Rozmowa „Gościa Płockiego”. O tym, jak dwudziestoletnia dziewczyna zaciąga się do walki z okupantem, omal nie ginie od kuli snajpera, a w najbardziej dramatycznym momencie przyjmuje oświadczyny, z Anną Bąkowską, 91-letnią płocczanką i uczestniczką powstania warszawskiego, rozmawia Agnieszka Kocznur.
W pierwszych dniach powstania była w nas ogromna euforia. Myśmy się tak cieszyli, myśląc, że wypędzimy Niemców. To była wielka radość. Opanowywaliśmy kolejne budynki, zakładaliśmy nasze biało-czerwone chorągwie, powstało radio powstańcze. Byliśmy wtedy szczęśliwi – mówi płocczanka Anna Bąkowska, której energii nie brakuje, wciąż jeździ samochodem i grywa w brydża. Doczekała się trzech prawnuków, których obdarowała pamiątkami z powstania warszawskiego
Agnieszka Kocznur
Agnieszka Kocznur: Jak to się stało, że młoda dziewczyna z Płocka zapragnęła walczyć w powstaniu warszawskim?
Anna Bąkowska: – Mieliśmy już tak dosyć tych Niemców i tej okupacji, tak pragnęliśmy wolności, że każdy młody chciał działać w konspiracji. To był obowiązek patriotyczny, ale też taki szpan warszawski, że w ogóle nieomal wszyscy musieli należeć. Zanim dostałam się do Warszawy, wojna w 1939 r. zastała mnie w Płocku. Po wyjątkowo szczęśliwych latach dzieciństwa i wczesnej młodości zaczął się dla mnie bardzo trudny okres. Z naszego rodzinnego domu zostaliśmy wyrzuceni zaraz na drugi dzień po wejściu Niemców do Płocka. Nasze mieszkanie zajął wojewoda niemiecki.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.