Towarzyszyć, dojrzewać i dorastać

ks. Włodzimierz Piętka

publikacja 02.11.2014 00:10

- Żadne struktury medyczne i opieka społeczna nie zastąpią choremu rodziny, domu, najbliższych, ich serca i dłoni, spojrzenia i serdecznego słowa – mówi s. Aneta M. Krawczyk, pasjonistka.

Siostra Aneta Krawczyk, pasjonistka, jest pielęgniarką w szpitalu na płockich Winiarach Siostra Aneta Krawczyk, pasjonistka, jest pielęgniarką w szpitalu na płockich Winiarach
ks. Włodzimierz Piętka /Foto Gość

Ks. Włodzimierz Piętka: Pierwsze dni listopada kierują myśli ku naszym bliskim zmarłym, ale też w naturalny sposób są okazją do spotkań. Przy tej okazji, porozmawiajmy o spotkaniach ”na granicy”, gdy towarzyszymy komuś, kto umiera…

s. Aneta Krawczyk: Takim osobom potrzeba często fachowej opieki medycznej i opiekuńczej, ale konieczna jest również bliskość drugiej osoby, obecność najbliższej rodziny. Nawet najlepszy szpital i lekarze w ostatnim etapie życia nie zastąpią obecności najbliższych. Niestety, powtarzają się przypadki, a mam wrażenie, że w ostatnich latach nasilają się, że rodzina oddaje starszą, schorowaną osobę do szpitala, tłumacząc, że nie potrafi się nią opiekować albo nie ma czasu z powodu pracy.

Ten problem dotyczy też szerzej kultury, w której żyjemy. Nie ma w niej miejsca na myśli o śmierci. Jest ona wypierana np. przez reklamy, które oferują leki ”na wszystko” i przedłużają życie, gdzie nie istnieje realna starość i umieranie.

Gdy więc starsza osoba trafia na nasze szpitalne oddziały, mamy do czynienia z jej dramatem, bo ona chciałaby spokojnie umrzeć w swoim domu, ale za nią jednak zdecydowali inni. Tu nie chodzi o jasne wyrażenie woli, że ktoś mówi, gdzie chciałby umrzeć, bo często takie osoby może nie mogą już mówić. Tu chodzi o zwykły odruch i wyobraźnię serca. A niestety zdarza się, że ktoś oddaje starszą osobę, aby ta nie umarła w domu.

To bardzo trudna, ale jak zauważa siostra, po prostu ludzka obecność przy chorym, a zwłaszcza umierającym…

Tak, to doświadczenie, które bardzo wychowuje do człowieczeństwa. Umieranie wśród obcych ludzi, w anonimowej szpitalnej sali, jest wielkim dramatem. Bardzo bolą te śmierci w samotności, jakby anonimowych pacjentów. W takich chwilach chodzi o proste i serdeczne gesty: o obecność, przytrzymanie dłoni, serdeczne słowo, modlitwę. Nam się wydaje się, że umierający często czekają ze swym odejściem na najbliższych, na ich głos i spojrzenie, a żaden szpital, dom opieki czy zakład opiekuńczy tej bliskości nie zapewnią. To wielkie zadanie i odpowiedzialność rodziny, najbliższych.

Czego uczy moment śmierci, jaki testament dla żywych zostawiają ci, którzy odchodzą?

Oni wołają o osobę, aby była obecna. Wtedy mają też poczucie bezpieczeństwa. Nam się wydaje, że ta osoba nie czuje, nie słyszy. To nieprawda, ona nas słyszy i czuje, tylko nie jest w stanie tego wyrazić. W stanach agonalnych ważna jest przede wszystkim modlitwa.

Każdy człowiek odchodzi inaczej: ktoś umiera nagle, ktoś inny po przewlekłej chorobie. To umieranie jest tajemnicą duszy, która wierzy. Jest sprawą Bożą, bo już niejako od nas nie zależy: jedni odchodzą po cichu, inni w długim cierpieniu i jęku. W tych chwilach ludzie najbardziej proszą o modlitwę, o Boga. Gdy jestem przy takich osobach, modlę się słowami: ”Ojcze nasz”, ”Zdrowaś Maryjo”, Koronką do Bożego Miłosierdzia. To wspaniały balsam, który koi duszę i otwiera jej bramy do nieba. Ile razy, gdy modliłam się Koronką, gdy odmawiałam końcowe ”Święty Boże”, umierająca osoba uspokoiwszy się, oddawała ostatnie tchnienie.

Siostra jest pielęgniarką w szpitalu. Czy siostra przyzwyczaiła się do odchodzenia swych pacjentów?

Nie można się przyzwyczaić, nie można wyrobić w sobie jakichś nawyków, aby asystować w takiej chwili. To przeżycie odchodzenia drugiej osoby. Ja to rozumiem jako umieranie i współumieranie, aby tak towarzyszyć i być blisko, by umierającej osobie było łatwiej przejść na drugą stronę. Odchodzenia ludzi uczą mnie życia ”na serio” i przechodzenia do drugiego życia. Ono się nie kończy, ale rozpoczyna o wiele bogatsze. Pomaga mi w tym moja duchowość zakonna - pasjonistki, aby razem z Chrystusem umierać każdego dnia.

Chodzi również o to, aby się ”uśmiechnąć do własnej śmierci”. Dla nas chrześcijan dzień śmierci będzie przecież spotkaniem z Panem Jezusem i dniem największej radości. Nie boję się tej chwili. Modlę się tylko, abym gdy przyjdzie ból i cierpienie, umiała wtedy cierpieć.