Matka Boża nad Orzycem

Agnieszka Otłowska

publikacja 14.07.2015 12:55

Zakończyła się peregrynacja obrazu Jasnogórskiego na ziemi makowskiej. Choć maryjne nawiedzenie w tym rejonie dobiegło końca, to nie gasną wspomnienia i świadectwa ludzi.

Dywan z kwiatów charakterystyczny dla parafii znad Orzyca Dywan z kwiatów charakterystyczny dla parafii znad Orzyca
Agnieszka Otłowska /Foto Gość

Oto kilka świadectw i wspomnień sprzed 40 laty - z pierwszego nawiedzenia obrazu Jasnogórskiego w oczach ludzi, którzy ciągle pamiętają to wydarzenie.

- Pamiętam pierwszą peregrynację w naszej diecezji, która miała miejsce w latach 1975-76 - wspomina tamte wydarzenia ks. prał. Eugeniusz Graczyk. - Byłem wtedy wikariuszem w parafii św. Józefa w Makowie Mazowieckim i pamiętam tamten 19 czerwca 1976 roku. Była wtedy tylko jedna parafia na całe miasto i okoliczne wioski. Przygotowywaliśmy tę uroczystość z ks. proboszczem Henrykiem Błażejewskim i moim kolegą ks. Tadeuszem Zabornym. Były to inne czasy, głęboki komunizm. Pamiętam dekorację trasy, bogatą, przystrojoną nawet jałowcami, wstążkami, chorągiewkami i kokardami. Była to wielka manifestacja wiary. Ludzie bardzo mocno przeżywali tę chwilę. Ojcowie redemptoryści prowadzili wtedy misje. Na powitanie obrazu zrobiliśmy polowy ołtarz przy kościele, i tam, na placu odbywała się Msza św. i powitanie. Była piękna pogoda. Mnóstwo ludzi. był z nami bp Bogdan Sikorski - opowiada "Gościowi Płockiemu" ks. prał. Graczyk, proboszcz parafii św. Piotra Apostoła w Ciechanowie.

Maryjne nawiedzenie poruszyło wiele serc i przywołało wspomnienia. - Matka Boża przychodzi w prostocie i obiecuje pomoc w każdej chwili, jeśli tylko powierzysz jej swoje problemy, troski i cierpienia – mówi pani Jadwiga Abramska, rodowita makowianka, która pierwszą peregrynację przeżywała w rodzinnej parafii w Szelkowie. - Nie można wątpić w Jej matczyną opiekę i wstawiennictwo. Ona zawsze wyprosi to, o co ją będę prosiła – dodaje mieszkanka Makowa i wspomina wydarzenie sprzed 39 laty. - Pamiętam, ile było wtedy przygotowań, pracy, nieprzespanych nocy. Wszystko po to, by Matka Boża mogła czuć się z nami dobrze. Szyliśmy proporczyki, którymi dekorowaliśmy swoje domy, miejsca pracy. Wspominam ten dzień bardzo dobrze. Serce drży, bo wracają uczucia, które kiedyś towarzyszyły. Gdy obraz przybywał do kościoła, wszystko wtedy było takie podniosłe, uroczyste. Czuło się ciarki i łzy cisnęły się do oczu. Nikt nie przypuszczałby, że Maryja przyjedzie do takiej małej wioski, by przytulić ludzi do swojego serca, ogarnąć płaszczem opieki i otworzyć przed nami swoje ramiona – wspomina pani Jadwiga. - Dziś przychodzi ponownie. Jest z nami w tym samym wizerunku, co kiedyś. Ja, choć wiekiem starsza, to jednak wciąż tak samo jestem Jej oddana. Uprasza zawsze u swego Syna potrzebne dla mnie łaski – dodaje pani Jadwiga.

Również dla Haliny Grabowskiej tamta peregrynacja jest wciąż żywym wspomnieniem. - Pierwsze nawiedzenie pamiętam doskonale. Byłam zaangażowana w szycie proporczyków. Stroiliśmy trasy, którymi Matka Boża miała przejechać. Dekorowaliśmy je flagami, chorągiewkami papieskimi, proporczykami. Cały Maków był wtedy ustrojony, wszystkie ulice były przepiękne. W domach widać było obrazy Matki Bożej Częstochowskiej. Na powitanie Matki Bożej żadne samochody nie mogły wjeżdżać do miasta, pozostawiane były gdzieś na skraju, by nie było tłoku. Peregrynację poprzedzały rekolekcje lub misje. Po Matkę Bożą wyjeżdżały konie w uprzęży, pięknie przybrane, jeźdźcy ubrani byli w garnitury. Pamiętam wielkie wzruszenie, łzy ludzi, czuwania całą noc. Bardzo dużo ludzi było również z sąsiednich parafii. Matkę Bożą witali zarówno księża, ministranci, rodziny, kółka różańcowe. Na zakończenie Matkę Bożą odprowadzaliśmy do figurki w stronę Pułtuska, jak dobrze pamiętam. Tam była modlitwa pożegnalna i przekazanie obrazu do kolejnej parafii – wspomina Halina Grabowska z Makowa Mazowieckiego.

