Ludzie Gorzkich Żali

wp /red.

publikacja 09.03.2015 13:56

Publikujemy kazanie pasyjne bp. Piotra Libery, wygłoszone w płockiej katedrze na nabożeństwie Gorzkich Żali, w 3. niedzielę Wielkiego Postu.

Bp Piotr Libera uczestniczy w nabożeństwie Gorzkich Żali w bazylice katedralnej Bp Piotr Libera uczestniczy w nabożeństwie Gorzkich Żali w bazylice katedralnej
ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

1. "Duszo oziębła czemu nie gorejesz, /Serce me, czemu całe nie truchlejesz? /Toczy twój Jezus z ognistej miłości /Krew w obfitości".

Gorzkie Żale trzeciej niedzieli Wielkiego Postu, prowadzą nas już, Umiłowani, na Golgotę, stawiając przed nasze oczy ogrom cierpień, poniesionych przez Jezusa  - jak śpiewaliśmy – z "ognistej miłości"... Któż z nas może sobie wyobrazić, cierpienie Boga-człowieka, który z wysokości Krzyża widzi ogrom ludzkich win od Adama, od Kaina – zabójcy swego brata, aż po Gułag i Auschwitz, aż po dzisiejszą Syrię, Irak i Nigerię, aż po zestrzeliwane nad rzekomo cywilizowanymi krajami samoloty z setkami niewinnych ofiar, aż po tyle zdrad, które niemal codziennie boleśnie ranią ludzkie serca, sumienia? Któż z nas może sobie wyobrazić, jak cierpiał Bóg-człowiek, który wiedział, że Jego ofiara zostanie ośmieszona jako banalny "piknik"; że Jego krzyż będzie postrzegany nie jako znak miłości, ale zagrożenie?

Jesteśmy wszyscy - Wy, Siostry i Bracia przed odbiornikami radiowymi i my tutaj, w katedrze - ludźmi Gorzkich Żali. Człowiek "Gorzki Żali pyta się siebie wobec tylu niewdzięczności świata: "Duszo oziębła czemu nie gorejesz?. Człowiek Gorzki Żali okazuje swemu cierpiącemu Bogu współczucie i najgłębszą cześć: "Niech Ci, mój Jezu, cześć będzie w wieczności /Za Twe obelgi, męki, zelżywości, /Któreś ochotnie, Syn Boga jedyny, /Cierpiał bez winy!". Bo na tym właśnie polega nawrócenie – oddać cześć Jedynemu i powierzyć się Jego "ognistej Miłości" – Jego Miłosierdziu... W tym właśnie duchu, włączając się w orszak "mazowieckich mocarzy Krzyża Świętego" kontynuujmy, Umiłowani, naszą wędrówkę przez wieki...

2. Dokonano niedawno w Płocku wspaniałego dzieła renowacji kolegiaty św. Michała. Chodzi, jak zapewne wiemy, o jeden z najwspanialszych zabytków naszego miasta, którego pozostałości mieszczą się dzisiaj w obrębie Liceum imienia Marszałka Stanisława Małachowskiego. Początki kolegiaty sięgają przełomu pierwszej i drugiej ćwierci XIII wieku, a więc czasów Konrada I Mazowieckiego. Z kolegiatą od początku związana była kapituła kanoników: pomocników księcia i biskupa, oraz scholarów, pod których opieką była szkoła. Jej nieprzerwane istnienie – od owej średniowiecznej scola sancti Michaeli po współczesną "Małachowiankę" - świadczy o tym, że kolejne pokolenia ludzi Mazowsza jednoczyło pragnienie poznania prawdy o Bogu, świecie i człowieku, jednoczyła sztuka, jednoczyła świętość... Dobrze oddaje to, ukryta ongiś przed komunistami, a odsłonięta podczas wspomnianych prac renowacyjnych polichromia orszaku polskich świętych, pędzla Władysława Drapiewskiego - autora polichromii tej katedry - w absydzie dawnej kaplicy szkolnej. Są tam i św. Wojciech, i św. Stanisław biskup, i św. Jadwiga Śląska, a po prawej stronie, na samym końcu chyba także św. Andrzej Bobola. To właśnie jego wybrałem jako kolejną postać orszaku "mazowieckich mocarzy Krzyża Świętego".

