Krok do przodu

am

publikacja 15.06.2016 17:04

W najbliższy weekend odbędą się pierwsze, tak duże obchody rocznicy robotniczego protestu z 1976 r. W programie znalazła się i sesja naukowa, i rekonstrukcja, Msza św. i poświęcenie pamiątkowych tablic. Co właściwie stało się 40 lat temu w Płocku?

Krok do przodu   PKN Orlen Płock Agnieszka Kocznur /Foto Gość 25 czerwca 1976 r. w Polsce przetoczyła się fala demonstracji robotników. Przyczyną protestu były ogłoszone dzień wcześniej przez rząd komunistyczny drastyczne podwyżki na podstawowe produkty żywnościowe. To były właściwie nowe ceny, skoro cena za cukier wzrosła o 100 procent, mięso - 70 proc., a nabiał - 50 proc.

Podwyżkę zapowiada w telewizji ówczesny premier Piotr Jaroszewicz, a dzień później przemówienie ukazuje się w prasie. Staje kilkadziesiąt zakładów pracy, w tym w Radomiu, Ursusie i Płocku. To Radom, ze względu na gwałtowny przebieg demonstracji i ofiary śmiertelne, stał się symbolem tamtego protestu.

Płocki Czerwiec 1976 r. miał spokojniejszy przebieg, chociaż uczestników spotkały nie mniejsze represje. Największym zwycięstwem władzy komunistycznej było jednak także to, że w tym mieście został na długo zapomniany.

Dlaczego? - Protest robotników w 1976 roku jest dla Płocka tak bardzo ważny, z tego względu, że był takim pierwszym wydarzeniem od czasów Żołnierzy Wyklętych. Władza komunistyczna zrobiła wszystko, żeby o Płocku nie mówić. W Płocku, w tym samym roku, odbyły się centralne dożynki, które były w szczególny sposób wykorzystywane przez partię komunistyczną do celów propagandowych. Nie mogło być tak, że miasto, które się buntuje, które jest przeciwko władzy, organizowało dożynki. Dlatego wiedzę o wydarzeniach Czerwca ’76 absolutnie spłycono. Starano się w sposób bezwzględny wymazać ją z ludzkiej pamięci przede wszystkim represjami wobec jej uczestników, ale nie tylko. Także zapisem cenzury na te wydarzenia, represjami wobec osób, które przyjeżdżały do Płocka z pomocą materialną dla uczestników protestu i prowokacjami wobec tych uczestników, co jest bardzo istotne, bo ludzie po prostu zaczęli się bać, że spotka ich krzywda ze strony komunistów, za to, że w ogóle mówią o proteście robotniczym - wyjaśnia historyk Jacek Pawłowicz, od niedawna dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL.

Co chciano wymazać z powszechnej świadomości? 25 czerwca 1976 r. z Mazowieckich Zakładów Rafineryjno- Petrochemicznych, na wieść o podwyżkach i strajkach część pracowników ruszyła spontanicznie w pokojowym pochodzie do centrum miasta, pod budynek ówczesnego Komitetu Wojewódzkiego PZPR, przy ul. Kościuszki (dziś okazała siedziba Książnicy Płockiej). W trakcie tego kilkukilometrowego marszu liczba idących znacznie wzrosła; może nawet do 2-3 tys. osób.

Krok do przodu   Płock, 29.09.2015. Książnica Płocka ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość Nie tylko przypadkowym obserwatorem robotniczego protestu ale i na krótko jego uczestnikiem stał się ks. Tadeusz Łebkowski, wówczas świeżo upieczony wikariusz parafii św. Jana Chrzciciela, a potem znany płocki kapelan "Solidarności" i duszpasterz ludzi pracy.