Dla starszych parafian z Węgrzynowa maryjne dekoracje i duchowe przygotowania odbiły się echem w ich pamięci. - Bardzo dobrze pamiętam to pierwsze nawiedzenie. To była wyjątkowa chwila. Miałam wtedy 36 lat – wspomina pani Czesława Rzepińska, parafianka z Węgrzynowa. - Nieco inaczej człowiek to przeżywał. Sami dekorowaliśmy trasy, szyliśmy transparenty, proporczyki. Kupowaliśmy materiały i własnoręcznie wykonywaliśmy dekorację. Matkę Bożą witaliśmy na fundamentach kościoła, który. Niemcy zburzyli w czasie wojny. Dzisiaj straszy człowiek inaczej przeżywa przybycie Matki Bożej. Może jest ono już ostatnie w moim życiu, ale wracam wspomnieniami i pamiętam mnóstwo ludzi, ich zaangażowanie. Grupy ludzi się zbierały i wspólnie działały. Jest to dla mnie wielkie wydarzenie, i wtedy i dzisiaj. Mam wiele Matce Bożej do powiedzenia: i dziękczynienia i prośby. Modlę się o zdrowie, by mi je przywróciła i o wszelkie łaski. Mam, za co dziękować Maryi. Po wielu przejściach, jakie miałam w życiu, zawsze zwracam się do Niej o pomoc - dodaje pani Czesława.

- Wtedy były łzy wzruszenia, bo czasy nie były łatwe. Dziś wzruszam się i cieszę, że dożyłam tego nawiedzenia. Wielokrotnie odwiedzałam Matkę Jasnogórską w Częstochowie, a dzisiaj Ona przyszła do mnie – mówi pani Rzepińska.

- 39 lat temu było takie same przeżycie dla mnie, jak dziś. Na widok obrazu człowiek czuje się taki malutki, taki kruchy. Mam, za co dziękować. Polecam Jej syna-księdza, wnuczków i proszę o dalsze błogosławieństwo na kolejne lata mego życia – mówi Maria Rolińska z Węgrzynowa.

Nawiedzenie obrazu Jasnogórskiego w parafii Bogate miało miejsce zimą 1976 roku. Wtedy parafia, według dawnego podziału administracyjnego diecezji, należała do dekanatu przasnyskiego. - W 1976 roku, gdy przyszedł do naszej parafii obraz Matki Bożej Częstochowskiej, ja urodziłam córkę. Mój mąż był strażakiem, więc obydwoje, na zmianę czuwaliśmy przy obrazie. Choć zima była bardzo sroga, kościół, domy i trasa przejazdu były pięknie ustrojone. Kiedy teraz Maryja weszła do naszej świątyni, to powróciły mi mocne wspomnienia tamtego wydarzenia. Dzisiaj przychodzę do Mateczki sama, mąż już nie żyje. Dziękuję Maryi za dożycie do tej chwili. Proszę ją dzisiaj o szczęśliwą śmierć dla siebie – wspomina Bogdana Grzeszczak z Helenowa Nowego, parafia Bogate.

- W 1976 roku miałam 12 lat i witałam obraz Matki Bożej. Byłam z tego bardzo dumna. Pamiętam jak wybrał mnie do tego ks. proboszcz Ryszard Brzeziński. To było takie niezapomniane wrażenie. Człowiek był wtedy dzieckiem, wiedział, że to jest bardzo ważna rzecz. To był styczeń. Pamiętam, że w nocy część dekoracji ktoś nam zniszczył. Dziś wiem jedno, że zawsze spotkania z Matką Boską, czy są w Częstochowie czy tutaj, odnawiają człowieka. Pozwalają odbić się od problemów, pozwalają spojrzeć inaczej w lepszą przyszłość – mówi Jolanta Dawid, parafianka z Bogatego.

Swoim wspomnieniem i świadectwem dzieli się Wojciech Kowalski z parafii Gołymin. - Miałem wtedy 26 lat, żonę i dwójkę dzieci. Pamiętam, jako młody chłopak dekorowaliśmy odcinek drogi od Gołymina do Tłucznic. Dekoracje robiły nasze matki, żony w domach, przez tydzień czasu. Szyły proporczyki, taśmy. My robiliśmy słupki i kołki, aby to wszystko połączyć. Wtedy były bryczki, konnica, wszystko było ustrojone. Dla mnie to było wielkie przeżycie, jako młodego chłopaka. Dziś czuję wielką satysfakcje, choć serce drży i głos się łamie. Mam Maryi za co dziękować: choćby za udane 45 lat małżeństwa i za dzieci. Jestem strażakiem i człowiekiem ze spracowanymi dłońmi. Czasem piszę modlitwy i wiersze: w taki sposób rozmawiam z Maryją – mówi Wojciech Kowalski, rodowity parafianin i mieszkaniec Watkowa.