3. Skąd kult tego męczennika w Płocku – także w farze, także tu, w katedrze? Czemu znalazł się w orszaku Drapiewskiego w kaplicy "Małachowianki"? Nie był przecież św. Andrzej Bobola Mazowszaninem, a okres jego życia, to przełom XVI i XVII wieku, gdy Płock nie miał już takiego znaczenia, jak w świętym średniowieczu. Były to jednak czasy Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Rzeczpospolitej bez stosów, Rzeczpospolitej sięgającej daleko na wschód, a jej znakomity rozwój umożliwiło między innymi kształcenie elity synów szlacheckich w rozsianych po całym kraju kolegiach jezuickich. Bardzo wcześnie zakładano je na Mazowszu, gdzie szlachty było szczególnie dużo, jednym z najznamienitszych stało się kolegium pułtuskie. Następne powstawały w Płocku, w Warszawie, w Łomży. I oto odpowiedź na pytanie o kult św. Andrzeja: we wszystkich tych kolegiach Andrzej Bobola pracował!

W Pułtusku odbywał roczną praktykę klerycką jako nauczyciel; w Płocku działał najpierw w roku 1633 - jako opiekun sodalicji mariańskiej, a potem, po rocznym pobycie w Warszawie, jako prefekt studiów w kolegium i kaznodzieja. Z Płocka udał się do Łomży, dzisiaj stolicy diecezji łomżyńskiej, a wtedy - jednego z miast rozległej diecezji płockiej, w którym, obok troski o ambonę, powierzono mu również urząd dyrektora szkoły.

4. Był więc św. Andrzej prawdziwym magister Masoviae – "nauczycielem Mazowsza". Z zachowanych relacji przełożonych wynika jednak także to, że bywał niecierpliwy, skłonny do gniewu i uparty. Te same świadectwa podkreślają wszelako, że rzetelnie się uczył i dlatego świetnie zdawał egzaminy; że pracował nad sobą, przez co stopniowo pokonywał wady; że swoją bystrością zyskiwał sobie życzliwość ludzi. Po opuszczeniu Łomży pracował jeszcze w Wilnie, gdzie głosił kazania w kościele św. Kazimierza oraz prowadził wykłady z Pisma Świętego w Akademii. Latem 1652 przybył na Polesie, do Pińska. Powierzono mu tutaj obowiązki kaznodziei i misjonarza ludowego. Często przemierzał drogę Pińsk - Janów Podlaski, katechizując w wioskach, o których Bóg jedynie pamiętał, chrzcząc, spowiadając... Był skutecznym ewangelizatorem - nazywano go na Polesiu: "duszochwat".

5. Pińsk jako miasto pogranicza Rusi i Rzeczpospolitej był w tamtym czasie miejscem ciągłych zatargów, miastem "ognia i miecza", szubienic i krwi. Zniszczony w roku 1648, następnie odbity przez oddziały polskie, 1657 roku ponownie został zdobyty przez Kozaków. Ojciec Andrzej chroni się w Janowie, a potem w sąsiedniej wiosce. 16 maja do miasta wpada oddział kozacki i zaczyna mordować Polaków i Żydów. Hajdamacy wszędzie wypytują o Bobolę. W końcu chwytają zakonnika, zdzierają z niego habit, na pół obnażonego przywiązują do słupa i biją nahajami. Potem nakładają mu na głowę rodzaj cierniowej korony, wybijają zęby, wyrywają paznokcie, gnają za dwoma końmi do Janowa... Tu przyprowadzają jeńca przed dowódcę. Ten pyta: "Jesteś ty ksiądz?". "Tak – odpowiada zakonnik - moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się". Na te słowa kozacy wloką kapłana do rzeźni miejskiej, rozkładają na stole i zaczynają przypalać ogniem. Potem wycinają mu skórę na plecach w formie ornatu... Pozwólcie, że nie będę opowiadał dalej wszystkich szczegółów tego bezgranicznego okrucieństwa, jego drogi na Golgotę...

6. Gdy Kozacy wycofają  się z miasta, doczesne szczątki ojca Andrzeja zostaną przeniesione do Pińska i tu pochowane w podziemiach kościoła klasztornego. Ich dramatyczne losy wstrząsająco opisał ks. Mirosław Paciuszkiewicz, wieloletni profesor naszego seminarium, rektor kościoła św. Jana Chrzciciela w Płocku, a po wstąpieniu do jezuitów kustosz sanktuarium św. Andrzeja Boboli przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie, w którym męczennik, ogłoszony w 2002 roku patronem Polski, jest dziś pochowany.