- Byłem świeżo po przeprowadzce z parafii w Dobrzyniu nad Drwęcą. Złożyłem swoje rzeczy w salce katechetycznej i wyszedłem na miasto. Chyba zamierzałem iść na cmentarz i przypadkowo na ul. Łukasiewicza zauważyłem wzburzony tłum. Usłyszałem okrzyki: "jutro kombinat stoi". Jak zorientowałem się, że to jest manifestacja sprzeciwu, od razu się dołączyłem. To byli głównie młodzi ludzie 30, 40-latkowie, w większości mężczyźni. Po raz pierwszy zobaczyłem tłum ludzi, który szedł i gwałtownie wznosił okrzyki. Pamiętam oburzenie protestujących, że Jaroszewicz wprowadził podwyżki. Zastawiałem się wtedy, co to jest za „władza ludowa”, skoro robotnicy wychodzą z takich podstawowych, życiowych powodów…- mówi ks. Łebkowski.

W Płocku był od dwóch dni, w dodatku ubrany „na cywila”, ale jeden z idących go rozpoznał; być może zapamiętał jeszcze jako kleryka z płockiego seminarium. - Zapamiętałem dla mnie zabawny epizod. Mimo że byłem bez sutanny i koloratki, ktoś mnie rozpoznał i powiedział z tyłu do kogoś: „ten, co idzie przed tobą, to ksiądz” - dodaje ks. Łebkowski. - Doszedłem z nimi pod budynek ówczesnego komitetu wojewódzkiego partii. Pamiętam tylko, że ktoś usiłował z balkonu przemawiać, ale nie był dopuszczany do głosu. Po pewnym czasie odszedłem - mówi dziś duszpasterz ludzi pracy. Historia w sposób zaskakujący zatoczyła koło, bo ks. Tadeusz w najbliższy weekend, na tym samym budynku poświęci pamiątkową tablicę, upamiętniającą płocki Czerwiec 76'.

Demonstracja przed dawnym budynkiem KW zakończyła się dramatycznie - pacyfikacją przez oddziały MO i ZOMO ściągnięte tu aż z Łodzi. Czy ludzie, wychodząc spontanicznie z zakładu pracy, by wyrazić swoje „nie” dla podwyżek, mogli się spodziewać takiej reakcji władz?- Ja myślę, że ludzie absolutnie nie zdawali sobie sprawy z tego, co ich może spotkać. Proszę pamiętać, że to był czas, gdy Gierek cieszył się dużym autorytetem. Społeczeństwo Płocka poszło do rządzącej partii powiedzieć, że się nie zgadza, ale poszło powiedzieć to w sposób pokojowy. W sposób taki, jak się idzie do szefa, żeby powiedzieć - „tutaj coś nie gra”, „miało być inaczej, a pan postępuje inaczej”. Ludzie nie szli, by bić władzę, ale żeby z nią rozmawiać. Tutaj nie było czegoś takiego, jak w Radomiu, że palono Komitet. A płocczanie spotkali się z represjami, z biciem, z aresztowaniami. Przeszli „ścieżki zdrowia”, czyli byli katowani przez ZOMO. Co więcej, ZOMO zaatakowało Bogu ducha winnych ludzi, którzy w ogóle nie uczestniczyli w tym proteście. Atakując tłum na ul. Tumskiej, ZOMO atakowało ludzi wychodzących z kina „Przedwiośnie”, a przecież ci ludzie nie wiedzieli, że trwa jakiś protest na ulicach. Wyszli po prostu z kina, za co zostali brutalnie spałowani - zauważa Jacek Pawłowicz.

Konsekwencje dotyczyły też zatrudnienia. Były zwolnienia bez wypowiedzenia, z „wilczym biletem”, utrata praw do dodatków. - Pracownik był nie tylko zwalniany, ale również tracił trzynastki. Formalnie nowy pracodawca bodajże do roku nie mógł go zatrudnić inaczej, niż na najniższą stawkę. Taki pracownik nabywał prawo do urlopu od początku - mówi mec. Włodzimierz Szafrański, który od 80 r. w Płocku angażował się w pomoc represjonowanym. Po gdańskim sierpniu, jako pełnomocnik NSZZ Solidarność wystąpił do Sądu Pracy, w imieniu jednego z poszkodowanych płocczan, o wyrównanie poniesionych strat, w wyniku bezpodstawnego zwolnienia z pracy w Petrochemii. Było to 4 lata po proteście, a więc sprawa formalnie uległa przedawnieniu. Jednak prawnik w uzasadnieniu pozwu przypomniał, że w 1976 r. poszkodowany nie mógł dochodził swoich praw. „Jest faktem powszechnie znany, że wnioskodawca nie miał żadnych praktycznie szans na to, aby jego wniosek o przywrócenie do pracy, zgłoszony w 1976 r. został rozpatrzony pozytywnie” - napisał wtedy mec. Szafrański.

