi o mojej bezradności. W takich sytuacjach pocieszanie drażni. Tak to odczuwałem - gdy ktoś do mnie dzwonił i próbował pocieszać, to mnie to wtedy drażniło. Najgorsze były słowa: "Będzie dobrze". Dla mnie to takie pustosłowie, nic mi to nie dawało. Cierpienie każdy musi przeżywać indywidualnie. O cierpieniu lepiej za dużo nie mówić. Nie wolno "tanio" pocieszać, prześcigać się w dawaniu dobrych rad, bo to niewiele daje - radzi ks. Siemiński. Chory często nie potrzebuje zbędnego pocieszenia czy pustych słów. - Najlepiej towarzyszyć w chorobie, ze spokojem, w ciszy i modlić się. Myślę, że osoba zdrowa przy łóżku osoby chorej powinna doświadczyć pewnej słabości i bezradności, aby otworzyć się na to, co czuje osoba chora. Inaczej jej nie zrozumie. Nie wolno bać się rozmowy z chorymi. Trzeba do nich mówić i umieć milczeć. Warto wtedy poddać się łasce Pana Boga, aby On nas w takiej rozmowie prowadził - wyjaśnia ks. Cezary.

Kiedy w szpitalu miał okropny ból, z którym nie potrafił sobie poradzić, a kroplówki ze środkami znieczulającymi nie przynosiły ulgi, wtedy bardzo chciał przytulić się do Jezusa albo Matki Bożej, i tak trwać. Nic więcej. Bez żadnych innych gestów modlitewnych. - Moja modlitwa była właśnie takim wtuleniem się i niczym więcej. Był to jedyny sposób na przetrwanie tego wszystkiego. Czułem, że w każdej chwili mogę umrzeć. Dochodziły do mnie wiadomości, że moja sytuacja była trudna, a lekarze wątpili, czy w ogóle z tego wyjdę. Jednak dzięki łasce Bożej to wszystko jakoś się poukładało - twierdzi.

Co więc pomagało mu w przeżywaniu cierpienia? Bez wątpienia zaufanie do Matki Bożej. - Ona w sposób najdoskonalszy przeszła przez życie, pełniąc wolę Bożą. A teraz chce być blisko nas. Tylko od nas zależy, czy korzystamy z tej pomocy. Ja wierzę, że Matka Boża jednoczy się ze mną i bierze na siebie moje problemy i cierpienia. Nie idę przez życie sam, ale podążam z Nią. Ten Maryjny punkt oparcia jest dla mnie potężną ulgą. Szczególnie odczuwałem to wtulenie się w ramiona Matki Bożej w chwilach, gdy nie działały kroplówki. To było jedyne, co mnie wtedy uspokajało i wyciszało. Wtedy szczególnie czułem, jak ból mija - mówi.


Więcej w najnowszym wydaniu "Gościa Płockiego".