Po latach – pisze ojciec Paciuszkiewicz - na ziemi pińskiej zaczęto zapominać o miejscu pochówku jezuity, którego już za życia uważano za świętego. Więc w 1702 roku sam ojciec Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego i wskazał, gdzie znajduje się jego grób. Ciało, mimo że spoczywało w wilgotnej ziemi, znaleziono nietknięte. Zaczęły się mnożyć łaski i cuda, podjęto starania o beatyfikację. Jednak czasy saskie, kasata zakonu jezuitów i upadek Rzeczpospolitej nie sprzyjały temu. Więc ponownie Andrzej Bobola ukazał się w 1819 roku dominikaninowi o. Korzenieckiemu, któremu przepowiedział wskrzeszenie Polski i to, że zostanie jej patronem.

Kult męczennika rozwija się i ku wielkiej radości Polaków – w noc zaborów – w 1853 roku Ojciec Andrzej zostaje ogłoszony błogosławionym. Niestety, już wcześniej trumna z jego ciałem została wywieziona w głąb Rosji. Przebywała tam jeszcze w 1920 roku, gdy na Polskę ruszyły hordy bolszewickie. W niedzielę 8 sierpnia 1920 roku ulicami Warszawy przechodzi potężna procesja błagalna z relikwiami błogosławionego patrona Wschodu. W następną niedzielę, 15 sierpnia, ma miejsce "cud nad Wisłą".

20 lipca 1922 roku uzbrojeni żołnierze sowieccy, po uprzedniej profanacji ciała błogosławionego, bijąc broniących go katolików, przewożą je do Moskwy. Tam zostaje umieszczone w gmachu Wystawy Higienicznej Ludowego Komisariatu Zdrowia - naocznie chce się wykazać, że gdy przestanie działać "katolicka magia", ciało błogosławionego, zachowane dotąd w nienaruszonym stanie, w krótkim czasie ulegnie rozkładowi. Gdy nic takiego się nie dzieje, sława męczennika zaczyna rozchodzić się po Moskwie, a do muzeum ciągnie coraz więcej zwiedzających. Ojciec Andrzej – przez los swych szczątków – głosi Chrystusa tam, gdzie nawet o tym nie marzył! W konsekwencji sowieci ukrywają je w jednym z magazynów. I nie wydadzą ich długo, mimo żądań rządu polskiego, Kościoła. Stalin ustąpi dopiero wtedy, gdy podczas tzw. "wielkiego głodu", ginącej masowo ludności pospieszy z pomocą Pius XI, posyłając do ZSRR ogromne transporty zboża. W zamian papież ma tylko jedną prośbę: "Zwróćcie nam ciało bł. Andrzeja Boboli". W 1923 roku trumnę wydobywa się spośród rupieci, przewozi do Odessy, a stamtąd drogą morską do Rzymu (sowiecki dyktator nie zgodził się na przejazd przez Polskę). W Wielkanoc 1938 roku odbywa się kanonizacja, a niedługo potem Święty tryumfalnie, w srebrno-kryształowej trumnie, powraca do Ojczyzny.

7. Nie wspomniałem o jeszcze jednym upamiętnieniu św. Ojca Andrzeja, magistri Masoviae – "nauczyciela Mazowsza", tu, w katedrze... Otóż, jego męczeńska postać, podtrzymywana przez umęczonego Chrystusa, niemal zlewająca się z Nim w ogromie cierpienia z "ognistej Miłości", widnieje na środkowym witrażu nawy bocznej naszej bazyliki, po mojej prawej ręce. Warto przyjść - może jeszcze w Wielkim Poście? - do katedry w słoneczny dzień i poprosić przed tym przejmującym witrażem o wierność wierze, o moc chrześcijańskiego świadectwa w swoim życiu. A potem, przed figurą Pani Mazowieckiej, pomodlić się:

"Proszę, o Panno jedyna, - Niechaj krzyż Twojego Syna - Zawsze w sercu swym noszę". Zawsze... W sercu... Amen.