- Pierwszą instancją był Sąd okręgowy w Warszawie. Spełnił wszystkie moje żądania w imieniu poszkodowanego, czyli odszkodowanie za okres 3 miesięcy pozostawania bez pracy, równowartość utraconego dodatku za wysługę lat, trzynastkę. Sąd zasądził kwotę, która była równowartością upragnionego malucha. Pracodawca wypłacił. Jednak ówczesne Ministerstwo Sprawiedliwości złożyło rewizję nadzwyczajną od tego wyroku, już w stanie wojennym. Sąd najwyższy w stanie wojennym, oddalił kasację. Zaskarżono nie tylko sentencję kwestionując wysokość roszczeń, ale i treść uzasadnienia wyroku, czyli to, że nie mogliśmy wtedy dochodzić swych praw. Ministrowi przede wszystkim to się nie spodobało. Nakazał to zdanie wykreślić z uzasadnienia wyroku, argumentując, że Polska Ludowa była, jest i będzie krajem sprawiedliwości…- opowiada Włodzimierz Szafrański. Jego zdaniem, nawet w świetle ówczesnego prawa uzasadnienia tamtych wyroków były żenujące. - Powinny być jakiekolwiek dowody, jaki to miało wpływ, czy pracownik wyszedł po zmianie, czy w trakcie pracy. A kary były dotkliwe - zaznacza.

- Płock dotknęło najpierw wojna, która wyniszczyła prawie połowę mieszkańców, potem okres pierwszej represji komunistycznej i pacyfikacja podziemia niepodległościowego, czyli mordowanie ludzi, którzy walczyli przez całą wojnę z niemieckim okupantem. Przecież Płock był terenem działania komunistycznych szwadronów śmierci, dowodzonych przez niejakiego Rypińskiego „Rypę”. Ten terror stalinowski odbił się bardzo na mieście. Represje dotknęły nie tylko żołnierzy podziemia, ale też uczniów szkół płocki, mam tu na myśli organizację Dzieci Ziemi Płockiej, uczniów Małachowianki i Jagiellonki. A jednak to miasto próbowało jakoś funkcjonować. Ci ludzie, którzy tutaj przyjeżdżali w chwili, gdy zapadła decyzja o budowie Petrochemii, mieli nadzieję na godne i ludzkie życia, a zostali w sposób chamski oszukani przez partię komunistyczną - przypomina Jacek Pawłowicz.

Podczas najbliższych obchodów, po 40 latach Płock oddaje sprawiedliwość anonimowym bohaterom tamtych wydarzeń. Zostanie poświęcona tablica na budynku dzisiejszej Książnicy Płockiej, złożone kwiaty przy Bramie nr 2 przy Orlenie, odbędzie się konferencja naukowa i inscenizacja. Jednak zdaniem historyka, potrzebna jest szersza edukacja na ten temat. - Tak na dobrą sprawę pamięć w Płocku o tych wydarzeniach jest bardzo mała. Pięknie, że świętujemy 40 rocznicę i wiem, że tym razem te uroczystości będą naprawdę okazałe. Ja bym chciał jednak, by jeszcze w płockich szkołach był program edukacyjny, który będzie przypominał młodzieży o tych dzielnych bohaterach, płocczanach, którzy powiedzieli komunizmowi „nie”. Powinien być program edukacyjny, mówiący o polskich drogach do wolności, a szczególnie o tej płockiej drodze, której jednym z elementów był właśnie czerwiec '76.

Mec. W. Szafrański mówi, patrząc z perspektywy na tamte wydarzenia: - Każdy protest w PRL miał jakiś dodatkowy wpływ. W jakiś sposób jednak władza się wycofywała. Mogła pół kroku jeszcze zrobić do przodu, ale to już nie była ta sama rzeczywistość.